Jared:
- Człowieku, dlaczego ty jesteś taki głupi?! – rzuciłem do siedzącego w moim salonie brata. – Przecież mówiłeś, że to był tylko jeden raz!
- Mówiłem, mówiłem dużo rzeczy mówię – odpowiedział, opierając się o kanapę.
- Powiedź mi proszę, co ty w niej w ogóle widzisz? Chyba tylko to, że jest jak twój instrument.
- Co ty pieprzysz?!
- Jest pusta i służy do walenia.
- Licz się ze słowami! – rzucił wściekłym tonem i zerwał się z miejsca.
- A co, nie mam racji? Nie wmówisz mi, że jest inteligentna i że rozmawiacie na poważne tematy.
- Musisz być taki złośliwy? – zapytał już nieco spokojniej.
- Nie jestem złośliwy tylko szczery. Człowieku, przecież to jest totalna kretynka!
- Może dla ciebie.
- Nie rozśmieszaj mnie. Założę się, że łączy was jedynie seks i teraz powiedź mi, czy warto niszczyć małżeństwo dla zwykłego seksu?
- Nie wydaję mi się, żebyś był osobą, która powinna mnie umoralniać. Sam robisz gorsze rzeczy.
- Okey, święty nie jestem, ale ani razu nie zdradziłem Kelly.
- A kto cię tam wie – powiedział, wstając.
- Dwa lata temu powiedziałeś mi, że nigdy nie zdradzisz Cassie i co? Mówię ci, przemyśl sobie to wszystko i zastanów się, czy warto zostawiać piękną i mądrą kobietę dla silikonowej idiotki.
- Zabawne. Właśnie zorientowałem się, że twoja gadka o Oksanie to zemsta.
- Zemsta? Jaka zemsta? Co ty w ogóle gadasz? – pytałem nieco zdezorientowany.
- Krytykujesz Oksi, bo ja krytykowałem Mary. Udajesz, że jej nie lubisz, bo ja nie darzyłem sympatią twojej byłej. Przyznaj się, że to mnie winisz za rozpad waszego związku.
- Ty i te twoje teorie – rzuciłem ironicznie. – Ani razu nawet tak nie pomyślałem. Mary odeszła z mojej winy, ale nie o niej teraz mowa. Po prostu moim zdaniem Oksana jest dla ciebie za głupia. To jest tylko chwilowe zauroczenie i nie warto dla niego narażać swojej rodziny.
- Rodziny? Ja i Cassie nawet nie mamy dzieci.
- A Rose i Matt?
- To co innego. Wychowuję ich, ale nie jestem ich ojcem, a szczerze mówiąc, chciałbym mieć swoje własne dziecko.
Te słowa bardzo mnie zaskoczyły.
- To czemu z nią o tym nie pogadasz? – zapytałem, a Shann z powrotem zajął miejsce na kanapie.
- Gadałem, ale stwierdziła, że dwójka dzieci to dla niej wystarczająco dużo i nie chce trzeciego.
- A co, Oksana będzie chciała?
- Nie wiem, nie rozmawialiśmy o tym. Ale chce ze mną być, a ja chcę być z nią.
- I co? Rozwiedziesz się?
- Chyba nie mam innego wyjścia. Kocham Oksi.
- Stary, znasz ją dopiero trzy miesiące. Nie za wcześnie na takie deklaracje?
- Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, co to miłość od pierwszego wejrzenia.
- Chyba od pierwszego pieprzenia – wydukałem, lecz na szczęście tego nie usłyszał. – Nie uważasz, że jest dla ciebie trochę za młoda?
- Jest między nami taka sama różnica, co między tobą a Kelly.
Fakt, ten argument nie miał racji bytu.
- Dobra, załóżmy, że to faktycznie miłość...
- To jest miłość – przerwał mi.
- Okey. Rozstajesz się z Cassie, wiążesz się z Oksaną, jesteście sobie razem i któregoś dnia ona przychodzi i oznajmia ci, że znalazła sobie innego. Co wtedy?
- Dlaczego ty z góry zakładasz najgorsze?
- W kwestii związków jestem realistą. No więc co wtedy zrobisz? – powtórzyłem pytanie.
- Nie biorę pod uwagę takiej możliwości.
- Ja bym jednak brał, zwłaszcza, że laska od razu dobiera się facetom do rozporków. Mi obciągnęła podczas naszego drugiego spotkania, a z tobą się przespała też widząc cię drugi czy trzeci raz w życiu.
- A mam ci przypomnieć, w jakich okolicznościach poznałeś Mary?
- Co ty tak dzisiaj z tą Mary? Daj jej w końcu święty spokój!
- Jak zwykle jej bronisz. Pewnie nadal ją kochasz, a Kelly to tylko nagroda pocieszenia.
- Dobrze wiesz, że tak nie jest – powiedziałem mu zupełnie szczerze. – Chodzi o to, że Mary się zmieniła, zaczęła nowe życie, więc przestań wypominać jej przeszłość, bo jakby nie patrzeć, ani ty, ani ja nie byliśmy od niej lepsi. Imprezowaliśmy do upadłego, posuwaliśmy obce laski, czasami po kilka na raz, tyle że nas rozgrzeszał nasz status: gwiazdy rocka. A ona? Ona robiąc to samo co my, była dziwką, a o nas mówiono, że korzystaliśmy z życia.
- Dobra, dobra już się tak nie nakręcaj – przerwał mi mój wywód.
- Okey, tylko proszę cię, obiecaj, że to wszystko jeszcze raz przemyślisz.
- Obiecuję – odpowiedział i podał mi dłoń.
- A, zapomniałbym. Miałem telefon z Francji z propozycją urządzenia dwudniowej kampanii promocyjnej w Paryżu. Pierwszy dzień podpisywanie płyt, wywiad w radiu i krótki występ akustyczny, a na drugi dzień normalny koncert.
- I kiedy to miałoby się odbyć?
- Dziesiąty, jedenasty lutego – odpowiedziałem, zaglądając do kalendarza w swoim Blackberry.
- Super – powiedział zadowolony. – Tęskniłem za koncertami.
- Ja też. Wiesz i tak teraz pomyślałem, że mógłbyś przemyśleć tę sprawę z Oksaną właśnie do naszego wyjazdu. Po powrocie z Paryża podejmiesz decyzję.
- Jasne.
Marion:
- Dzwoniłaś do właściciela tej sali? – spytał Harry, gdy wrócił z pracy.
- No właśnie próbowałam, ale nie mogłam się dodzwonić – odpowiedziałam, sprzątając po moim małym diabełku. Za każdym razem połowa jedzenia lądowała na jego ubranku i podłodze, a potem płacz, bo dziecko jest głodne.
- Chyba musisz go zacząć karmić w łazience.
- No chyba tak. – Zebrałam resztki gotowanej marchewki z groszkiem z dywanu i usiadłam obok swojego narzeczonego. - Wieczorem jeszcze raz zadzwonię do tego faceta i jak znowu nie odbierze, to trzeba będzie pomyśleć nad jakimś innym miejscem.
- Skromnie proponuję Paryż.
- Kochanie, rozmawialiśmy już o tym. Cała moja rodzina mieszka w Stanach, więc dostanie się do Paryża byłoby dla nich podwójnym problemem. Poza tym wyobrażasz sobie Scotty’ego w samolocie? Przecież on nawet minuty nie usiedzi spokojnie w jednym miejscu.
- Odnoszę wrażenie, że dla ciebie nasz ślub to same kłopoty.
- Harry, proszę cię, nie zaczynaj.
- Nie zaczynam.
- Jasne, właśnie słyszę – powiedziałam wstając z sofy.
- Po prostu mówię to, co czuję, a czuję, że wcale nie chcesz za mnie wychodzić.
- Gdybym nie chciała, to nie latałabym całymi dniami za tym frajerem od sali i za wszystkimi dodatkami! – wrzasnęłam i skierowałam się w stronę łazienki.
- Marion, nie denerwuj się – rzucił i poszedł za mną.
- Jak mam się nie denerwować, kiedy cały czas podejrzewasz, że moje uczucia nie są szczere?!
- Ej, to już jest nadinterpretacja. Ani razu nie zwątpiłem w twoją miłość.
- To dlaczego wmawiasz mi, że nie chcę tego ślubu?! – Powoli zaczynały puszczać mi nerwy. Niedawno dowiedziałam się o śmierci swojej bliskiej kuzynki, poza tym nie radziłam sobie zbyt dobrze na uczelni, a teraz jeszcze te gadki Harry’ego.
Już miałam zrobić mu awanturę, gdy poczułam dosyć nieprzyjemny zapach.
- Co tak śmierdzi?
- Chyba gaz – odpowiedział Harry, nieco wykrzywiając twarz.
- Cholera, Scotty! – Szybko wbiegłam do kuchni i zobaczyłam syna przy kuchence. Wielce rozweselony przekręcał kurki. – Dziecko kochane, co ty wyprawiasz?! – Podbiegłam do niego i zahamowałam wypływ gazu.
- Obiadek.
- Mamusia tyle razy ci mówiła, żebyś nie podchodził do kuchenki!
- Przepraszam – powiedział, spuszczając główkę i pociągając noskiem.
- No już dobrze, skarbie, nie płacz, ale pamiętaj, że nie wolno ci się bawić kuchenką, bo możesz sobie zrobić krzywdę. – Otarłam mu łzy i przytuliłam go mocno do siebie. – Wiesz, że mamusia by nie przeżyła, gdyby coś ci się stało. – Wzięłam go na ręce i zaniosłam do salonu, gdzie miał rozłożony koc z zabawkami.
- No obiad chciał chłopak ugotować – rzucił Harry, otwierając wszystkie okna.
- Jak tak dalej pójdzie, to to dziecko nie dożyje swoich drugich urodzin. – Przeczesałam włosy palcami i oparłam się o szafkę, obserwując, jak mój syn bawi się samochodzikiem i śmieje, jak gdyby nigdy nic.
- Typowy łobuziak.
- Taa. Chyba powinnam zrezygnować ze studiów, żeby siedzieć w domu i go pilnować.
- Przestań tak mówić, słonko. – Przytulił mnie do siebie i wtedy po domu rozniósł się dźwięk dzwonka.
- Ding ding! – krzyknął Scotty i spojrzał na drzwi. Wysunęłam się z objęć swojego narzeczonego i poszłam otworzyć.
- Cześć, Marion.
Przed drzwiami zobaczyłam swojego byłego.
- George? Co ty tutaj robisz?
- Mogę wejść? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, przestąpił próg. Był okropnie blady i przestraszony.
- Coś się stało? – zapytałam, podając mu szklankę wody.
- Nie ukrywam, nie przyszedłem tu w odwiedziny. Chcę cię o coś prosić.
- O co?
- Mogłabyś mi pożyczyć dwadzieścia tysięcy?
- Słucham?! Skąd niby mam wziąć taką kasę?!
- Marion, mam nóż na gardle. Ściga mnie kilku kolesi. Wiszę im sporo kasy. – Jego głos drżał, a na czole świeciły się krople potu.
- Współczuję, ale naprawdę nie mam takiej sumy.
- Kurwa mać!
- Nie przeklinaj przy dziecku – wtrącił się Harry, widząc, z jak wielkim zainteresowaniem Scotty przyglądał się mojemu gościowi.
- Przepraszam, ale jestem w takiej sytuacji, że nie potrafię się uspokoić. Prosiłem nawet Leto o pożyczkę, ale mi odmówił. Powiedział, że nie ma. Jasne, tyle zarabia na tej swojej muzyce i filmach, a niby nie ma głupich dwudziestu tysięcy. Pieprzony frajer. – Zaraz po tym na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Jak się okazało, mój syn kopnął go w piszczel.
- Scotty, co ty wyprawiasz?! Nie wolno tak! – skarciłam małego.
- Mówi brzydko o tatusiu!
- Przepraszam cię, George. Mały nie lubi, kiedy ktoś obraża Jareda.
- Rozumiem.
Po chwili ciszy Cobb zadał mi kolejne pytanie.
– Masz może adres Mary?
- Tak, ale ona teraz mieszka w Paryżu.
- Dobra, to wystarczy mi jej numer. Masz go?
- Tak – odpowiedziałam, wyciągając telefon z kieszeni. Podałam mu rząd cyferek, po czym pożegnaliśmy się i ten opuścił moje mieszkanie.
Mary:
- O rany, Emily, coś ty tu nabrała? – zapytałam, widząc bagaże swojej córki.
- Ciuchy, no i oczywiście kilka rzeczy dla Courtney, to znaczy zabawki, którymi już się nie bawię i bajeczki – odpowiedziała, ciągnąc za sobą wielką walizkę.
- Daj, ja to wezmę.
- Mamo, gdzie ona jest? Chcę ją zobaczyć! – rzuciła, gdy tylko weszłyśmy do domu.
- W pokoju. Już do niej idziemy – odpowiedziałam, stawiając bagaż przy wejściu. – Jean, mógłbyś to zanieść na górę? – zwróciłam się do szwagra.
- Jasne. Cześć, Emily.
- Cześć, wujek. – Przytuliła się do niego i zaraz po tym szybko wbiegła na schody. – No, mamo, chodźmy już na górę!
Zaśmiałam się i dołączyłam do starszej córki. Kiedy weszłyśmy do pokoju, Courtney leżała w łóżeczku z wyciągniętymi do góry rączkami.
– Wow, jaka śliczniutka! – powiedziała Emily z zachwytem, po czym wcisnęła palec między szczeble łóżeczka.
- Chcesz ją wziąć na ręce? – zapytałam, wyciągając Court.
- Nie wiem, trochę się boję, że ją upuszczę.
- Nie upuścisz – dodałam, więc Em ułożyła ręce w łódeczkę, a ja podałam jej Courtney.
- Lekka – rzuciła, uśmiechając się. - Jestem Emily, twoja starsza siostra. Będę się teraz tobą opiekować. Będziemy chodzić razem na spacerki, będziemy bawić się lalkami. Może niedługo pokażę ci mojego pieska. No, mam psa, nazywa się Buddy i bardzo lubi dzieci, więc ciebie też polubi.
To, co mówiła Mily, napełniło moje oczy łzami wzruszenia. Ogólnie widok moich dwóch córeczek razem był dla mnie czymś niesamowicie pięknym.
Sielankę przerwał głośny płacz młodszej z nich.
– Mamo, ona płacze – powiedziała nieco przestraszona Emily. – Chyba coś jej zrobiłam.
- Nie, kotku, jest głodna. – Przejęłam małą z rąk jej siostry, położyłam na łóżku i zaczęłam szykować się do karmienia.
- Mamo, a to cie boli, jak ona je? – zapytała, gdy usta malutkiej przyssały się do mojej piersi.
- Nie boli.
- A ja też tak jadłam?
- Nie. Ty od razu byłaś tak zdolna, że jadłaś z butelki.
Głośno się zaśmiała.
- To ja pójdę się rozpakować. – Wstała z dywanu i skocznym krokiem wyszła z mojego pokoju.
***
- Dla mnie z truskawkową – odezwała się Emily, gdy Lily przygotowywała dla nas desery lodowe.
- Myślałam, że wolisz toffi – wtrąciłam się.
- Wolałam. Teraz przerzuciłam się na truskawkę. Sama wiesz, kobieta zmienną jest – odpowiedziała mi z rozbrajającym uśmiechem.
- Niesamowita jesteś.
Rozmowę przerwał mój telefon.
– Słucham.
- Mary?
- Tak.
- To ja, George. Mam do ciebie prośbę.
- Jaką? – spytałam zaskoczona. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będę rozmawiać ze swoim byłym szwagrem.
- Utrzymujesz kontakt z Timem?
- Tak, a czemu pytasz?
- Pilnie potrzebuję jego numeru – odpowiedział. Brzmiał, jakby był bardzo zdenerwowany.
- A po co ci jego numer, skoro od czterech lat się do siebie nie odzywacie?
- Potrzebny. Podczas mi go czy nie?
- Tak. Emily, podaj mi numer taty – zwróciłam się do córki.
- Emily jest u ciebie? Pozdrów ją ode mnie.
- Jasne – rzuciłam i podałam mu numer swojego byłego męża.
- Dzięki wielkie. Pa.
- Pa – pożegnałam się z nim i rozłączyłam. – Mily, masz pozdrowienia od wujka George’a.
- Super. Dawno go nie widziałam, a obiecał, że zabierze mnie na przejażdżkę motorem – powiedziała i wróciła do pożerania ogromnej porcji lodów.
***
- Fajnie, że jest tu wieża – rzuciła Emily, gdy poszłam z nią do przygotowanego dla niej pokoju.
- A co, wzięłaś ze sobą płyty?
- No. Mam nawet nową Jareda.
- Naprawdę?
- Yhy.
Byłam nieco zdziwiona, nie wiedziałam, że już wydali nową płytę.
- Jak chcesz, mogę ci ją teraz dać to sobie przesłuchasz.
- A możesz dać. – Wzięłam do rąk opakowanie z płytą i wróciłam do swojego pokoju.
Po upewnieniu się, że Courtney śpi, włożyłam krążek do discmana i nałożyłam słuchawki.
Kawałek numer jeden sprawił, że na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Marsi brzmieli jak punkowy band z lat dziewięćdziesiątych. Dwie następne piosenki były utrzymane w podobnym klimacie.
Utwór numer cztery: jego tytuł nawiązywał do The Kill; This Is Who I Really Am piękna balladka, którą, jak wnioskowałam po tekście, Jared napisał dla Scotty’ego.
Dalej genialny Public Enemy, a zaraz po nim niesamowicie zmysłowe Cherry. Po tym seksownie wymruczanym kawałku, byłam zmuszona przerwać słuchanie, gdyż moje dziecko właśnie rozpoczęło swój nocny koncert.
Po kilkunastu rundkach wokół pokoju, mała zasnęła, a ja mogłam wrócić do odsłuchiwania najnowszego dzieła 30 Seconds to Mars.
Utwór numer siedem, fajny rockowy numer o tytule Line, a potem kolejna balladka o przewrotnym tytule Drug Queen.
Lost in her eyes
she is on high
dancing around
My beautiful drug queen...
Miałam nieodparte wrażenie, że Jared śpiewał o mnie i zrobiło mi się miło. Cholernie miło...
To, co zaskoczyło mnie w tych wszystkich tekstach, to dosłowność. Na poprzednich albumach królowała symbolika, nic nie było powiedziane wprost. Na Brotherhood było zupełnie inaczej. To piekielnie szczera i otwarta płyta.
Cigarettes and Vanilla, ten numer puściłam sobie cztery razy. Musiałam. To była nasza młodość. Nasze szalone, nastoletnie lata. Jaredowi zawsze podobał się zapach moich włosów, ale nie spodziewałam się, że nazwie piosenkę na jego cześć. Zrobił to, więc pamiętał. Nadal wszystko pamiętał...
Materiał kończył się tytułowym utworem. Płyta była naprawdę świetna, choć szczerze mówiąc, byłam zawiedziona tym, że Jared nie umieścił na niej naszej wspólnej piosenki. Pewnie ze względu na swoją nową dziewczynę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz