czwartek, 7 stycznia 2021

062. Gnojki nie mają za grosz szacunku do kobiet

 Jared:

    - Ile ta Mary ma lat? – zapytała Kelly, gdy wróciliśmy do hotelu.
    - Tyle samo co ja – odpowiedziałem, rzucając się na idealnie ułożoną pościel. 
    - A ten jej facet to chyba z połowę młodszy. Dziwnie razem wyglądają. 
    - Nie wiem, nie przyglądałem się.
    - A ja tak. Powiem ci, że strasznie taki zniewieściały ten Hugh – powiedziała, wychylając się zza drzwi łazienki. 
    - W końcu to model.
    - Widać, widać. Niby przystojny, ale nie ma w nim nic z mężczyzny. – Usiadła na łóżku i nałożyła balsam na nogi.
    - Coś musi być, skoro ją zapłodnił.
    - Też fakt. A coś ty taki jakiś nieswój?
    - Zmęczony jestem.
    - To chyba coś więcej niż zmęczenie. – Odłożyła balsam i wsunęła się pod kołdrę.
    - Kelly, jest trzecia nad ranem. Nie dziw się, że nie jestem zbyt rozmowny.
    - Kim ona w ogóle dla ciebie jest? – spytała, kładąc się na lewy bok.
    - Kto znowu?
    - No Mary.
    - Musimy teraz o tym rozmawiać?  – Nie miałem ochoty wracać do tego, co było między mną i King.
    - Nie, no, po prostu jestem ciekawa.
    - A nie mogłabyś być ciekawa o normalnej porze, a nie w środku nocy przed kilkugodzinnym lotem?
    - Dobra, już nic nie mówię. Dobranoc .
    - Dobranoc – odpowiedziałem, całując ją w czoło i próbowałem zasnąć.




***




    Na lotnisku jak zwykle był tłok. Opóźniający się lot powoli doprowadzał mnie do szału, za to Kelly zachowywała świetny humor.
    - Kotku, rozluźnij się – powiedziała i zbliżyła się do mnie z zamiarem pocałunku.
    - Nie teraz – powiedziałem, nieco się odsuwając.
    - Dlaczego? – zapytała zaskoczona moją reakcją.
    - Dlatego. – Wskazałem na grupkę ludzi z aparatami. To zdecydowanie nie byli turyści.
    - Rozumiem, nie chcesz, żeby cię ze mną przyłapali.
    - Dokładnie.
    - I nawet się przyznajesz. Pewnie gdybym była seksowną blondynką, nie miałbyś z tym problemu.
    - Co ty w ogóle mówisz?
    - Wstydzisz się mnie. 
    - Zwariowałaś?
    - To niby dlaczego tak bardzo boisz się tego, że zrobią nam razem zdjęcie?
    - Dlatego, że zależy mi na naszej prywatności. Jeśli media dowiedzą się, że jesteśmy parą, te hieny nie dadzą nam spokoju. Uwierz mi, zniszczyli mi już niejeden związek.
    - Jasne – rzuciła obojętnie i odwróciła się do mnie plecami.
    - Mówię prawdę. Nie chcę, żeby mój kolejny związek zakończył się przez łażących za mną krok w krok paparazzi. Za bardzo mi na tobie zależy.
    - Powiedzmy, że ci wierzę.
    - Udowodnię ci to, gdy tylko wrócimy do Stanów i będziemy sam na sam – dodałem seksownym tonem. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. 
    W końcu zaczęła się odprawa i mogliśmy wsiąść na pokład samolotu.
    Z lotniska pojechaliśmy prosto do mnie. Już zacząłem ją rozbierać, gdy zadzwonił mój telefon. Miałem nie odbierać, ale Kelly stwierdziła, że to może być coś ważnego.
    - To tylko mój brat – powiedziałem i odrzuciłem połączenie. – Na czym skończyliśmy? – zapytałem i położyłem ją na łóżku i wtedy znowu odezwał się telefon.
    - Odbierz – rzuciła i oparła się na łokciach.
    - Czego? – zapytałem nieco wkurzony. Nie lubiłem, kiedy ktoś mi przeszkadzał w takich momentach.
    - Przyjeżdżaj szybko do studia! 
    - Po co?
    - Ktoś tu na ciebie czeka – rzucił tajemniczo Shannon.
    - Kto?
    - Zobaczysz, jak przywleczesz tu swoje kościste dupsko. Czekamy! 
    Nie dał mi nic powiedzieć tylko się rozłączył.
    - Przepraszam cię, kotku, ale muszę jechać do studia.
    - Nie ma sprawy – odpowiedziała, nakładając ubranie. – A mógłbyś mnie odwieźć do domu?
    - Myślałem, że tu na mnie zaczekasz.
    - Spotkamy się jutro, jak będziesz miał więcej czasu. 
    Oboje wyszliśmy z sypialni i nałożyliśmy buty. Mieszkanie Kelly było po drodze, zatrzymałem auto i pocałowałem ją na pożegnanie.
    - Zadzwonię wieczorem.
    - Będę czekać. – Pomachała mi i weszła do budynku, a ja ruszyłem w stronę studia.
    - Poświęciłem niezłe bzykanie, więc lepiej, żeby to było coś ważnego – rzuciłem do brata, gdy tylko wszedłem do naszej pracowni.
    - Jared, to jest Rufus Cloud, właściciel jednej z najlepszych niezależnych wytwórni – powiedział Shann, wskazując na mężczyznę, który właśnie wstał z kanapy.
    - Jared Leto. – Uścisnęliśmy sobie dłonie i Cloud z powrotem usiadł.
    - Shannon mówił, że nie macie wytwórni – zaczął mówić nasz gość.
    - Tak. Rok temu skończył się nam kontrakt z EMI. Co prawda mieliśmy sporo propozycji z innych dużych wytwórni, ale ich warunki nie do końca nam odpowiadały. 
    - I tu pojawiam się ja. Co prawda nie mogę zapewnić wam takiego nakładu jak komercyjne wytwórnie, ale z tego, co się orientuję, to macie sporo własnych pieniędzy, więc gdybyśmy tak złączyli swoje kapitały, to mielibyście godny nakład. Z promocją może być nieco gorzej, ale zespół z waszą renomą raczej nie potrzebuje nie wiadomo czego.
    - No brzmi to interesująco, ale chcę znać warunki.
    - Jako wytwórnia nie ingerujemy w wasz materiał. Nagrywacie, co chcecie. Dajemy wam kompletną wolność artystyczną. Sami wybieracie single.
    - Wszystko ładnie, pięknie, ale pewnie jest jakiś haczyk – wtrąciłem się.
    - No jest. Musicie wydać ten album najpóźniej do końca następnego miesiąca.
    - Co?!
    - Wybacz, ale nie ja to wymyśliłem, siła wyższa. Jeśli chcemy utrzymać się na rynku, musimy jak najszybciej wydać coś nowego, inaczej przejmie nas Universal. 
    - No jakby nie patrzeć, mamy już wystarczająco dużo piosenek, więc gdyby się tak sprężyć, to dałoby radę – odezwał się Shannon.
    - A sesja promocyjna?
    - Zadzwonisz do Terry’ego i zrobi ci to wszystko od ręki.
    - W sumie, co nam szkodzi?
    - A więc przygotuję na jutro kontrakt. 
    Pożegnaliśmy się z Cloudem i Tomo wyjął z przenośnej lodówki trzy piwa.
    - Prowadzę – powiedziałem i zamiast alkoholu dostałem schłodzoną colę. Cieszyłem się z naszej decyzji. Alternatywna wytwórnia to coś, co pomoże nam raz na zawsze zerwać z komercją.
    Gdy z chłopakami szliśmy na parking, natknęliśmy się na grupkę fanów. Standardowo nie obyło się bez autografów i wspólnych zdjęć.
    - Jared, podpiszesz mi ten artykuł? – Młoda dziewczyna wysunęła w moją stronę gazetę, w której znajdował się krótki artykuł okraszony moim zdjęciem z filmu Mr. Nobody, a na stronie obok reklama bielizny Melunre, a w niej… Mary. 
    Przez chwilę ogarnęło mnie dziwne otępienie. Dwóch nastolatków stojących obok osobniczki, której właśnie dawałem autograf, rzuciło okiem na owe zdjęcie mojej byłej. 
    - Fajna dupa, ale bym ją rżnął – rzucił jeden z nich. 
    - Trochę szacunku, gówniarzu – powiedziałem nieco zdenerwowany. Chłopak spojrzał na mnie jak na jakiegoś wariata i odszedł razem z resztą fanów. – Gnojki nie mają za gorsz szacunku do kobiet.
    - A ty go masz – odpowiedział mi brat, za co dostał pięścią w ramię.





Marion: 

Grudzień:

    - Tata, tata, tata, tata!
    - Scotty, ciszej, mama rozmawia przez telefon. 
    Mimo mojej prośby nadal podskakiwał oparty o łóżko i krzyczał „tata, tata”. 
    - Harry, zabierz go na dół! – krzyknęłam do swojego narzeczonego, zsuwając słuchawkę z ucha. - Przepraszam panią, ale mój syn strasznie ekscytuje się wizytą u swojego ojca.
    - Taty – rzucił z groźną miną. Nie lubił, kiedy nazywałam Jareda jego ojcem. Leto to był tatuś, a nie ojciec.
    - Taty – poprawiłam się. Wtedy przyszedł Harry i zabrał Scotty’ego do salonu. – To mamy po nią przyjechać? – wróciłam do rozmowy z panią Loren, która projektowała i szyła moją suknię ślubną.
    - Nie, i tak będę w Stanach w tym miesiącu, więc ci ją przywiozę – odpowiedziała z niezwykle pięknym, francuskim akcentem. Zawsze chciałam nauczyć się tego języka, ale jakoś nigdy się na to nie złożyło. Może teraz, kiedy poślubię mężczyznę, który w połowie jest Francuzem, czegoś się nauczę.
    - Jeszcze raz bardzo pani dziękuję – dodałam i rozłączyłam się. To zabawne, że miałam już gotową suknię, podczas gdy nawet nie ustaliliśmy daty ślubu. - Dobra, zawiozę małego do Jareda. Nie wiem, o której wrócę, bo musimy obgadać ten cały żłobek.
    - Okey. – Harry podał mi małego i pożegnał mnie czułym pocałunkiem. W takich chwilach miałam ochotę zatrzymać czas, by nigdy już nie odrywać swoich ust od jego. 
    - Mama! – rzucił zniecierpliwiony Scotty.
    - No już idziemy. – Posłałam swojemu ukochanemu serdeczny uśmiech i wyszłam z domu. Posadziłam syna w foteliku, zapięłam pasy i położyłam obok niego torbę z jego rzeczami. Miał zostać na noc u Jareda, więc musiał zabrać kilka miśków, klocki i swoją ulubioną książeczkę. Ledwo co upchałam śpioszki i pieluszki, no ale przecież zabawki były najważniejsze. 
    Usiadłam za kierownicą i ruszyłam. Scotty cały czas coś śpiewał. Była to zmyślona melodia i tekst składający się z pozbawionych sensu sylab.
    - Co śpiewasz, kochanie? – zapytałam, patrząc w lusterko.
    - Marsa – odpowiedział i natychmiast wrócił do wykonywanej czynności. To, co śpiewał nie przypominało żadnej piosenki zespołu jego ojca, ale nie chciałam rujnować jego złudzeń. 
    Gdy zatrzymaliśmy się przed domem Jareda, mały mało co nie rozerwał pasów.
    - Spokojnie, przecież tata ci nie ucieknie – powiedziałam i wyjęłam go z fotelika. Chwyciłam też torbę i weszłam na podwórko Jaya. Oczywiście to Scotty musiał nacisnąć dzwonek. 
    Kiedy drzwi się otworzyły, dosłownie wyrwał mi się z rąk i rzucił na Leto.
    - Wchodź – zaprosił mnie do środka. Nie był sam. Na kanapie siedziała szczupła brunetka. Domyśliłam się, że to jego dziewczyna Kelly. Przywitałyśmy się i usiadłam przy stoliku. - Przez telefon mówiłaś co o jakimś żłobku – zwrócił się do mnie Jared, gdy tylko Scotty pozwolił mu usiąść.
    - A tak, bo wiesz, Harry dostał pracę, ja wiadomo, studiuję, więc chcemy wysłać małego do żłobka. Twoja mama proponowała pomoc, ale nie chcę jej zawracać głowy i tak już dużo razy jej go podrzucałam 
    - No jakby nie patrzeć, to całkiem niezły pomysł. Przynajmniej pozna dzieciaki w swoim wieku.
    - Czyli nie masz nic przeciwko? To dobrze. Wiesz, wolałam to uzgodnić najpierw z tobą, a dopiero później coś załatwiać.
    - Rozumiem. – Uśmiechnął się, poprawiając naszemu synowi kołnierzyk.
    - Czyli wszystko uzgodnione. Jak tylko wszystko pozałatwiam, to dam ci znać – powiedziałam, wstając.
    - Już idziesz?
    - Tak, muszę załatwić coś ważnego. Miło było poznać – zwróciłam się do Tucker i podałyśmy sobie dłonie – Scotty, bądź grzeczny.
    - On zawsze jest grzeczny, co nie, stary? – odezwał się Jay.
    - Tak - odpowiedział nieśmiało i przytulił mnie na pożegnanie.
    - Przywieziesz go, czy ja mam przyjechać?
    - Przywiozę. – Pożegnaliśmy się przyjacielskim uściskiem i wsiadłam do samochodu. Tą ważną rzeczą do załatwienia były oczywiście zakupy z Alice. Nie mówiłam o nich Harry’emu, bo zaraz by stwierdził, że zamiast z nim, wolę spędzać czas z Al, co nie było prawdą, ale tacy już są faceci. 
    Moja przyjaciółka urządzała sobie sypialnię i poprosiła mnie o pomoc w doborze dodatków typu pościel, zasłony, dywaniki.
    - Wczoraj poznałam jego rodzeństwo – mówiła podczas sprawdzania jakości czerwonego materiału.
    - I jak wrażenia? 
    - Świetne. Będę miała boską rodzinkę. Wiesz, że Walt nawet wspomniał coś o dziecku?
    - No coś ty?
    - No. Powiedział, że po ślubie moglibyśmy zrobić sobie ślicznego maluszka.
    - To świetnie.
    - No niby tak, ale nie wiem, czy nadawałabym się na matkę. Wiesz, wstawanie w nocy, zmienianie pieluszek, rozstępy. Przeraża mnie to.
    - Tak ci się tylko wydaje. Też myślałam tak jak ty, a teraz mogę ci powiedzieć, że macierzyństwo to najpiękniejsza rzecz, jaka może spotkać kobietę, więc nie masz się czego bać  – powiedziałam, przyglądając się wielkiej poduszce w kształcie kobiecego biustu. – Kupię to Harry’emu na święta. 
    - A co, twój biust mu nie wystarcza? – zapytała, podnosząc obserwowany przeze mnie obiekt.
    - Mam nadzieję, że wystarcza. Ale wiesz, to tak w razie, gdybym gdzieś na jakiś czas wyjechała. Żeby miał co podotykać. Lepiej poduszkę niż inną kobietę.
    Obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem i poszłyśmy na kolejne stoisko.  




***



    W domu byłam około dwudziestej. Już przy wejściu poczułam przyjemny zapach. Weszłam do kuchni, a tam odświętnie nakryty stół, świeczki, czerwone wino, a na środku moja ukochana lasagnia.
    - Wow – rzuciłam zaskoczona. – A z jakiej to okazji?
    - A z takiej, że bardzo cię kocham – odpowiedział Harry, odsuwając mi krzesło. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Zdecydowanie wiedział, jak sprawić mi przyjemność.
    - Pyszne – powiedziałam, gdy już opróżniłam swój talerz.
    - Mam nadzieję, że masz jeszcze miejsce na deser. – Mówiąc to, podszedł do piekarnika i wyciągnął z niego szarlotkę.
    - Boże, Harry, jesteś cudowny.
    - Wiem, słońce. – Postawił ciasto na stół i ukroił mi kawałek. – Sam piekłem.
    - Zauważyłam. 
    Gdy deser był już zjedzony, wstałam z zamiarem umycia talerzy, jednak Harry mnie powstrzymał.
    - Ja się tym jutro zajmę, a póki co, zajmę się tobą – powiedział i wziął mnie na ręce.
    - Wariat z ciebie, wiesz? – mówiłam, śmiejąc się.
    - Wiem. – Przyłożył swoje usta do moich i ostrożnie zaniósł mnie na górę. – Scotty’ego nie ma, więc mamy czas tylko dla siebie. – Położył mnie na łóżku i zaczął namiętnie całować. Powoli zdjął ze mnie ubranie i delikatnie wodził językiem po całym moim ciele. 
Przechodziły mnie dreszcze, czułam się niesamowicie. 
    - Masz cudowne nogi. W ogóle cała jesteś cudowna – mówił, składając czułe pocałunki na wewnętrznej stronie moich ud, idąc stopniowo do góry.
    Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się każdym ruchem jego języka. Gdy poczułam silny dreszcz, głośno jęknęłam. 
    - Kocham cię, Harry – powiedziałam jeszcze drżącym od przyspieszonego oddechu głosem. 
    - Ja ciebie też. – Sięgnął do szuflady w celu wyciągnięcia prezerwatywy, jednak zatrzymałam jego rękę.
    - Nie zakładaj.
    - Jesteś tego pewna?
    - Tak – odpowiedziałam, masując dłonią jego tors. 
    - A jak zajdziesz w ciążę? – zapytał, patrząc mi w oczy.
    - Scotty’emu przyda się rodzeństwo.
    - Poczekaj. Czyli mam rozumieć, że chcesz mieć ze mną dziecko?
    - Tak, Harry, chcę mieć z tobą dziecko.
    Szeroko się uśmiechnął i zaczął mnie całować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz