czwartek, 7 stycznia 2021

063. Wiesz, co tatuś robi w tej pościeli?

 Jared:

    - On jest przesłodki – powiedziała Kelly, gdy po raz kolejny Scotty nakarmił ją kawałkiem ciasta.
    - Wiem. – Uśmiechnąłem się i patrzyłem, jak mały w wielkim skupieniu nabiera krem jogurtowy na łyżeczkę i palcem przytrzymuje zsuwający się biszkopt. 
    - Tata – powiedział i wyciągnął łyżeczkę w moją stronę. Otworzyłem usta, a syn zadbał o to, by nie pozostały puste.
    - Teraś Scotty – rzucił, chwycił w rękę rozwalony na talerzu kawałek ciasta i zaczął wpychać go do buzi.
    - Synu, nie je się rączkami, tylko łyżeczką.
    - Dusi łyćką, maluśki rąćką – odpowiedział i wsadził wskazujący palec do ust. 
    - Chodź, pójdziemy do łazienki. – Wziąłem go na ręce, a Kelly sprzątnęła resztki ciasta, które leżały na stole, fotelu i podłodze. 
    Odkręciłem wodę i zacząłem obmywać mu twarz z białego kremu.
    - Ja śam! – powiedział, odpychając moją rękę.
    - Proszę bardzo. 
    Efekt jego samodzielności był taki, że wszystko miał mokre prócz buzi, która nadal była brudna. 
    - Jednak ja to zrobię. – Dokończyłem to, co zacząłem i zajrzałem do jego torby. Miałem nadzieję, że prócz piżamki Marion rzuciła też jakieś zwykłe ciuchy. Spod zabawek w końcu udało mi się wygrzebać jakieś ubranie. W tym czasie zadzwonił telefon.
    - Skarbie, możesz go przebrać? – zwróciłem się do swojej dziewczyny.
    - Jasne. – Położyła Scotty’ego na kanapie i zdjęła z niego mokre ciuszki, a ja odebrałem.
    - Tak?
    - Cześć, tu Victor. Słuchaj, zespół, który miał grać dzisiaj w moim klubie w ostatniej chwili odwołał swój występ i pilnie kogoś potrzebuję. Nie mógłbyś zagrać ze swoim zespołem? 
    - Wybacz, stary, ale syn zostaje u mnie na noc, więc odpada.
    To weźmiesz go ze sobą, błagam cię. Zapłacę dwa razy więcej, niż normalnie dostajesz za koncert. 
    - Victor, naprawdę nie mogę, ale chyba mam kogoś, kto będzie mógł. Poczekaj, zaraz do ciebie oddzwonię. – Wyjąłem z kieszeni Blackberry i wybrałem numer Carla. – No siema, masz jakieś plany zawodowe na dziś wieczór?
    - Ani zawodowych, ani prywatnych. Nudzę się w domu.
    - To zbieraj ekipę i jedź do klubu Paradise zagrać koncert.
    - Jaja sobie robisz, czy mówisz serio? – zapytał zaskoczony.
    - Mówię serio.
    - Nawet nie wiesz, jak zajebistą promocją będzie dla mnie występ w tak popularnym klubie!
    - Gdybym nie wiedział, to bym nie dzwonił. Impreza zaczyna się o dziewiątej. Nie spóźnij się! – Skończyłem rozmowę z Carlem i zadzwoniłem do Victora. – Załatwione.
    - Kto zagra?
    - Carl Livingstone. Pomagałem mu przy płycie, jest naprawdę świetny.
    - Dzięki ci, dobry człowieku! 
    Tak oto oddałem przysługę dwóm kumplom, zupełnie nic na tym nie korzystając. Stawałem się coraz bardziej bezinteresowny.
    - Chodź, Scotty, pokażę ci coś – powiedziałem podając rękę synowi.
    - A co?
    - Zobaczysz. – Weszliśmy do pokoju, który wcześniej był jego pokojem i włączyłem swój keyboard.
    - Fajny, co? 
    Mały z zachwytem pokiwał głową. 
    - Pograj sobie – dodałem, zniżając stojak tak, by dosięgnął klawiszy. Nacisnął pierwszy z nich i od razu włączył się podkład. Na początku trochę z nim grałem, ale po chwili odsunąłem się, a mały jak szalony biegał z jednego końca klawiatury na drugi, naciskając wszystkie możliwe przyciski.
    - Mały wirtuoz – rzuciła Kelly, opierając się o futrynę.
    - Raczej świr – powiedziałem, stając za nią i ją objąłem.
    - Będziesz go uczył grać?
    - Jak tylko podrośnie i oczywiście będzie chciał. Nie będę przecież go do niczego zmuszał, choć nie ukrywam, że chciałbym, żeby grał.
    - Na pewno będzie. Widać, że lubi instrumenty.
    - Widać. – Uśmiechnąłem się i oparłem brodę na jej ramieniu.
    - Ja to zawsze chciałam urodzić bliźniaczki. Ubierać je jednakowo i w ogóle kupować im identyczne zabawki, tak samo je czesać.
    - Zwariowałabyś z dwójką malutkich dzieci. 
    - Wiem. Odechciało mi się tego, kiedy moja kuzynka urodziła bliźnięta. Koszmar.
    - Wyobrażam sobie. Te wszystkie wrzaski i pieluszki razy dwa. – Na samą myśl się wzdrygnąłem.
    - I dlatego już później marzyłam o ślicznej córeczce. 
    - I nadal o niej marzysz?
    - Tak, ale odłożyłam to marzenie na później. 
    Gdy Scotty skończył swój „koncert”, przyszedł czas na kąpiel. Okazało się, że teraz był już pozytywnie nastawiony do wody. Siedział spokojnie i bawił się gumową kaczką, która pamiętała jeszcze moje dzieciństwo. 
    Po kąpieli ubrałem mu śpioszki i zaniosłem do sypialni. Była jedenasta. Jak Marion dowie się, że tak późno go położyłem, urwie mi łeb.
    - Ale wiesz, Scotty, jak coś, poszedłeś spać po dobranocce. 
    Tylko się zaśmiał, ale miałem pewność, że utrzyma to w sekrecie. 
    Jako że nie miałem gdzie go położyć, zdecydowałem, że będzie spał ze mną i Kelly, która zgodziła się zostać, by mi nieco pomóc. Mały włożył smoczka do ust i wygodnie ułożył się na środku łóżka.
    - Dobranoc, skarbie. – Pocałowałem go w czoło i już miałem gasić lampkę, gdy na jego twarzy ujrzałem oburzenie.
    - Piośenka – powiedział, wyjmując wcześniej smoczka. 
    - No tak, zapomniałem. – Położyłem się na lewym boku i zacząłem śpiewać piosenkę, którą kiedyś mama śpiewała mi i Shannonowi przed snem.
    - Zasnął – szepnęła Kelly. 
    Zgasiłem światło i położyłem głowę na poduszce, licząc na szybkie zaśnięcie.
    Rano obudził mnie Scotty skaczący po moim brzuchu.
    - Dziecko kochane, czy ty chcesz mnie zabić? – zapytałem, podnosząc go ze swojego torsu, wtedy ten zaczął się podejrzanie śmiać. – Coś ty znowu nawywijał?
    - Nić – odpowiedział z miną aniołka, co oznaczało jedno: miał coś na sumieniu.
    - Mały kłamczuch. 
    Wstaliśmy z łózka, a on zaczął się śmiać jeszcze głośniej, patrząc na pościel. Odwróciłem się i na środku prześcieradła zobaczyłem mokrą plamę. Inteligentny tatuś zapomniał nałożyć dziecku pieluszki na noc. 
    - Nie mogłeś mnie obudzić?
    - Siuśki – rzucił z łobuzerskim uśmieszkiem.
    - Widzę. I czuję. Kelly, kochanie, możesz go na chwilę wziąć? – zapytałem, widząc swoją dziewczynę stojącą przy wejściu do sypialni.
    - Oznaczył swoje terytorium – rzuciła ze śmiechem i zaniosła go do łazienki. 
    - Tylko dlaczego wybrał akurat moje łóżko? – Wykrzywiłem się i szybkim ruchem zdjąłem prześcieradło i wrzuciłem je do pralki. – Scotty, wiesz, co tatuś robi w tej pościeli?
    - Śpi – odpowiedział, kiedy Kelly skończyła go obmywać. Widać było, że potrafiła i lubiła zajmować się dziećmi. 
    - Nie tylko. Jak będziesz trochę większy, to przekonasz się, że łóżko nie służy tylko do spania, a siusiak do siusiania.
    - Jared! – skarciła mnie Kelly.
    - No co? Przecież to chłopak, a w dodatku mój syn, więc musi znać zastosowanie tego, co ma w pieluszce. 
    Scott spojrzał na mnie zaskoczony. 
    - Może faktycznie jest jeszcze na to za młody.
    - Dobra, skończ te swoje wykłady i przynieś jego ciuchy. 
    Ubranego Scotty’ego posadziliśmy na dywanie, gdzie rozłożone były jego zabawki.
    - Dobra, stary, co chcesz na śniadanie? – zapytałem, przykucając obok niego.
    - Kangurka.
    - Co?
    - Kangurka.
    - A co to jest ten kangurek?
    - Kangurek.
    No tak, nie ma to jak precyzyjna odpowiedź. Wstałem i wszedłem do kuchni.
    - Kelly, co to jest kangurek? 
    - No takie zwierze z Australii – odpowiedziała, zalewając musli mlekiem.
    - Nie o takiego kangurka mi chodzi.
    - A o jakiego? – zapytała.
    - Kiedy zapytałem Scotty’ego, co chce zjeść, to powiedział, że kangurka.
    - Aha. W jego torbie są płatki z kangurem na opakowaniu, więc chyba o to mu chodzi.
    - Dzięki ci, słońce – rzuciłem i pocałowałem ją w usta. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. 
    - Zagłodził dziecko.
    Po śniadaniu puściłem synowi bajkę, a sam wziąłem prysznic. Próbowałem namówić Kelly, żeby do mnie dołączyła, ale stwierdziła, że nie zostawi dziecka bez nadzoru. 





***




    Właśnie zbieraliśmy się do wyjścia, gdy zadzwonił telefon.
    - Co jest?
    - Bardzo jesteś teraz zajęty? – usłyszałem głos brata.
    - No właśnie będę odwoził Scotty’ego, a co?
    - O widzisz, jak dobrze się składa. Ja jestem u Victora w klubie i potrzebuję podwózki.
    - Widzę, że przejmujesz po mnie pałeczkę – rzuciłem, śmiejąc się.
    - No wiesz, Cassie wyjechała, więc trzeba trochę poszaleć.
    - Dobra, to czekaj na mnie przed wejściem.
    - Shannon? – zapytała Kelly, gdy skończyłem rozmowę.
    - Tak, musimy go podwieźć. – Wziąłem syna na ręce, a moja dziewczyna zamknęła drzwi.
    Najpierw odwieźliśmy małego, a potem podjechaliśmy pod klub. Shann wstał z betonowych schodków i wgrzebał się do mojego auta.
    - Ciężka noc? – zapytała Kelly, widząc grymas bólu na jego twarzy.
    - Lepiej nie pytaj – odpowiedział, naciągając kaptur na głowę. 
    - Aspirynka i jazda do studia. 
    - Litości – rzucił błagalnym tonem.
    - Żadnej litości. Do jutra wszystko ma być nagrane.
    - Jak coś, znam świetny patent na kaca – odezwała się Tucker, odwracając się w stronę Shannona.
    - Poważnie? – spytał nieco ożywiony.
    - Poważnie. I tak jedziemy teraz do mnie, to wejdziecie i przygotuję ci to lekarstwo.
    Gdy tylko weszliśmy do jej mieszkania, Shann rzucił się na fotel.
    - Kilka łyków tej miksturki i będziesz jak nowo narodzony – powiedziała Kell, podając mu szklankę wypełnioną do połowy gęstym, czerwonym płynem, który wnioskując z miny brata, nie pachniał zbyt przyjemnie.
    - Nie wypiję tego. To jakaś trucizna – rzucił z obrzydzeniem.
    - Uwierz mi, wręcz przeciwnie, to istne antidotum. Piliśmy to na studiach, gdy po całonocnej imprezie musieliśmy stawić się rano na zajęciach.
    - No dalej, Shannon, nie bądź baba – zwróciłem się do brata z lekką nutką zadziorności w głosie.
    - Taki mądry jesteś, to sam to wypij.
    - To nie ja mam kaca. No dalej, Shanny, za mamusię.
    - Zamknij się! – wycedził przez zęby, po czym przyłożył szklankę do ust. Sam widok jego pijącego tę dziwną substancję wywołał u mnie mdłości.
    - Pięć minut i będzie po kacu.
    Faktycznie kac minął, ale nie wiem, na ile było w tym zasługi owej mikstury, a na ile Oksany, która właśnie weszła do salonu w samej bieliźnie. 
    - Jezu, nie wiedziałam, że masz gości - rzuciła nieco zmieszana i szybko nałożyła na siebie bluzę wiszącą na oparciu fotela. Na mnie widok starszej Tucker ubranej jedynie w stanik i figi nie zrobił wrażenia, za to mój brat zdecydowanie był bardzo zachwycony.
    - Shannon – przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę blondynki.
    - Oksana – odpowiedziała i uścisnęła mu rękę. – Bardzo miło mi cię poznać.
    - Mi jest jeszcze milej – powiedział i zmierzył wzrokiem jej nogi.
    - Dobra, na nas już czas – odezwałem się, widząc zbytnie zainteresowanie swojego brata siostrą mojej dziewczyny. 
    Pożegnałem Kelly czułym pocałunkiem i wróciłem z Shannem do samochodu.
    - Ta Oksana to niezła laseczka – powiedział, zapinając pasy.
    - Pamiętaj, że masz żonę.
    - Przy tobie nie da się o tym zapomnieć. 
    Odpaliłem silnik i pojechaliśmy prosto do studia, gdzie czekał już na nas Tomo.

 



Mary:

    Od wesela Lily moje stosunki z ojcem uległy całkowitej zmianie. Dzwonił do mnie co najmniej dwa razy w tygodniu, by dowiedzieć się, jak się czułam i czy czasem czegoś nie potrzebowałam. Niesamowite było to, że najpierw nie mogłam na niego patrzeć, a potem nie mogłam się doczekać kolejnego spotkania. W końcu mieliśmy naprawdę wiele do nadrobienia. 
    Moja siostra wpadła na pomysł wspólnych świąt, co wszystkim bardzo się spodobało. Nawet Tim zgodził się przywieźć Emily, choć sam miał spędzać Boże Narodzenie w ciepłych krajach z rodziną Melindy. 
    - Mamo, ale wyobrażasz sobie święta bez choinki, bombek i śniegu? 
    - Nie, skarbie – odpowiedziałam, mimo iż większość świąt w moim życiu tak właśnie wyglądała. Tata nie zawracał sobie głowy choinką, czy urządzaniem świątecznego poczęstunku. Ale nie było co wracać do przeszłości.
    - Ja też nie, więc fajnie, że przylecę do ciebie. A wiesz, że kupiłam ci prezent? 
    - Naprawdę?
    - No. Mam nawet coś dla Courtney,  ale dam jej, jak się urodzi. 
    - Na pewno się ucieszy. 
    Emily dosłownie nie mogła się doczekać narodzin swojej siostry. W sumie to jej się nie dziwiłam, bo pamiętałam, jaka ja byłam podekscytowana przed narodzinami Lily. Zabraniałam mamie sprzątać i gotować, żeby czasem nic się nie stało dziecku. Em też kazała mi dużo wypoczywać. Nie wiedziałam, czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałą córkę, która kochała mnie mimo tego, że nie byłam najlepszą matką na świecie.  




***



    Dwudziesty szósty grudnia, odpoczynek po świętowaniu  i urodziny Jareda. Cały dzień gapiłam się w telefon i zastanawiałam się: zadzwonić do niego, czy nie. Doszłam jednak do wniosku, że pewnie spędzał ten dzień z Kelly, więc nie chciałam mu przeszkadzać.
    - Mary, jeszcze raz ci dziękuję. To najlepszy prezent, jaki mogłam dostać – Octavia po raz kolejny podziękowała mi za to, że w ramach prezentu świątecznego załatwiłam jej sesję do portfolio. Jej marzeniem był modeling. Dziewczyna miała do tego predyspozycje, więc czemu nie miałabym pomóc przyrodniej siostrze?
    - Pamiętaj, trzeci stycznia.
    Na pewno nie zapomnę.
    Uścisnęłyśmy się i razem z Lily i Emily odprowadziłyśmy tatę i jego rodzinę do taksówki.
    - Szkoda, że nie możecie zostać dłużej.
    - Też żałuję, ale obowiązki to obowiązki. 
    Pożegnaliśmy się czułymi uściskami i wróciłyśmy do domu.
    - Szkoda, że już po świętach – westchnęła Mily, pomagając nam zebrać ze stołu talerze.
    - Ale przed nami jeszcze Sylwester – powiedziałam, wchodząc do kuchni.
    - No, ale to nie to samo. Nie dostaje się wtedy prezentów.
    - Jeszcze ci mało? Dostałaś tyle rzeczy, że ledwo mieściły się pod choinką – rzuciłam, śmiejąc się.
    - No wiem, ale jak to mówią, od przybytku głowa nie boli.
    - Moja kochana mądrala. – Uśmiechnęłam się i pocałowałam ją w czubek głowy.
    Gdy Emily poszła pobawić się swoimi prezentami, ja usiadłam przy kominku z kubkiem gorącej herbaty. 
    - Już ci ją daję – usłyszałam głos Lily.
    - Kto to? – zapytałam, gdy podała mi swój telefon.
    - Jared.
    - Je vais te tuer* - wycedziłam tak, żeby Jared nie zrozumiał w razie, gdyby to usłyszał. – Tak?
    - Cześć, Mary. Co tam u ciebie?
    - W porządku. Wszystkiego najlepszego – powiedziałam nieco nieśmiało.
    - Dziękuję. A jak ciąża? Wszystko okey?
    - Tak. Lekarze zgodnie twierdzą, że dziecko jest zdrowe i nie powinno być żadnych komplikacji.
    - A na kiedy masz termin?
    - Na styczeń. Dokładnie na szesnastego.
    - Mam nadzieję, że dasz mi znać, jak już będzie po.
    - Jasne. 
    Nasza rozmowa przebiegała nieco dziwnie. Oboje rzucaliśmy zdawkowe zdania, tak jakbyśmy bali się, że powiemy za dużo. 
    - A ja nadal jestem zdania, że Jay powinien wiedzieć, że to jego dziecko.
    - Lily, proszę cię, nie zaczynaj. Jest dobrze tak jak jest. Jared myśli, że to dziecko Hugh i niech już tak zostanie.
    - Boże, jaka ty jesteś uparta.
    - Wiem – rzuciłam i przyłożyłam do ust parujący kubek.
    - Zjesz kawałek ciasta? – zapytała Lil, a ja przytaknęłam. Podała mi sernik; jeden kęs i stało się dokładnie to, czego się obawiałam. Poczułam ucisk w żołądku i silne mdłości.
    - Źle się czujesz?
    - Nie. Tylko mnie zemdliło.
    - Ostatnio dosyć często ci się to zdarza. 
    Fakt, od czterech dni musiałam się dosłownie zmuszać do jedzenia, a potem robić wszystko, żeby nie zwymiotować, bo wiedziałam, że dziecko tego potrzebowało. – Może zadzwonić do Jeana, co?
    - Nie, nie trzeba, przejdzie mi. 
    - Jesteś pewna?
    - Tak, Lily. A teraz się położę, bo padam z nóg. 
    Zanim jednak weszłam do sypialni, zajrzałam do Emily. Dochodziła północ, a ona w najlepsze bawiła się swoim zestawem do tworzenia biżuterii. 
    – Kochanie, jutro się pobawisz, teraz się kładź.
    - Już, tylko dokończę bransoletkę  – odpowiedziała, w skupieniu nawlekając koraliki w kształcie serca na nitkę. 
    - Piętnaście minut – rzuciłam i udałam się do swojego pokoju. Nie miałam nawet siły na prysznic. Przebrałam się w koszulę nocną i wtuliłam w grubą kołdrę. Sen przyszedł bardzo szybko, jednak nie trwał zbyt długo. 
    - Mamo – usłyszałam nad uchem.
    - Emily? – zapytałam zaspana i spojrzałam na zegarek. Dochodziła trzecia.
    - Mogę spać z tobą?
    - Wskakuj. – Przesunęłam się i podniosłam kołdrę, pod którą od razu wsunęła się moja córka. 
    - Śnił mi się straszny sen, ale taki naprawdę straszny – powiedziała, ściskając moją dłoń, która oplatała ją w pasie.
    - A co w nim było takiego strasznego? – zapytałam, prawie zasypiając.
    - Śniło mi się, że Courtney urodziła się martwa i przyjechał Jared, i zaczął na ciebie krzyczeć, i zabrał cię do samochodu, a potem zjechał nim w taką ogromną przepaść. 
    Owa wizja sprawiła, że przez moje plecy przebiegł nagły dreszcz, jednak szybko wzięłam się w garść
    - To tylko sen, słonko. Nie ma się czego bać – rzuciłam, głaszcząc ją po głowię.
    - A jak naprawdę coś się stanie malutkiej?
    - Nic się nie stanie.
    - Obiecujesz?
    - Obiecuję. – Pocałowałam ją w czoło i obie zasnęłyśmy. 



*Zabiję cię. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz