czwartek, 4 marca 2021

073. I pamiętaj, nie poddawaj się

 Jared:

    - Nie nudzi ci się takie chodzenie za mną? – zapytałem półżartem Scotty'ego, który od samego rana nie opuszczał mnie nawet na krok.
    - Nie – odpowiedział, wyszczerzając się.
    - Za mamą też tak chodzisz?
    - Tak. 
    - Jeszcze z ciebie paparazzo wyrośnie, albo jakiś inny szpieg. Ale szczerze, dlaczego ty tak za mną chodzisz?
    - Bo cię kocham.
    Na moją twarz wkradł się uśmiech rozczulenia. 
    - To chodź tu do mnie, ty mój robaczku kochany. – Przytuliłem go do siebie i zaniosłem do kuchni, gdzie  już siedziała Kelly.
    - Jaki słodki widok – powiedziała, gdy zobaczyła mnie z synem wtulonym w moją szyję. Zaśmiałem się i posadziłem małego na krzesełku. 
    - A wiesz, że ja będę miał urodziny? – zwrócił się do mojej narzeczonej.
    - Wiem – odpowiedziała mu, siadając przy stole.
    - Kupisz mi coś? 
    - Scotty, ty materialisto mały. Nie wolno się tak prosić o prezenty. Poza tym urodziny masz dopiero za trzy miesiące.
    - To zaraz. 
    - Po kim to takie interesowne, to nie wiem. 
    - Jak to po kim? Po tatusiu. To taki mały Jaredek – powiedziała Kelly, przeczesując mu jego blond włoski. 
    - Czysty tatuś. Tak samo przystojny. 
    - Scotty  ładny – rzucił mój syn, biorąc do rączki łyżkę. 
    - No i nawet skromny jak tatuś. 
    - To u nas rodzinne.
    Po śniadaniu Kelly pojechała do siebie, a ja zostałem sam ze swoim synem. Zdążyłem wyjąć go z krzesła, gdy zadzwonił telefon. 
    - Tak? 
    - Cześć, Jared, tu Johanna.
    - Skąd masz ten numer? – zapytałem zdenerwowany. Mało kto znał numer mojego telefonu stacjonarnego, więc jakim cudem go zdobyła?
    - Mam swoje sposoby – odpowiedziała. – Dlaczego nie odpisujesz na moje maile?
    - Tłumaczyłem ci już, że mam narzeczoną i nie życzę sobie, żebyś mnie nękała.
    - No już nie udawaj takiego świętego. Jak coś to jestem w Sunset Tower, pokój sto dwadzieścia siedem. 
    Już miałem jej coś odpowiedzieć, gdy usłyszałem huk dobiegający z kuchni. Szybko rzuciłem słuchawką i pobiegłem do źródła hałasu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to otwarta lodówka, stojący przed nią z miną niewinnego aniołka Scotty i porozrzucane miski z sałatkami. 
    - Dziecko kochane, ciebie to nawet na chwilę nie można zostawić samego. 
    - Samo wypadło. 
    - Jasne, dostało nóżek i wybiegło. 
     Scotty zaśmiał się  jak gdyby nigdy nic i zaproponował pomoc przy sprzątaniu. 
    – Ty już tu lepiej nic nie ruszaj.





***




Dwa miesiące później:

    Właśnie skończyliśmy nasz ostatni koncert w Europie. Z samego rana mieliśmy wsiąść w samolot i lecieć do domu. Szczerze mówiąc, bardzo tęskniłem za Kelly. Mimo iż rozmawialiśmy przez telefon dwa razy dziennie, brakowało mi kontaktu fizycznego i nie chodziło tu o seks, tylko o zwykłe objęcia, pocałunki… No dobra, seksu też mi trochę brakowało, ale trzeba było kontrolować swój popęd, zwłaszcza gdy było się dorosłym mężczyzną i ojcem.
    Jak zwykle po udanym występie, wybrałem się na nocny spacer. Londyn znałem dosyć dobrze, więc wiedziałem, gdzie mogę pójść i mieć spokój. 
    Niebo było tej nocy nadzwyczaj piękne, więc przysiadłem na ławce i zacząłem się w nie wpatrywać. Mimowolnie pomyślałem o Mary. Głównie dlatego, że w przeszłości lubiliśmy oglądać razem gwiazdy. 
    Zastanawiałem się, jak sobie radziła i czy jakoś specjalnie odczuwała brak Hugh u swojego boku. Przez chwilę pomyślałem o tym, żeby do niej zadzwonić, jednak uznałem to za głupi pomysł. Nie chciałem się narzucać. I tak pewnie miała masę roboty przy dziecku.
    Rozmyślałbym tak jeszcze dłużej, gdybym nie usłyszał czyichś kroków. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem młodą dziewczynę, która intensywnie mi się przyglądała.
    - Dziękuję – wydusiła w końcu z siebie.
    - Za co? – zapytałem, wkładając dłoń do kieszeni kurtki. 
    - Za dzisiejszy koncert. To było coś naprawdę niesamowitego.
    - Cieszę się, że się podobało.
    - Mogłabym dostać autograf? – spytała, przenosząc wzrok z chodnika na moją twarz. 
    - Pewnie. Tylko daj mi coś do pisania. 
    Zanurzyła rękę w kieszeni, wyjęła z niej kartkę i długopis i podeszła do ławki, na której siedziałem. 
    - Jak masz na imię?
    - Sara – odpowiedziała, a ja zacząłem pisać dedykację. Właśnie miałem postawić swój podpis, gdy kątem oka zobaczyłem, jak dziewczyna przede mną klęka. 
    - Co robisz? – nieco zszokowany zadałem jej pytanie. 
    - A jak myślisz? – Z pozoru normalna, niewinna nastolatka zaczęła dobierać mi się do rozporka. 
    - Ej, ej, przestań! – Automatycznie się przesunąłem. 
    - Mam w tym wprawę – wydukała, patrząc na mnie jakby nieobecnym wzrokiem. Zszedłem z ławki i poprosiłem, żeby wstała. 
    - Proszę cię, wstań – powtórzyłem i tym razem podałem jej rękę. Chwyciła ją i podniosła się z betonu. Spojrzałem na jej twarz i zobaczyłem, że jej źrenice były nienaturalnie rozszerzone.  – Masz może ochotę na gorącą czekoladę? – spytałem, a ona przytaknęła. Po chwili siedzieliśmy już w małej kafejce. - Ile masz lat?
    - Siedemnaście – odpowiedziała, przykładając usta do parującego kubka.
    - Długo bierzesz? 
    Nieco się zmieszała. 
    - Też kiedyś brałem, więc potrafię rozpoznać ćpuna. 
    - Dwa lata. 
    - Rzuć to. Uwierz mi, że nie warto marnować sobie życia. Jesteś młoda, jeszcze wiele możesz osiągnąć. 
    - Że niby ja coś osiągnąć? – Spojrzała na mnie już nieco trzeźwiejszym wzrokiem. 
    - Tak. Każdy może wiele osiągnąć.
    - Ale nie ja – przerwała mi. – Dla mnie nie ma przyszłości. 
    - Dlaczego tak mówisz?
    - Bo tak jest. Nie mam żadnego talentu, jestem głupia i brzydka.
    - Nawet tak nie myśl.
    - Taka jest prawda. Gdybym nie była brzydka, to pewnie nie kazałbyś mi wstać. Gdybym była ładna, pozwoliłbyś sobie zrobić... 
    Tu jej przerwałem.
    - To, że kazałem ci wstać, nie miało nic wspólnego z twoim wyglądem. Jesteś piękną dziewczyną i powinnaś się szanować. Gdybym pozwolił ci zrobić to, co chciałaś zrobić, czułbym się okropnie. Miałbym wyrzuty sumienia przez to, że wykorzystałem nieświadomą nastolatkę.
    - To nie było nieświadome. Chciałam to zrobić.
    - Tak ci się tylko wydaje. Uwierz mi, że za jakiś czas nienawidziłabyś za to samej siebie. Straciłabyś szacunek do swojej własnej osoby, a to najgorsze, co może spotkać człowieka. – Szczerze mówiąc, sam dziwiłem się temu, że tam z nią siedziałem i prawiłem jej takie kazanie. Kiedyś albo bym dał zrobić sobie laskę, albo wezwałbym policje i oskarżył ją o napastowanie. Zamiast tego, piłem z nią czekoladę i wygłaszałem życiowe mądrości. Może to dlatego, że w jej oczach dostrzegłem to samo, co w oczach Mary kilkanaście lat temu. To samo zagubienie i bezradność. Mary nikt nie pomógł, ale Sarze mogłem pomóc ja. – Mieszkasz tu w Londynie? 
    - Tak. Dwie przecznice stąd – odpowiedziała, odkładając pusty już kubek. 
    - Zrobimy tak: dasz mi swój numer i za jakiś czas do ciebie zadzwonię. Jeśli nie będziesz wtedy na odwyku, przyjadę tu i własnoręcznie zawlokę cię do ośrodka. 
    Uśmiechnęła się i podała mi rząd cyfr.
    - A teraz chodź, odprowadzę cię do domu.
    - Jeszcze raz dziękuję – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy, gdy staliśmy już pod jej domem.
    - Nie ma sprawy i pamiętaj, nie poddawaj się. – Objąłem ją i gdy tylko zniknęła w drzwiach budynku, poszedłem do hotelu. Byłem z siebie niezwykle dumny.  






Mary:

    Emily wróciła do Nowego Jorku, a ja wróciłam do starego nałogu. Stres związany z wychowywaniem małego dziecka okazał się zbyt duży, więc znów zaczęłam palić. Było to równoznaczne z zaprzestaniem karmienia Courtney piersią. No cóż, Emily od zawsze piła z butelki i jakoś żyła, więc jej młodszej siostrze też nic nie będzie. 
    - Mary, rzuć to palenie – powiedziała Lily wchodząc na balkon.
    - Myślisz, że tak łatwo nie palić, kiedy trzeba samemu wychowywać dziecko? – odpowiedziałam jej nieco rozdrażniona. Byłam już najzwyczajniej w świecie zmęczona.
    - Przecież masz mnie i Jeana. 
    - Ale to nie to samo. Hugh tak się gorączkował i co? Nie pokazał się już od miesiąca.
    - Nie dziwię mu się po tym, jak go potraktowałaś. Poza tym, skoro ci ciężko samej, zadzwoń do Jareda i powiedź mu prawdę.
    - A ty znowu swoje. Tyle razy zaprzeczałam temu, że jest ojcem Court i teraz nagle mam do niego zadzwonić i powiedzieć, że jednak nim jest? Jak ty to sobie wyobrażasz?
    - Normalnie.
    - Dobrze wiesz, że jest zaręczony.
    - I co z tego? Przecież Scottym mimo tego się zajmuje. Nie chodzi o to, by z tobą był, a o to, by pomógł ci wychowywać dziecko.
    - Bo on nie ma co robić, tylko dzieci wychowywać.
    - Nawet nie wiesz, jak głupia czasami jesteś. Narzekasz, że sobie nie radzisz, a jak przychodzi co do czego, to odrzucasz pomoc.
    - Nikt mi nigdy nie pomagał, więc teraz...
    Tu mi przerwała.
    - I zobacz, jak skończyłaś. Wiesz, że cię kocham, ale muszę ci to powiedzieć. Spieprzyłaś sobie życie na swoje własne życzenie. Przecież dwadzieścia lat temu babcia załatwiła ci szkołę tu w Paryżu, potem prace, ale ty i tak wolałaś polecieć do Los Angeles, licząc na to, że jakimś trafem uda ci się zrobić karierę tancerki. I co ci z tego przyszło? Trafiłaś do tego klubu dla zawszonych oblechów, z którego i tak w końcu cię wywalili. Potem żyłaś na utrzymaniu Tima, który był dla ciebie dobry, ale tobie to oczywiście nie odpowiadało. Większość swojego życia spędziłaś ćpając i imprezując i to tylko dlatego, że byłaś zbyt dumna, by przyjąć czyjąś pomoc! 
    - Skończyłaś już?
    - Tak – odpowiedziała, a ja się odwróciłam. – A teraz się na mnie obraź za to, że powiedziałam ci prawdę. 
    - Ciekawe, jakby wyglądało twoje życie, gdybyś była na moim miejscu.
    - Na pewno nie tak jak twoje. 
    - Łatwo ci mówić, bo to nie ty byłaś workiem treningowym ojca, to nie ciebie próbowali gwałcić jego znajomi! To nie ty byłaś świadkiem śmierci mamy! – wykrzyczałam jej prosto w twarz.
    - Ale ja też ją straciłam. Myślisz, że tylko ciebie dotknęła jej śmierć?! Może i byłam mała, kiedy to się stało, ale nie wiesz, jak okropnie się czułam, kiedy to moje koleżanki z przedszkola na zajęcia przyprowadzały mamy, kiedy się z nimi bawiły. Okey, tata mnie nie bił, żaden z jego kumpli nie dobierał mi się do majtek, ale musiałam wychowywać się bez mamy, musiałam patrzeć, jak moja siostra, którą kochałam najbardziej na świecie cierpi, bo znęca się nad nią ojciec i stacza się na samo dno przez narkotyki. Tyle razy słyszałam od innych dzieci, że mam siostrę dziwkę, przez to nie chcieli się ze mną bawić, więc też nie miałam lekko. Też mogłam zacząć brać narkotyki i pić, ale ja w odróżnieniu od ciebie potrafię korzystać z danych mi szans. Nie zwalaj wszystkiego na trudną młodość, bo to, że ćpałaś to wyłącznie twoja wina. Ludzie przechodzili przez gorszę rzeczy i jakoś dawali sobie radę bez tego świństwa. Weźmy chociażby Jareda. Wychowywał się bez ojca, ciągle w innym miejscu. U niego nic nigdy nie było na stałe, też jako nastolatek ćpał, a teraz? Spójrz, ile osiągnął, a to dzięki temu, że dał sobie pomóc. Nie odrzucał ludzi, którym zależało na jego dobrze, a ty robisz to przez cały czas. Gdy Hugh chciał ci pomóc, stwierdziłaś, że nie dorasta Jaredowi do pięt, a kiedy to Jared wyciągnął do ciebie pomocną dłoń, zrobiłaś z niego idiotę, wmawiając mu, że Courtney nie jest jego córką. 
    Dlaczego ona zawsze musiała mieć rację?  
    – Mary, on musi się o tym dowiedzieć. Jeśli chcesz w końcu ułożyć sobie życie, musisz wyznać Jayowi prawdę - dodała i mocno mnie do siebie przytuliła. 

 


Marion:

    - Nawet nie wiesz, jak się boję – powiedziałam, ściskając dłoń Harry’ego.
    - Czego, skarbie?
    - No tego, że to jednak nie to, że to zwykła niestrawność.
    - Mówię ci, kochanie, to jest to. Wiesz, że jestem mistrzem w rozpoznawaniu kobiet w ciąży. 
    - No tak. – Od razu przypomniało mi się, że to on jako pierwszy zasugerował mi ciążę po mojej nocy z Leto.
    - Marion Cole – usłyszałam i razem z narzeczonym weszliśmy do gabinetu mamy Alice. - Marion, wiesz, co robić – zwróciła się do mnie pani Maxwell, a Harry’emu wskazała wolne krzesło. – No i kto by pomyślał, że będziecie razem. – Uśmiechnęła się i podeszła do szafeczki, z której wyjęła żel. – No to sprawdzimy, czy znów zostaniesz mamą. – Nałożyła zimną substancję na mój brzuch, po czym rozpoczęła badanie USG. – No i proszę, mamy maleństwo. Zaraz dokładnie zbadam, od jak dawna tam jest.
    - Czyli zostaniemy rodzicami? – spytał Harry.
    - Tak, zostaniecie rodzicami. 
    Szczęśliwy Jackie pocałował mnie w rękę, a pani doktor kontynuowała badanie. 
    - Wygląda na to, że będziecie mieć wspaniały prezent świąteczny. Z wyliczeń wynika, że wasze dziecko powinno przyjść na świat w okolicach dwudziestego piątego grudnia. 
    - No to Scotty’emu spełni się marzenie większości dzieci. Dostanie pod choinkę braciszka lub siostrzyczkę  – zaśmiałam się, gdy wróciliśmy do samochodu. 
    - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Już od dłuższego czasu marzyłem o dziecku. 
    - Ja też – odpowiedziałam i czule go pocałowałam. – I wygląda na to, że musimy wziąć ślub w ciągu najbliższych dwóch miesięcy, bo potem już nie wcisnę się w suknie. 
    Po powrocie do domu postanowiłam powiedzieć Scotty’emu, że nie będzie już jedynakiem. Posadziłam go na kanapie i zaczęłam rozmowę.
    - Mam dla ciebie niespodziankę.
    - Kupiłaś mi coś? – spytał podekscytowany. 
    - Nie, kochanie. Chcę ci powiedzieć, że będziesz starszym bratem.
    - Będziemy mieć dzidziusia? 
    - Tak, skarbie, będziemy mieć dzidziusia. 
    - A gdzie on teraz jest? – zapytał z ogromną ciekawością w głosie.
    - U mamy w brzuszku.
    - To ty go zjadłaś? 
    Nie wytrzymałam i zaczęłam się głośno śmiać. 
    – Nie śmiej się ze Scotty’ego! – powiedział wyraźnie wzburzony
    - Nie śmieję się z ciebie, kochanie. Nie zjadłam dzidziusia – odpowiedziałam, głaszcząc go po główce.
    - To skąd on tam?
    - A to to już ci wytłumaczy tatuś. On jest specjalistą w tej kwestii.
    - To dzidziuś jest też tatusia? 
    - Nie. Akurat tatusiem twojego braciszka lub siostrzyczki jest Harry. 
    - Dziwne.
    - Jak podrośniesz, to zrozumiesz.
    - Ale ja już jestem duży! 
    - Pewnie, że jesteś i dlatego będziesz pomagał mamusi przy dziecku. Musisz być teraz bardzo grzeczny, żeby dawać dobry przykład maluszkowi.
    - I będę. Obiecuję – powiedział i przytulił się do mojego jeszcze płaskiego brzucha.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz