piątek, 19 lutego 2021

071. Tak czasami bywa, że ludziom wydaje się, że są dla siebie stworzeni


Jared:

    - Człowieku, gdzieś ty był? Zaraz musimy jechać na próbę – odezwał się Shannon, który z niewiadomego powodu siedział w moim hotelowym pokoju.
    - W kawiarni. Tak w ogóle, to jak tu wlazłeś?
    - Wziąłem kartę z recepcji – odpowiedział, gryząc jabłko.
    - Ja ci nie łażę po pokojach. – Zrzuciłem kurtkę i zabrałem mu owoc z dłoni.
    - Nudziło mi się, więc przyszedłem pogrzebać w twoim laptopie. Liczyłem na to, że masz jakieś nagie fotki Kelly lub nagrania z sypialni. 
    Faktycznie mój komputer leżał w innym miejscu niż go zostawiłem.
    - Mogłeś przynajmniej odłożyć go na miejsce.
    - Po co, skoro i tak wiesz, że do niego zaglądałem?
    - Debil z ciebie. I złaź z moich spodni! – rzuciłem, szarpnąwszy nogawkę, która zwisała spod czterech liter mojego brata.
    - Widzimy się za pięć minut na dole – oznajmił mi i wyszedł, jednak po chwili wsunął głowę przez uchylone drzwi. – Przy okazji, zdjęcia Johanny topless są całkiem fajne.
    - Grzebałeś w mojej poczcie, ty złamasie! 
    - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Ale mam nadzieję, że nie będziesz z nią romansował. Ciało ma ładne, ale ta twarz...
    - Shannon, miałeś czekać na dole  – rzuciłem surowym tonem. 
    - Co najwyżej umów się z nią na szybki numerek – dodał i szybko zatrzasnął drzwi. 
    Od kilku dni ta wariatka Crow nękała mnie nieprzyzwoitymi mailami, do których dołączała niemniej nieprzyzwoite zdjęcia. Coś ciężko jej było zrozumieć, że nie chciałem mieć z nią nic wspólnego.


***


    - Możemy jechać – oznajmiłem i wszyscy czterej opuściliśmy hotel, po czym wsiedliśmy do czarnego vana. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni faktem, iż pod miejscem naszego obecnego pobytu nie stali żadni fani, tudzież fanatycy, dzięki czemu mogliśmy bezstresowo dojechać do hali koncertowej. Jak widać Francja to było kraj ludzi kulturalnych. 
    Kiedy auto zatrzymało się na tyłach Bercy, nałożyłem na głowę czapkę i otworzyłem drzwiczki. Teren znowu był pusty. Uśmiechnięci ruszyliśmy w stronę tylnego wejścia.
    - Dopisałaś Mary i jej córkę do listy gości? – zapytałem Emmę, gdy tylko weszliśmy do garderoby.
    - Dopisałam – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
    - Czy ja dobrze usłyszałem? Zaprosiłeś Mary na nasz koncert? – padło z ust Shannona.
    - Emily bardzo zależało, żeby na nim być, a przecież Mary nie puści jedenastoletniej dziewczynki samej na koncert – odpowiedziałem, ściągając rękawiczki.
    - Jared, jak znowu zaczniesz kręcić z Mary... – zaczął, jednak mu przerwałem.
    - Mary ma faceta, ja mam swoją śliczną Kelly, więc nikt nie będzie z nikim kręcił.
    - No ja myślę.
    - Od kiedy? 
    Shann puknął mnie w ramie i już miałem mu oddać, gdy doszła do nas informacja, że możemy zacząć soundcheck. 
    Poszło szybko i sprawnie i zaraz po tym udaliśmy się do małego pomieszczenia na wywiad, który przeprowadzała z nami bardzo urocza kobieta. Urocza, ponieważ po rozmowie przekazała mi półtorametrowego miśka, który był prezentem dla mojego syna. 
    - Dziękuję, Scotty się bardzo ucieszy. – Uraczyłem ją serdecznym uściskiem, po czym wróciliśmy do garderoby. Z tego, co słyszałem, już zaczęli wpuszczać ludzi pod scenę. – Dobra, jeszcze raz sprawdzamy setlistę: Welcome to the Universe, Line, Cherry, Battle of one, Public Enemy, Reborn, This is who I really am, Drug Queen, Alibi, Buddha for Mary, Savior, R-evolve, Black Hole, End of the Beginning, Cigarettes and Vanilla, Razor, Fallen i Brotherhood.
    - A The Kill? – zapytał Shannon.
    - Nie ma The Kill – odpowiedziałem, wstając z krzesła.
    - Przecież publika kocha ten kawałek – wtrącił się Tomo.
    - Ale ja mam już go dosyć. – Podszedłem do lusterka, poprawiłem włosy i poszedłem do pomieszczenia obok, gdzie przygotowany był poczęstunek dla naszych gości. 
    - Świetna płyta, naprawdę – usłyszałem od Lewisa, a potem od jeszcze kilku osób.
    - No i jest mój gość specjalny – rzuciłem, gdy tylko zobaczyłem Emily. Dziewczynka rzuciła mi się na szyję i pocałowała w policzek. – Courtney została z ojcem? – zapytałem Mary, gdy do mnie podeszła.
    - Jest w domu z Lily – odpowiedziała, błądząc wzrokiem po podłodze.
    - I oto nasz przystojny gwiazdor! 
    Odwróciłem się i zobaczyłem swoją przyjaciółkę Danielle. Przywitałem ja delikatnym całusem w policzek i postanowiłem przedstawić ją swojej byłej.
    - My się znamy – powiedziała Mary, po czym obie się uściskały.
    - Pracowałyśmy razem kilka miesięcy temu – dodała Dan i wtedy przypomniałem sobie o sesji dla Ludwika. Skleroza nie boli. 
    Chwilę jeszcze porozmawialiśmy i przyszedł czas na koncert.
    Po półtoragodzinnym występie zmęczeni zeszliśmy ze sceny. Francuscy fani bardzo entuzjastycznie zareagowali na materiał z nowej płyty, jednak domagali się The Kill, nawet po tym, jak zakończyliśmy koncert. Nadal słyszałem, jak skandowali nazwę jednego z naszych największych hitów.
    - Jerry, nie bądź wredny, zagrajcie im to – powiedziała Mary, uśmiechając się.
    - No skoro prosisz. Chłopaki, wracamy na scenę zagrać The Kill
    - Tak!!!! – krzyknął podekscytowany Tomo i wróciliśmy do publiki. 
    Po ostatnim dźwięku przyszedł mi do głowy genialny pomysł. Poprosiłem fanów, by chwilę zaczekali i wyszedłem z powrotem za kulisy.
    - Mary, szykuj się do występu.







Mary:

    - Jakiego występu? Co ty wygadujesz? – Byłam naprawdę nieźle zaskoczona.
    - Zaśpiewasz ze mną Buddhę – oznajmił wesołym tonem.
    - Tam? Na scenie?
    - No przecież, że nie tutaj.
    - Żartujesz, tak?
    - Nie. Jestem całkowicie poważny.
    - Przecież nie jestem rozśpiewana.
    - Oboje dobrze wiemy, że i bez rozśpiewania świetnie brzmisz. 
    - Ale tam jest kilka tysięcy osób.
    - I co z tego? Nie mów, że masz tremę.
    - Idź, mamo, idź – rzuciła błagalnym tonem Emily. – Proszę cię, chcę posłuchać, jak razem śpiewacie.
    - Córce odmówisz? – Jared potrafił umiejętnie wykorzystywać moje słabości. 
    - No dobra.
    - Wiedziałem, że się zgodzisz! – Zatarł dłonie i szeroko się uśmiechnął. – Śpiewamy tak jak wtedy w studiu. Pamiętasz?
    - Jak mogłabym zapomnieć?
    - No to super. 
    Po chwili byliśmy już na scenie, jednak nie od razu mogłam stanąć przy mikrofonie. Jared zatrzymał mnie niedaleko perkusji Shannona i kazał poczekać na zapowiedź. Nasz drogi perkusista nie był zbyt zadowolony, gdy mnie zobaczył, ale wymusił uśmiech i podniósł dłoń w geście powitania. Odwzajemniłam się tym samym i usłyszałam głos Jareda.
    - Dziś specjalnie dla was niezwykła wersja utworu Buddha for Mary. Niezwykła, bo nie będę śpiewał sam. Nie, nie bójcie się, nie będzie partnerował mi Shannon. Powitajcie gorącymi, bardzo gorącymi brawami - słowo „gorącymi” wymówił w bardzo dwuznaczny sposób – osobę, dzięki której powstał ten utwór, moją drogą przyjaciółkę Mary! 
    W tym momencie publiczność zaczęła klaskać, choć widziałam na twarzach co poniektórych fanek złość. 
    Wzięłam głęboki oddech i stanęłam obok Jaya. Uśmiechnął się do mnie i dał chłopakom znak, by zaczęli grać. Bardzo dobrze wiedziałam, co i kiedy mam zaśpiewać, więc w skupieniu czekałam na swoje partie. 
    Bardzo ciche she always like to fall apart, potem see her face, smell her taste. Jay skończył refren, a ja uregulowałam sobie odrobinę za nisko ustawiony mikrofon.
    - Mary was an acrobat but still she couldn’t seem to breathe. Mary was becoming everything she didn’t want to be. Mary would hallucinate and see the sky upon the wall. Mary was the type of girl she always liked to fly... – starałam się nie śpiewać głośniej niż Jared. Mój głos miał być tu jedynie tłem. Śpiewałam ton niżej niż on, tak dla lepszego efektu. Użyłam techniki, którą Jared określał jako seksowne mruczenie. – See her face, smell her taste... – Krótka przerwa i teraz mogłam już śpiewać pełnym głosem. - Will you rape me now?  He said... 
    Partia Jareda. 
    - I believe your lies. He said... 
    Patrzył na mnie jakby nieobecnym wzrokiem. Zawsze tak było, gdy zagłębiał się w piosenkę. 
    - There’s a paradise beneath me. She said...
    - Am I supposed to bleed? He said... 
    - You better pray to Jesus. She said...
    - I don’t believe in god – zaśpiewałam to z zamkniętymi oczami. Oddałam się muzyce, mój głos był poza moją kontrolą, bo właśnie wtedy brzmiał najlepiej. Wtedy, kiedy dawałam mu wolność, brzmiał idealnie. Kierowały nim emocje i w tym wypadku cudowne wspomnienia mojego związku z Leto. 
    Kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz Jareda, wiedziałam, że stanęłam na wysokości zadania i zaśpiewałam to tak, jak tego ode mnie oczekiwał. Nie zawiodłam. Znów się uśmiechnął i wróciliśmy do śpiewania. 
     Mary was a different girl had a thing for astronauts. Mary was the type of girl she always liked to play a lot. Mary was a holy girl, father whet her appetite. Mary was the type of girl she always liked to fall... – tu skończyłam, a Jared, tak jak nigdy wcześniej, głośno i idealnie czysto wykrzyczał słowo apart. 
    Ostatni refren i rozległ się najgłośniejszy aplauz, jaki z życiu słyszałam. Jay jakby mimowolnie objął mnie ramieniem i cmoknął w czoło tuż nad skronią. Podziękowaliśmy i zeszliśmy ze sceny. Nadal mnie obejmował. Dopiero za kulisami przypomniał sobie, że nie powinien tego robić i mnie puścił.
    - I jak ci się podobało, księżniczko? – zwrócił się do mojej córki.
    - Było super! – Emily była bardzo podekscytowana.
    - A teraz, kochanie, musimy już wracać. Zaraz zadzwonię po taksówkę.
    - Po co taksówka? Nasz kierowca was odwiezie.
    - Nie chcemy robić kłopotu.
    - To żaden kłopot.
    - Pojedziesz z nami? – spytała go Em.
    - Słonko, Jared musi zostać tutaj z gośćmi.
    - Prawdę mówiąc, to nie muszę, ale nie będę się wpraszał, jeśli nie chcesz.
    - Nie o to mi chodziło – odpowiedziałam zakłopotana. – Jeśli chcesz pojechać z nami, to nie mam nic przeciwko. Mogę nawet zaproponować ci ciasto. 
    Uśmiechnął się i narzucił na siebie płaszcz.  





***




    - Opowiadaj, co tam u ciebie! – Moja siostra dosłownie nie zamykała ust, cały czas zadawała Jaredowi jakieś pytania. 
    - No jak to u mnie, przede wszystkim praca – odpowiedział, biorąc łyk gorącej kawy, którą właśnie mu podałam.
    - A jak układa ci się z Kelly? – zapytałam, dosiadając się do stolika.
    - Świetnie, zaręczyliśmy się.
    Gdy usłyszałam te słowa, mało co nie zadławiłam się ciastem. 
    - Wszystko w porządku? – zapytał Jay, poklepując mnie po plecach. 
    - Tak, tak. Wzięłam za duży kęs. 
    Zaręczyli się? Mnie się nigdy nie oświadczył, mimo iż obiecywał mi ślub. Ją znał dużo krócej, a mimo to poprosił ją o rękę. A więc to, co ich łączyło, to musiało być coś bardzo poważnego. 
    - W takim razie gratuluję. – Wymusiłam uśmiech i odstawiłam talerz.
    - Planujecie ślub? – spytała Lily.
    - Na razie o tym nie myślimy. Niedługo zaczynam trasę, ona będzie kręcić nowy film. Nie mamy na to czasu. 
    Patrzyłam na niego i ledwo co powstrzymywałam się przed tym, by się na niego rzucić. Był taki piękny, taki cudowny… 
    Mary, kretynko, on już nie jest twój! 
    Już dłużej nie mogłam słuchać o jego związku, mimo iż sama o niego zapytałam. Zdecydowałam się na szybką zmianę tematu. 
    - A co u Marion?
    - Wszystko w porządku. Zaręczyła się z Harrym i planują się pobrać.
    - Super. A jak tam Scotty?
    - Rośnie, rozrabia i robi się coraz bardziej przystojny. 
    Obie z siostrą się zaśmiałyśmy. 
    - No i przede wszystkim ma świetny kontakt z Kelly. Bardzo ją lubi. 
    Kelly, Kelly, Kelly, Kelly, znowu ta pierdolona Kelly! Ciągle o niej mówił! Czułam, że zaraz zacznę płakać.
    - Mamo, Courtney się obudziła. – Emily właśnie uratowała mnie przed wylaniem morza łez na oczach Jareda.
    - Przepraszam was na chwilę. – Wstałam i poszłam na górę. – Ktoś tu chyba narobił w pieluchę. 
    Court wykrzywiła usta w czymś, co przypomniało półuśmiech, a ja zaczęłam ją przewijać. Akurat nastała pora karmienia. Usiadłam na łóżku, a mała przyssała się do mojej piersi.
    - Mogę wejść? – usłyszałam głos Jareda. 
    - Wejdź.
    - Zawsze zazdrościłem niemowlakom tego, w jaki sposób są karmione – powiedział, siadając na krześle. 
    - Zboczeniec – zaśmiałam się i położyłam najedzoną już córkę na ramieniu.
    - Znasz moją słabość do biustów.
    - Żeby tylko do biustów. – Poklepałam Courtney po pleckach i gdy tylko jej się odbiło, posadziłam ją na kolonach.
    - Mogę wam zrobić zdjęcie? – zapytał.
    - Możesz. 
    Wyjął telefon z kieszeni i cyknął kilka fotek. 
    - Kelly nie będzie zazdrosna?
    - O co?
    - O to, że masz na telefonie zdjęcia swojej byłej. 
    - Nie będzie – odpowiedział, a ja tymczasem położyłam małą do łóżeczka. – Dlaczego odrzuciłaś oświadczyny Hugh? – spytał, gdy znów siedziałam na przeciwko niego.
    - Lily ci powiedziała? 
    Przytaknął. 
    – Nie był dobrym materiałem na męża.
    - Ale przecież macie razem dziecko.
    - No i co z tego? Ty masz dziecko z Marion, a nie jesteście nawet parą. 
    - No tak, ale myślałem, że masz co do tego chłopaka poważne plany.
    - Nie chcę mu zmarnować życia. Jest jeszcze młody, po co ma gnić przy dziecku i dwa razy od siebie starszej kobiecie. 
    Mary, ty wstrętna kłamczucho!!! 
    - Fakt, w sumie to jeszcze dzieciak. A powiedź mi, czy teraz, kiedy nie jesteście już parą, on nadal będzie ci pomagał?
    - Nie wiem – odpowiedziałam.
    - Bo wiesz, jak coś, to zawsze możesz zwrócić się do mnie, ja zawsze chętnie pomogę. 
    - Przestań, masz swoje życie, nie możesz cały czas ratować mi tyłka. 
    - Ale chcę. Mimo iż nie jesteśmy już razem, nadal jesteś jedną z najbliższych mi osób. – Mówiąc to, przykucnął przed łóżkiem i złapał mnie za dłonie. – Jesteśmy przyjaciółmi, więc zawsze możesz na mnie liczyć. 
    Czy można usłyszeć coś gorszego od ukochanej osoby? On wyleczył się z tej naszej chorej miłości. Ja jakoś nie potrafiłam. 
    – A teraz będę już leciał. Pamiętaj, dzwoń, gdy tylko będziesz potrzebowała rozmowy. – Pocałował mnie na pożegnanie w policzek i mocno uściskał.  






Shannon:

    Trzy godziny po powrocie z Paryża pojechaliśmy do sióstr Tucker, gdzie miałem przedstawić swoją ostateczną decyzję, co do mojego życia uczuciowego.
    - Tak jak obiecałem, podczas pobytu w Paryżu dokładnie przemyślałem sprawę i podjąłem decyzję. Zebraliśmy się tu...
    - Cholera, Shannon, przestań się wydurniać – przerwał mi Jared. Biedaczek niezbyt dobrze się czuł. Zjadł zdecydowanie za dużo orzeszków w samolocie. 
    - No dobra, przejdę do rzeczy. Oksano, od dziś oficjalnie jesteśmy parą. 
    Oksi ze łzami w oczach wtuliła się w moje ramiona. 
    - Kocham cię – wyszeptała mi do ucha.
    - Ja ciebie też – odpowiedziałem, całując ją w czoło. Nawet nie patrzyłem na Jaya i Kell, bo domyślałem się, jakie mieli miny. Dobrze wiedziałem, że liczyli na to, że zostanę z Cassie, ale ja nie potrafiłem zmienić tego, co czułem. Oksanę kochałem bardziej niż swoją żonę i nie zamierzałem już dłużej udawać, że było inaczej. 
    - To nam nie pozostaje nic innego, jak życzyć wam szczęścia – odezwała się Kelly.
    - I oby to, co was łączy, naprawdę było wielką miłością – dodał mój brat niezbyt przyjemnym tonem. Oczywistym było to, że od razu nie zaakceptuje mojego wyboru. 





***




    Wróciłem do domu, gdzie czekała mnie najtrudniejsza część, czyli poinformowanie Cassie o tym, że nasze małżeństwo przechodzi do historii.
    - Dobrze, że już wróciłeś, muszę powiedzieć ci coś ważnego! – rzuciła, przytulając się do mnie.
    - Ja też – odpowiedziałem jej, siadając na kanapie.
    - Ale ja pierwsza. Dostałam awans! – oznajmiła mi, szeroko się uśmiechając. 
    - Bardzo się cieszę – rzuciłem obojętnym tonem.
    - A ty o czym chciałeś mi powiedzieć?
    - Cassie, pamiętasz damskie perfumy i blond włosy na moich ciuchach?
    - No tak, to była ta psychofanka.
    - Nie było żadnej psychofanki.
    - Co? Jak to nie było? – Była bardzo zaskoczona. 
    -  Wymyśliłem to sobie.
    - Ale przecież Jared to potwierdził.
    - Męska solidarność.
    - Tak więc czyje to były perfumy?
    - Miałaś rację.
    - Z czym? – Powoli zaczynała tracić swój dobry nastrój.
    - Jest inna kobieta. Ma na imię Oksana, bardzo ją kocham i chcę z nią być.
    - Jezu – wydukała Cassie, robiąc się blada jak ściana. – Żartujesz sobie, tak? To kolejny z twoich głupich kawałów?
    - Nie, Cass, mówię zupełnie szczerze.
    - Ale jak to chcesz z nią być? Przecież jestem twoją żoną.
    - Chcę rozwodu – oznajmiłem po wzięciu głębokiego oddechu.
    - Rozwodu?!
    - Tak, Cassie, rozwodu. Jesteś wspaniałą kobietą, ale chyba jednak nie byliśmy sobie pisani.
    - Shannon... – zaczęła, jednak przerwała, zanosząc się płaczem. 
    - Proszę cię, nie płacz. Tak czasami bywa, że ludziom wydaje się, że są dla siebie stworzeni, a tak naprawdę wcale tak nie jest.
    - Ale dlaczego rozwód? – Jej głos drżał, podobnie jak dłonie.
    - Nie chcę cię już dłużej oszukiwać. Żadne z nas nie byłoby wtedy szczęśliwe. Mój adwokat właśnie szykuje dokumenty. Jutro przyniosę ci jej do podpisania. Rozwód oczywiście z mojej winy i... 
    - Shannon.
    - Przepraszam. – Pocałowałem ją w czoło i wstałem. – Jutro zabiorę też swoje rzeczy. Przyjadę po południu, żeby pożegnać się z dzieciakami. – Opuściłem mieszkanie i z wielką ulgą wsiadłem do samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz