Shannon:
Święta i urodziny Jareda spędziliśmy w bardziej rodzinnym gronie, natomiast Sylwester szykował nam się w zupełnie innych klimatach. Mama ze swoim przyjacielem pojechała w góry, Cassie i dzieciaki skorzystali z wycieczki organizowanej przez jej pracodawczynie: wyjazd na Hawaje. A nam Jared zorganizował imprezkę u siebie w domu. Starzy znajomi i pełno alkoholu. Jednak mnie najbardziej cieszyła możliwość ponownego spotkania Oksany. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Byłem żonaty, ale drobny flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Równo o ósmej pojechałem do domu brata, gdzie byli już Lauren, Carl, Marion, Harry i Kelly. Oksany jednak nigdzie nie widziałem. Trochę mnie to zmartwiło, bo jeszcze przy mnie Jared ją zapraszał.
Pojawiła się kolejna fala gości, jednak Tucker wciąż się nie zjawiała, dlatego też postanowiłem dyskretnie zagadać Kelly.
- Przyszłaś sama? – zapytałem, biorąc łyk wina.
- Tak. Oksana się trochę spóźni. Umówiła się ze znajomą makijażystką.
Całe szczęście, bo już się bałem, że zmieniła plany.
- Dobrze, że cię widzę. – Obok mnie, jak spod ziemi, wyrósł mój brat. - Mamy za mało piwa, trzeba dokupić.
- Mamy? Stary, to twoja impreza.
- No właśnie, więc nie mogę zostawić gości samych. Mógłbyś się rzucić do sklepu?
- O nie! Wczoraj mnie tak wymęczyłeś w tym studiu, że wszystko mnie boli.
- To jedź samochodem, proszę cię – wydukał z błagalną miną.
- Piłem – rzuciłem na odczepnego. Nie chciałem nigdzie jechać, bo w każdej chwili mogła pojawić się Oksana, a znając życie, gdy mnie tam wtedy nie było, zakręciłby ją któryś z naszych kumpli.
- Dwa łyki wina.
- To wystarczy, żeby zabrali mi prawko i samochód. Prawko bym jakoś przeżył, bo nie raz je traciłem, ale gdyby zabrali mi moją śliczną, czerwoną Audicę….
- To weź mój.
Wiedziałem, że z nim nie wygram. Jak już się, uprze to koniec. Niczym urażone dziecko wyrwałem bratu z ręki kluczyki i pieniądze, po czym wsiadłem do jego auta. Zgodnie z poleceniem kupiłem dwie skrzynki piwa i właśnie miałem wsiadać z powrotem do samochodu, gdy przed sklepem zobaczyłem Oksanę.
- Cześć – przywitałem się.
- O cześć, Shannon.
- Wybierasz się do Jareda?
- Tak, tylko chciałam kupić gumę do żucia – odpowiedziała, uśmiechając się.
- No to kupuj, a ja poczekam w samochodzie i pojedziemy razem.
- Okey. – Weszła do sklepu, a ja rozsiadłem się na siedzeniu. Wróciła nie tylko z gumą, ale i butelką szampana.
- Nie trzeba było kupować, Jared ma tego pełno.
- No, ale głupio tak iść z pustymi rękami.
Podczas jazdy nie mogłem oderwać wzroku od jej nóg, co prawie przepłaciłem dwoma stłuczkami.
- Lepiej skup się na drodze – rzuciła i jakby na przekór swoim słowom rozpięła skórzaną kurtkę, pokazując dekolt.
- I niby jak mam teraz się skupić na drodze? – zapytałem, śmiejąc się.
- Mężczyźni. No, ale i tak widziałeś już dużo.
Fakt, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miała na sobie samą bieliznę.
- Ale mógłbym zobaczyć jeszcze więcej – rzuciłem niby żartem.
- A chciałbyś?
- A któż by nie chciał?
- No to zjedź na bok.
- Słucham? – Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
- Skoro chcesz zobaczyć więcej, zjedź w tę uliczkę, bo chyba nie chcesz rozbić bratu samochodu.
- Zdecydowanie nie. – Byłem w szoku, ale zrobiłem to, o co mnie poprosiła, zjechałem w pustą uliczkę i wtedy Oksana zaczęła mnie całować. Zaraz po tym zdjęła kurtkę i bluzkę, pod którą jak się okazało, nie miała stanika.
- Wow – wydukałem, wbijając wzrok w jej sporych rozmiarów biust.
- Kosztował kilkanaście tysięcy, ale było warto. Dotknij, jak chcesz.
Jak na sztuczny, był całkiem miły w dotyku, a może już po prostu przyzwyczaiłem się do silikonu, w końcu niejedna dziewczyna spod sceny czy aspirująca gwiazdka, którą poznawałem za pośrednictwem brata, miała sztuczny biust.
Znów zaczęliśmy się całować, a moja dłoń znalazła się pod jej spódniczką.
- Jak chcesz się bzykać, to użyj gumki.
To zdanie mnie zabiło. Nie miałem przy sobie portfela, a to tam trzymałem zapas prezerwatyw. Licząc na cud, poklepałem się po kieszeniach, a Oksi w tym czasie położyła się na tylnym siedzeniu.
- Cholera jasna! – rzuciłem pod nosem i wtedy mnie olśniło. Przecież Jared trzymał gumki w schowku. Szybko go otworzyłem i wielka była moja radość, gdy znalazłem tam to, czego szukałem.
- Dzięki ci, braciszku – wyszeptałem i dołączyłem do swojej towarzyszki.
Jared:
- Tego to gdzieś wysłać!
- Spokojnie, skarbie, pewnie jest spora kolejka, wiesz jak to w Sylwestra – uspokoiła mnie Kelly i akurat w drzwiach stanął Shannon w towarzystwie Oksany.
- Wpadliśmy na siebie w sklepie – rzucił i zaniósł piwo do kuchni.
- Słyszałam, że Mary jest w ciąży – powiedziała Marion, która pojawiła się przede mną nie wiadomo kiedy.
- Tak. Za dwa tygodnie będzie rodzić.
- Dwa tygodnie? Czyli musiała zajść w ciążę jeszcze będąc tutaj w LA.
Faktycznie, przecież do Paryża przeniosła się osiem miesięcy temu, a nie dziewięć. Już miałem zacząć nad tym rozmyślać, gdy Kelly pociągnęła mnie za rękę.
- Za dwie minuty północ!
Wszyscy wyszliśmy z szampanami przed dom i gdy brakowało już tylko piętnastu sekund do Nowego Roku, zaczęliśmy głośno odliczać.
- Trzy, dwa, jeden!
Rozległ się huk petard i otwieranych szampanów. Złożyliśmy sobie życzenia i z inicjatywy mojego brata ja, on, Kelly i Oksana wskoczyliśmy w ciuchach do basenu.
- Trzeba było zrobić coś głupiego na dobry początek roku – rzucił Shann i uścisnął najpierw Kelly, a potem Oksanę.
Woda była cholernie zimna, więc szybko wyszliśmy na ląd i zabrałem się za poszukiwania czegoś suchego dla dziewczyn. Na szczęście Kell trzymała u mnie niektóre swoje ciuchy, więc szybko mogły wskoczyć w suche ubrania. Co prawda nie były to stroje wieczorowe, ale i tak praktycznie wszyscy byli zalani, więc nikt już nie zwracał uwagi na wygląd.
***
O godzinie czwartej następnego dnia zbudził mnie ze snu pocałunek Kelly. Znów miała na głowie tę blond perukę.
- Wstawaj, mój ty dzikusie.
- Dzikusie? – Nigdy wcześniej tak na mnie nie mówiła, więc spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Gdy wszyscy już poszli, położyłeś mnie na stole bilardowym, nałożyłeś mi perukę i oboje byliśmy bardzo niegrzeczni.
- Właśnie czuję. – Moje krocze było nieco obolałe, co zwykle zdarzało mi się po moich nocnych przygodach z…
- Twój telefon – głos Kelly wyrwał mnie z zamyślenia.
- Halo?
- Jeśli chcecie zmieścić się w przewidzianym terminie, musicie mi dzisiaj dostarczyć płytę.
- Okey, zaraz pojedziemy do studia. – Rozłączyłem się i wygrzebałem z łóżka.
- Jared, powiedz mi, dlaczego w twoim domu nie ma normalnego picia tylko sam alkohol? Ja potrzebuję wody!
- Shannon, nie drzyj się tak, łeb mi pęka – odpowiedziałem bratu nieco nerwowo. Dopiero gdy opuściłem sypialnię, poczułem ten ból.
- Dobra, słońce, wyjmuj pomidorki. – Moja dziewczyna weszła do kuchni i zaczęła szykować składniki do swojego lekarstwa na kaca.
- O nie, tylko nie to! – Shann mało co nie zemdlał.
- Musicie być w dobrej formie w studiu – rzuciła, stawiając dwie szklanki na szafce.
- W jakim studiu?
- Dzwonił Rufus. Na dzisiaj musi mieć materiał – odpowiedziałem, siadając na krześle.
- Nie, tylko nie praca.
- Spokojnie, przecież już wszystko mamy. Trzeba tylko wybrać piosenki.
- Bez Tomo?
No tak, na śmierć zapomniałem, że nasz gitarzysta był w Denver.
- Zadzwonimy do niego.
- No, a teraz pijemy, panowie. – Kell podała nam „lekarstwo”, które cuchnęło i było ohydne, ale od razu wyleczyło nas z utrudniających funkcjonowanie dolegliwości.
***
- To bierzemy? – spytał Shann, puszczając jeden z ponad stu kawałków.
- Za wolne – rzuciłem.
- Ma rację – powiedział Tomo, który był teraz na głośnomówiącym.
- Line?
- Bierzemy! – rzuciliśmy chórkiem.
Po godzinie intensywnych dyskusji mieliśmy dwanaście utworów na naszą nową płytę. Własnoręcznie wypaliłem pierwszy egzemplarz i postanowiłem zabrać ze studia swoją gitarę. Położyłem ją na tylnym siedzeniu i pojechaliśmy do Clouda.
- Jesteście pewni tych utworów? – zapytał szef naszej nowej wytwórni.
- Tak – odpowiedziałem, podając mu CD.
- Pamiętajcie, że jutro zabieram to do tłoczni i nie będzie już odwrotu.
- Jesteśmy pewni. Te kawałki chcemy mieć na nowej płycie.
- A nazwa tej płyty to…?
- Brotherhood. Zresztą projekt okładki wyślę ci mailem, jak tylko wrócę do domu.
- Okey, w takim razie do zobaczenia.
Pożegnaliśmy się i zadowoleni z siebie wróciliśmy do mnie.
Gdy wyciągnąłem gitarę, pomiędzy siedzeniem a oparciem zauważyłem prezerwatywę, w dodatku zużytą.
- Wszystko ci wytłumaczę – zaczął nerwowo Shannon. – Bo wiesz, wracaliśmy z tego sklepu i Oksana zaczęła mnie całować, i w ogóle…
- Bzykałeś się z nią w moim samochodzie?!
- No wiesz, jak to jest, ciśnienie, chwilowe zapomnienie...
- W moim aucie?! Ty pieprzony zboczeńcu! – rzuciłem z nieukrywanym zniesmaczeniem.
- Oj dobra, już nie przesadzaj. Ja nic nie mówiłem, jak posuwałeś Scarlett na moim fortepianie.
- Nic nie mówiłeś, ale w ryj dostałem.
- Bo to była pamiątka.
- A to jest mój samochód! – Myśl, że mój brat obracał siostrę mojej dziewczyny w moim ukochanym aucie przyprawiała mnie o mdłości. – Już więcej ci go nie pożyczę, choćbyś nie wiem, jak błagał. Nie pożyczę! A teraz wyjmij to, zanim puszczę pawia.
- Tak jakbyś nigdy nie widział zużytej prezerwatywy.
- Oglądanie swojej spermy to jednak co innego, niż patrzenie na nasienie własnego brata.
Shann wyjął gumkę ze swoimi płynem ustrojowym i weszliśmy do mojego domu.
Mary:
Mdłości i bóle stawały się już na tyle uciążliwe, że od dwóch dni nic nie jadłam, co odbiło się strasznym osłabieniem.
- Mamo, nic ci nie jest? – zapytała Emily, przerywając oglądanie fajerwerków.
- Nic, jestem tylko zmęczona – zmyśliłam, by jej nie martwić.
- Na pewno?
- Na pewno.
- To chodź do nas na balkon popatrzeć – rzuciła i wyciągnęła rękę w moją stronę. Jakoś się zebrałam i wyszłam na powietrze. Widok był naprawdę piękny, ale zupełnie nie mogłam się na nim skupić, gdyż wszystko wirowało mi przed oczami. W końcu nie byłam już w stanie utrzymać się na nogach i osunęłam się na męża swojej siostry. Ten, niewiele myśląc, sprawdził moją przytomność. Nie straciłam jej, ale czułam, jakby od świata dzieliła mnie gruba szyba. Obraz był zamazany, a w uszach słyszałam tylko swoją pulsującą krew.
Do szpitala nie było zbyt daleko, więc Jean zaniósł mnie do auta i wykonał telefon do swojego miejsca pracy. Lily podtrzymywała mi głowę, a Emily mocno ściskała moją dłoń, zalana łzami. Chciałam ją uspokoić, ale nie byłam w stanie ruszyć ręką, o wydobyciu z siebie głosu też nie było mowy. Nagle ogarnęła mnie ciemność.
***
Kiedy się ocknęłam, leżałam w szpitalnym łóżku podłączona do kroplówki. Gdy byłam już w stanie, wcisnęłam czerwony przycisk i poprosiłam przybyłą pielęgniarkę o zawołanie mojego szwagra.
- Co mi jest? – zapytałam.
- Organizm nie chce przyjmować jedzenia, dlatego podajemy ci witaminy przez kroplówkę.
- Ale czym to jest spowodowane?
- W żołądku nie widać nic niepokojącego, więc prawdopodobnie to reakcja na gwałtowne porzucenie wszystkich nałogów. No i na ciążę.
- Dopiero teraz?
- Czasami tak się właśnie dzieje. Będziesz musiała tu zostać, dopóki nie będziesz w stanie normalnie jeść.
- Czyli jak długo?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział i zaczął coś robić przy kroplówce. Bałam się zadać kolejne pytanie, ale musiałam. – Czy to wystarczy dziecku? – Wskazałam na kroplówkę.
- No właśnie z tym może być problem. Dziecko przez brak odpowiedniej ilości substancji odżywczych może być osłabione, co może się wiązać z komplikacjami przy porodzie. Dlatego podajemy ci bezpieczne witaminy pobudzające apetyt, byś mogła jak najszybciej wrócić do normalnego jedzenia.
Znów miałam to okropne poczucie winy. Przez moje nałogi cierpiało niewinne dziecko. Chyba nie powinnam była zostawać matką. Najzwyczajniej w świecie się do tego nie nadawałam.
- No to pięknie mi się zaczął nowy rok – rzuciłam, poprawiając nachodzącą na oczy grzywkę.
- Będzie dobrze, a teraz wybacz, ale muszę iść do drugiej pacjentki. Rano przyjdą do ciebie Lily i Emily.
Faktycznie o dziewiątej do mojej sali wpadła Mily i z ogromną troską w głosie pytała, jak się czuję.
- Już lepiej.
Za nią weszła moja siostra z torbą pełną soków i mandarynek.
- To w razie, gdybyś mogła już jeść – powiedziała i usiadła na krześle przy moim łóżku.
- A gdzie Penny? – zapytałam, podnosząc się nieco wyżej.
- U mojej teściowej – odpowiedziała, poprawiając mi poduszkę.
- W tej sali jest cholernie gorąco. Dużo bym dała za przynajmniej chwilkę na powietrzu.
- To pójdę do Jeana i zapytam, czy możemy wyjść na chwilę przed szpital. – Lily wstała, a wtedy Emily mocno wtuliła się w moje ramię i rozpłakała się.
- Słonko, dlaczego płaczesz?
- No bo teraz coś jej się może stać. Słyszałam, jak wujek i ciocia rozmawiali i mówili o jakichś problemach przy porodzie. To wszystko moja wina! – odpowiedziała i rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Co ty w ogóle mówisz, kotku? Dlaczego to miałaby być twoja wina?
- Bo to mi przyśniła się martwa Courtney. Ale to nie wszystko. – Tu podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. – Wiesz, ja bardzo się cieszę, że będę miała siostrzyczkę, ale tak któregoś dnia sobie pomyślałam, że jak ona się urodzi, to ty będziesz mnie już mniej kochać, no i teraz ona może się nie urodzić.
- Emily, nawet tak nie myśl – rzuciłam, przyciskając do siebie jej głowę. – Wiesz, że zawsze będę cię kochać tak samo, a nawet mocniej, ale nigdy mniej. A Courtney na pewno się urodzi i będzie zdrowa i śliczna i będę miała wtedy swoje dwa cudowne aniołki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz