środa, 17 lutego 2021

070. Jestem na to za stary

Kelly:

    - Będę za tobą tęsknić – powiedziałam, przytulając się do Jareda.
    - Przecież to tylko dwa dni.
    - Niby tak, ale potem będziesz ze mną tylko przez tydzień i wyjedziesz na dwa miesiące – odpowiedziałam, wtulając się w niego jeszcze mocniej. 
    - Ale potem mamy cały miesiąc dla siebie. 
    - No, a potem ja na trzy miesiące jadę no Nowego Jorku.
    - Nie wiedziałem, że z ciebie to taka maruda jest. Będziesz pracować, to ci szybko zleci.
    - Jakoś mnie to nie pociesza - odparłam i głęboko westchnęłam.
    - Ale wiem, co cię na sto procent pocieszy. 
    Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. 
    – Daj mi sekundę.
    Opuściłam jego ramiona, a on podszedł do komody i coś z niej wyciągnął. 
    – Wiem, że pewnie nie tak to sobie wyobrażałaś. Pewnie marzyłaś, by to się stało podczas romantycznej kolacji, czy w innych bajkowych okolicznościach, ale chcę to zrobić teraz, póki mam odwagę. 
    - Jared, o czym ty mówisz? – zapytałam nieco zdziwiona, a wtedy on przysunął się do mnie i prosto do ucha zaśpiewał mi fragment refrenu The Kill, tyle że zamiast słów bury me, bury me padły marry me, marry me, po czym poczułam, jak wsuwa mi coś kwadratowego do dłoni.
    Spuściłam wzrok i zobaczyłam czerwone pudełeczko. Otworzyłam je i moim oczom ukazał się pierścionek ze sporym brylantem. Dosłownie mnie sparaliżowało, nie mogłam wydusić z siebie słowa, a do oczu napłynęły mi łzy. 
    - Więc jak, wyjdziesz za mnie? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
    - Tak – odpowiedziałam i rzuciłam mu się w ramiona. – Wyjdę za ciebie. – Nie potrafiłam już dłużej utrzymać łez pod powiekami, niczym wodospad spłynęły po moich policzkach. 
    - Tylko mi tutaj nie płacz – rzucił, ocierając słone krople z mojej twarzy.
    - To ze szczęścia – powiedziałam, wtulając się w jego dłoń. 
    - No to masz szczęście. - Ramiona Jaya oplotły się wokół mojego ciała, a ja byłam tak szczęśliwa, jak nigdy. 



***



    - Mogę cię o coś zapytać? – zadałam swojemu świeżo upieczonemu narzeczonemu pytanie.
    - Możesz – odpowiedział, odgarniając mi włosy z twarzy.
    - Ale obiecaj, że będziesz szczery – dodałam, podciągając zsuwającą się z mojego ciała kołdrę. 
    - Obiecuję. - Ułożył dłoń w geście przysięgi. 
    - Zdarza ci się sypiać z fankami w trasie?
    - Przecież już mnie kiedyś o to pytałaś.
    - Ale wtedy nie obiecywałeś szczerości.
    - Ale powiedziałem ci prawdę.
    - Ale nie dosłownie – nadal się z nim przekomarzałam.
    - W takim razie mówię ci to po raz drugi. Zdarzało mi się sypiać z fankami, ale tylko wtedy, gdy z nikim się nie spotykałem. No nie licząc lat dwa tysiące dwa, dwa tysiące trzy.
    - I podobał ci się taki seks z nieznajomymi? Nic nie znaczące przygody na jedną noc?
    - Powiem ci tak: dawało mi to dużą przyjemność fizyczną i na początku zupełnie mi to wystarczało, ale po jakimś czasie zacząłem odczuwać brak więzi emocjonalnej z partnerką. Fizyczne zaspokojenie już mi nie wystarczało. 
    - Ale mimo to nadal to robiłeś?
    - Tak.
    - Dlaczego?
    - Jak już ci kiedyś powiedziałem, jestem tylko słabym facetem. Ale nie martw się, podczas tej trasy nie zaliczę ani jednej kobiety czy dziewczyny. 
    - Obiecujesz? – zapytałam tak dla pewności.
    - Obiecuję – padło w odpowiedzi, po czym poczułam usta Jareda na swoich.
    O trzeciej wróciłam do siebie, ponieważ o czwartej Jay miał samolot do Paryża. Proponował bym leciała z nimi, ale takie krótkie rozstania dobrze robią związkowi. Nawet jeśli kochało się kogoś tak bardzo jak ja kochałam Jareda, trzeba było od siebie odpoczywać. 
    Kiedy przekroczyłam próg mieszkania, zauważyłam, że Oksana była strasznie poddenerwowana. Chodziła w kółko i nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wiedziałam, że powodem tego było to, że za trzy dni Shannon miał podjąć ostateczną decyzję: albo Cassie, albo Oksi. Była moją siostrą, ale mimo to miałam ogromną nadzieję, że Shann zostanie ze swoją żoną.
    - Usiądźże, bo dziurę nam wychodzisz w podłodze.
    - Jakoś nie mogę usiedzieć w miejscu – odpowiedziała mi, siadając w fotelu obok. – A ty co taka szczęśliwa?
    - Ja? Zdaje ci się.
    - Nie zdaje.
    - Jared mi się oświadczył.
    - Poważnie? – Humor od razu się jej poprawił.
    - Poważnie.
    - I co, zgodziłaś się?
    - Pewnie, że tak – rzuciłam i pokazałam siostrze pierścionek.
    - Wow, jaki śliczny. Szczęściara z ciebie.
    - Wiem. – Z wielkim uśmiechem jeszcze raz spojrzałam na prezent od Jaya.
    - Przynajmniej jedna z nas zostanie panią Leto – dodała już nieco smutniejszym tonem.
    - Oksi, kochanie, lepiej ci będzie z kimś innym.
    - Nieprawda. Mam przeczucie, że Shannon to ten jedyny. Popatrz tylko, przez tyle lat słuchałam 30 Seconds to Mars i ani razu nie pomyślałam o Shannym „atrakcyjny”, a kiedy go poznałam, cały świat przestał się dla mnie liczyć.
    - Zacznijmy od tego, że nie słuchałaś 30 Seconds to Mars, tylko Jareda Leto.
    - No może, ale to nie zmienia faktu, że Shannon jest pierwszym facetem, który spodobał mi się ze względu na osobowość.
    - Dobra, zakończmy tę rozmowę, zanim zacznę ci prawić kazania. 
    Oksana posłusznie skończyła mówić o starszym Leto.





Jared:

    Po kilkugodzinnym locie w końcu wylądowaliśmy w Paryżu. Byliśmy strasznie zmęczeni, więc od razu pojechaliśmy do hotelu. Do wywiadu zostało nam sześć godzin, które mogliśmy poświęcić na drobną drzemkę. Wszedłem do zarezerwowanego wcześniej apartamentu, nastawiłem budzik na trzecią i nie ściągając ubrania, rzuciłem się na łóżko. Po dziesięciu minutach przerzucania się z boku na bok zasnąłem. 
    Trzy godziny później obudził mnie dźwięk budzika i chcąc nie chcąc, opuściłem ciepłą pościel. Obmyłem twarz, wziąłem gitarę i poszedłem do pokoju brata, zahaczając wcześniej o pokój Tomo.
    - Poczekaj, tylko się uczeszę – usłyszałem od gitarzysty.
    - Dobra, to ja będę u Shannona – odpowiedziałem i zamknąłem drzwi. – Pobudka, braciszku! – krzyknąłem, rzucając się na śpiącego Shanna.
    - Debilu, zgniotłeś mi sprzęt! – wrzasnął i szybkim ruchem złapał się za krocze. 
    - Skąd miałem wiedzieć, że ci stoi? – powiedziałem, ledwo co powstrzymując śmiech.
    - Nie stał, kretynie. Następnym razem patrz, gdzie pchasz te swoje krzywe kolana. 
    - Sam masz krzywe kolana – odpowiedziałem, uderzając go poduszką w głowę.
    - Jared, bo jak ci zaraz przywalę, to ci się nos wyprostuje.
    - Co ty tak dzisiaj wszystko krzywo widzisz?
    - A ty jakbyś widział, gdyby ktoś przywalił ci kościstym kolanem w jaja?!
    - Łączę się z tobą w bólu, a teraz ruszaj tyłek, bo za niecałe dwie godziny mamy być w radiu. 
    Shannon wstał z łóżka i akurat do pokoju wszedł Tomo. 
    – Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że może powinienem zmienić fryzurę - rzuciłem, przeglądając się w lustrze.
    - Po co? Przecież w takich włosach ci dobrze. No chyba, że chcesz zapuścić.
    - Myślałem raczej o zmianie koloru.
    - Ty już lepiej nie kombinuj z kolorami, bo wiesz, jak to się kończy.
    - Jak? – zapytałem, jednak zamiast Tomo, odpowiedział mi brat.
    - A tak, że wyglądasz jak ostatni debil i wstyd się z tobą pokazać na ulicy.
    - Dokładnie to chciałem powiedzieć, jednak zamierzałem użyć nieco delikatniejszych słów.
    - Czyli mam farbować włosy czy nie?
    - Nie! – krzyknęli równocześnie moi towarzysze, po czym ja i Tomo podstroiliśmy gitary i następnie wszyscy razem weszliśmy do wynajętego vana. 


***


    Wywiad dotyczył głównie naszej nowej płyty i teledysku, który wczoraj miał swoją światową premierę.
    - Pod koniec dwa tysiące dziesiątego roku w jednym z wywiadów stwierdziłeś, że prawdopodobnie nie nagracie czwartej płyty, a tu proszę, mamy świeży krążek.
    - No wiesz, byłem wtedy zmęczony trasą i praca w studiu była ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem.
    - Brotherhood brzmieniowo bardzo różni się od This is War. Skąd taka drastyczna zmiana?
    - Brzmienie naszej nowej płyty to brzmienie, które od dawna chcieliśmy mieć, ale do którego musieliśmy dojrzeć jako grupa – odpowiedział Shann. 
    - Poza tym wiele zmieniło się w naszym życiu prywatnym. Ja zostałem ojcem i teraz zupełnie inaczej patrzę na niektóre rzeczy. Przyznaję się bez bicia, że podczas promocji This is War trochę za bardzo zaczęło zależeć nam na kasie. Ale to tylko dlatego, że musieliśmy spłacić naszą byłą wytwórnię i trochę popłynęliśmy. Potem jednak dostaliśmy porządnego kopa w dupę i przypomnieliśmy sobie, co jest tak naprawdę ważne. 
    - Wspomniałeś o tym, że zostałeś ojcem. Ile lat ma twój syn?
    - W maju skończy dwa.
    - Wiele osób zastanawia się, kim jest jego matka.
    - Wybacz, ale to moja prywatna sprawa. 
    - No tak, przepraszam – ogarnął się. – Teraz, z tego co słyszałem, planujecie dwumiesięczną trasę promocyjną. 
    - Tak. Zaczynamy piętnastego lutego koncertem w Los Angeles. Przez pierwszy miesiąc będziemy koncertować w Ameryce, a przez drugi w Europie.
    - Czym tym razem postanowiliście zaskoczyć fanów?
    - Przede wszystkim tym, że Jared będzie wyglądał zupełnie normalnie – zażartował Tomo.
    - Żadnych kolorowych irokezów? – padło pytanie.
    - Żadnych – odpowiedziałem. – Może co najwyżej przefarbuję się na czerwono.
    - Broń cię panie Boże! – niemal krzyknął mój brat.
    - Spokojnie, żartowałem. Nawet już dzisiaj o tym rozmawialiśmy i obiecałem, że nie będzie żadnych wymyślnych fryzur. Jestem na to za stary. Ale wracając do twojego pytania, to zaskoczeniem będzie zapewne nasze brzmienie. Wszystkie utwory będą ostre, no oprócz ballad.
    - A czy nadal będzie można usłyszeć twoje akustyczne sety?
    - Nie przewidujemy, ale będzie można posłuchać dziesięciominutowego popisu Shannona na perkusji, plus trochę solówek Tomo, czego wcześniej nie było.
    - Będzie ostro – zaśmiał się Shann. 
    - Nie wątpimy. A teraz przypominamy nasz specjalny konkurs, w którym nagrodą jest bilet na jutrzejszy koncert tych oto dżentelmenów. Pytanie brzmi: jaki tytuł nosi singiel promujący pierwszy album grupy. Jak zwykle do wyboru są trzy odpowiedzi a. Attack b. Capricorn (A Brand new name) czy c. Kings and Queens. Do rozdania mamy jeszcze pięć biletów, konkurs trwa do godziny dziesiątej, tak więc bierzcie komórki w dłonie i i wysyłajcie sms o treści a,b lub c na na numer 77845. 
    Informacja o konkursie podana została w języku francuskim, a mimo to wszystko zrozumiałem. Byłem genialny. 
    – Naszą rozmowę z 30 Seconds to Mars kończymy akustycznym występem. Zaraz po nim Jared, Tomo i Shannon spotkają się z fanami, którzy, z tego co widzę, tłumnie zgromadzili się przed stacją. 
    Kiedy mężczyzna skończył mówić, zaczęliśmy swój występ. Na setlistę złożyły się akustyczne wersje piosenek Reborn, Public Enemy, Hurricane, Echelon, Line i Beautiful lie. 
    Gdy skończyliśmy grać, udaliśmy się do pomieszczenia, do którego zaraz po nas wpuszczono naszych fanów. Podpisywaliśmy płyty, pozowaliśmy do pamiątkowych zdjęć i odpowiadaliśmy na pytania ludzi. Wolni byliśmy dopiero o jedenastej. 
 




Mary:

    - Mamo, chodź, posłuchaj! – usłyszałam głos Emily.
    - Czego? – zapytałam, uchylając drzwi jej pokoju.
    - W radiu jest wywiad z Jaredem i jego zespołem.
    - Jestem zajęta – rzuciłam i wróciłam do układania ciuszków, które przysłał dla Courtney mój tata. Nie miałam najmniejszej ochoty słuchać Jareda. 
    Po około dwudziestu minutach starsza córka wpadła do mojego pokoju strasznie czymś podekscytowana.
    - Mamo, ja chcę się iść jutro na koncert 30 Seconds to Mars!
    - Już pewnie wyprzedany – odpowiedziałam, wkładając ostatnią sukieneczkę do szafy.
    - Ale można w radiu, w konkursie wygrać.
    - Przestań, Emily.
    - Wystarczy wysłać smsa.
    - Kotku, takie konkursy to strata pieniędzy.
    - Mamo, ale ja chcę iść na ten koncert!
    - Jeszcze nie raz będziesz miała okazję.
    - Ale ty jesteś – rzuciła obrażona.
    - Wiem, że jestem, a teraz idź zjeść kolację.




***



    Na drugi dzień około godziny jedenastej zabrałam Courtney na spacer. Emily, by pokazać, jak bardzo była na mnie obrażona, została w domu. 
    Siedziałam właśnie przy stoliku w swojej ulubionej kawiarni, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Jareda.
    - Mogę się dosiąść?
    - Jasne – odpowiedziałam, uśmiechając się. Jay usiadł i zamówił sobie gorącą herbatę.
    - Strasznie zimno w tym roku – powiedział, pocierając dłonią o dłoń. 
    - Fakt, aż tęskni się za słoneczną Kalifornią. 
    - Śpi? – zapytał, wskazując na wózek Courtney.
    - Tak, ale znając życie, zaraz się obudzi. – Zdążyłam to powiedzieć i mała otworzyła oczka. Udało mi się ją wziąć na ręce, zanim zaczęła płakać. – Mógłbyś wyjąć z tej torby butelkę? – zwróciłam się do Jaya.
    - Tak. – Wstał i wyjął przedmiot, o który prosiłam. – Ma już dwa miesiące, co nie?
    - Tak, ale dalej nie daje mi spać.
    - Znam ten ból – zaśmiał się i zaczął przyglądać się Court, a ja w myślach błagałam, żeby nie zauważył podobieństwa, które ją z nim łączyło. – Śliczna z niej dziewczynka.
    - Wiem – powiedziałam z nieskromnym uśmiechem i odstawiłam butelkę. – Chcesz ją potrzymać?
    - A mogę?
    - Pewnie, że tak – odpowiedziałam i podałam mu nasze dziecko. Ku mojemu zdziwieniu, Courtney nie zareagowała na Jareda tak, jak reagowała na ludzi, których widziała po raz pierwszy. Nie krzyczała, nie płakała tylko intensywnie mu się przyglądała.
    - Cześć, ślicznotko – Leto zaczął swój monolog, a gdy kelner przyniósł mu herbatę, posadził sobie małą na kolanach. 
    - Chyba cię polubiła – rzuciłam, gdy Court zaczęła bawić się palcem Jareda.
    - No bo ja fajny chłopak jestem, co nie? – zwrócił się do Courtney. – Wszystkie dzieci lubią wujka Jaya. 
    Kiedy to powiedział, poczułam dziwny ucisk w środku. Był jej ojcem, a nie wujkiem Jayem, ale skąd mógł o tym wiedzieć.
    - Na długo przyleciałeś do Francji? – zapytałam, podnosząc filiżankę czekolady.
    - Tylko na dwa dni. Na wywiad i koncert.
    - Emily strasznie się na mnie obraziła za to, że na nim nie będzie.
    - Emily tu jest?
    - Tak. Tim ją tu na trochę podrzucił, bo bardzo chciała pobyć z siostrą.
    - Przecież możecie przyjść na nasz występ.
    - Bez biletów?
    - Wpiszę was na listę honorowych gości – odpowiedział, uśmiechając się. – Mała posłucha sobie zza kulis i nie będzie musiała się ściskać w tłumie pod sceną.
    - Nawet nie wiesz, jak się ucieszy. A o której dokładnie ten koncert?
    - O ósmej
    - W takim razie na pewno będziemy. 
    Gdy ja skończyłam pić czekoladę, a Jared herbatę, opuściliśmy lokal. Kawałek drogi szliśmy razem i wpadliśmy na naszego wspólnego znajomego.
    - Dawno się nie widzieliśmy! – odezwał się Max.
    - No jakieś półtora roku – odpowiedział mu Jared.
    - Macie dziecko? Nie wiedziałem.
    - Mary... – zaczął Jared, jednak Max mu przerwał, nachylając się nad wózkiem.
    - Podobna do tatusia. No, Leto, nie wyrzekłbyś się. 
    - Nie Jared jest ojcem – powiedziałam zakłopotana.
    - Poważnie? Nie no, myślałem, że to wasze wspólne dziecko.
    - Nie jesteśmy już razem – dodał Jay.
    - Nie wiedziałem. 
    Po jeszcze chwili krępującej rozmowy pożegnaliśmy starego znajomego.
    - Dziwne, że stwierdził, że twoja córka jest do mnie podobna.
    - Wiesz, myślał, że to twoje dziecko. Taka siła sugestii.
    - Fakt, o tym nie pomyślałem. 
    Kiedy doszliśmy do skrzyżowania, pożegnaliśmy się i każde poszło we własną stronę.
    - Mily, kochanie, szykuj się - odezwałam się od progu.
    - Na co? – zapytała, nie odrywając wzroku od telewizora.
    - Idziemy na koncert – odpowiedziałam, ściągając kurtkę.
    - Marsów?
    - Tak
    - Naprawdę?
    - Naprawdę.
    - Ale przecież nie było biletów.
    - Ale spotkałam na spacerze Jareda i idziemy tam jako jego goście.
    - Super! – Emily zerwała się z kanapy i rzuciła mi się na szyję. – Jesteś najlepszą mamą na świecie!
    - Tylko pamiętaj o naszej ostatniej rozmowie. Ani słowa Jaredowi o Courtney. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz