wtorek, 5 stycznia 2021

057. Spędziliby z nim cały dzień, inaczej by śpiewali

 Jared:

    - A więc za dobrą współpracę – powiedziałem i wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami z szampanem. Po toaście usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Ja cały czas byłem skupiony na Kelly. Było w tej dziewczynie coś, co mnie intrygowało. Wizualnie nie była do końca w moim typie, ale podobała mi się jej zadziorność. – I jak się bawisz? – zapytałem, zajmując miejsce obok niej.
    - Nie najlepiej – odpowiedziała i wzięła łyk szampana. – Nie jestem w nastroju na zabawę. Zgadnij, dzięki komu.
    Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. 
    - Do zbyt bystrych, jak widzę, też nie należysz – rzuciła i zaczęła kaszleć.
    - Przeziębienie?
    - A jak myślisz?
    - Czyli mam rozumieć, że twoje przeziębienie to moja wina?
    - A kto kazał mi się wczoraj rozbierać podczas burzy? Poza tym mam nadzieję, że to zwykłe przeziębienie, bo jak coś poważniejszego, to ty zapłacisz za leczenie. 
    Albo mnie faktycznie nie lubiła, albo wręcz przeciwnie, była wobec mnie chłodna, żebym nie zorientował się, że na mnie leci. 
    - A teraz pan reżyser pozwoli, że wrócę do domu.
    - Zawiozę cię – zaproponowałem.
    - Poradzę sobie sama – odpowiedziała i wstała.
    - Miesiąc – rzuciłem za nią.
    - Co miesiąc?
    - Za miesiąc nie będziesz mogła beze mnie żyć.
    - Za miesiąc, mój drogi, już nie będę o tobie pamiętać. – Wyszła, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie. Wyglądało na to, że czekało mnie spore wyzwanie, ale to dobrze, bo lubiłem wyzwania.
    - Szkoda twojego czasu – powiedział Carl, gdy wróciłem na wcześniej zajmowane miejsce.
    To znaczy?
    - Nie poderwiesz jej.
    - A założysz się?
    - Nie no głupio tak robić zakłady o takie rzeczy, poza tym i tak byś przegrał.
    - Nie bądź taki pewny, Carl. Uwierz mi, że nie ma kobiety, której nie jestem w stanie zdobyć.
    - Rozczaruję cię, ale Kelly nie leci ani na twój wygląd, ani na sławę, a twój zespół uważa za komercyjny chłam, więc nie wiem, jak to zrobisz. 
    - Mam swoje sposoby, młody. Wystarczy, że dasz mi teraz jej numer telefonu i maila.
    - No dobra, ale i tak nic ci to nie da. – Wyjął z kieszeni komórkę i podał mi numer Tucker.
    - Jeszcze mało wiesz o kobietach – powiedziałem i wziąłem łyk piwa. Dwie godziny później bawiłem się w towarzystwie Lauren, która właśnie wróciła z Mediolanu.
    - Rozmawiałam wczoraj z Cloe. Za miesiąc wypuszczają Suzie.
    - Co?! – zapytałem zszokowany. – Tak szybko?
    - Brown z kimś się tam ugadał i zdecydowali, że może wrócić do domu, ale cały czas będzie pod nadzorem psychiatry i kuratora.
    - No to pięknie.
    - Nie masz się czym przejmować, przecież dostała zakaz zbliżania się do ciebie i Mary. No właśnie, co tam u niej?
    - Nie wiem, rozstaliśmy się dwa miesiące temu, ale nie chcę o tym rozmawiać.
    - W porządku – powiedziała i odeszliśmy od baru w celu udania się na parkiet. 
    Ja i Lauren przez jakiś czas się spotykaliśmy, ale szybko zorientowaliśmy się, że więcej nas dzieli niż łączy i zostaliśmy przyjaciółmi. Była jedną z pierwszych osób, którym pokazywałem nasze piosenki. Znała się na muzyce i zawsze mogłem liczyć na jej obiektywną opinię. 
    O czwartej złapaliśmy taksówkę i wróciliśmy do domu. To znaczy podjechaliśmy pod mój dom, a następnie ją odprowadziłem. Mieszkała niedaleko mnie, więc nie był to dla mnie żaden problem.
    - Jutro wieczorem wpadnij, to pokażę ci nowy materiał.
    - Jasne.
    Objąłem ją, a ona pocałowała mój policzek, po czym wróciłem do siebie. Rzuciłem się na łóżko i powoli zacząłem obmyślać plan działania, który zacznę realizować od pojutrza. 
Jej ulegnięcie jest tylko kwestią czasu...





Kelly:

    Do domu wróciłam taksówką i od razu położyłam się do łóżka, jednak ból głowy nie pozwalał mi zasnąć. Wśród sterty szpargałów odnalazłam termometr.
    - Trzydzieści osiem i pięć, no pięknie – rzuciłam sama do siebie i zaczęłam szukać jakiegoś leku przeciwgorączkowego. Po krótkiej chwili wpadł mi w ręce paracetamol. Połknęłam go, okryłam się kocem, usiadłam w fotelu i włączyłam laptopa. – Dobra, sprawdźmy ten cały Echelon. 
    Po przekopaniu kilku stron na temat sieci szpiegowskich, w końcu trafiłam na coś konkretnego: 

Zespół ma fanów, którzy nazywani są Echelonem. 

    A więc to tak, pan Leto stworzył sobie kółko adoracji. Jakoś mnie to specjalnie nie dziwiło. 
Przy okazji dowiedziałam się, że jego tatuaż to jeden z symboli zespołu. 
    No proszę, nie ma to jak samouwielbienie. Albo facet leczy kompleksy, albo jest totalnym dupkiem. Ja jednak stawiałam na to drugie. 
    Z czystej ciekawości zajrzałam na forum poświęcone 30STM. Nieźle się uśmiałam, czytając te wszystkie opinie na temat Jareda: przystojny, wspaniały, kocha swoich fanów… Spędziliby z nim cały dzień, inaczej by śpiewali. Ale cóż, liczył się wizerunek medialny, który u Leto, nie licząc kilku romansów, był nieskazitelny. 
    Rano obudził mnie telefon od Oksany. Moja siostra postanowiła u mnie zamieszkać.
    - Tylko od razu ci mówię, że nie poznasz dzięki mnie Leto.
    - A kto powiedział, że chcę go poznawać? – odpowiedziała.
    - Dobra, dobra, może i jesteś dobrą tancerką, ale aktorka z ciebie kiepska. Przyjeżdżaj, ja nie mam nic przeciwko, ale Jareda będziesz musiała poznać na własną rękę.
    - W takim razie będę u ciebie po południu. 
    Biedna ta moja siostra, ulokowała uczucia w panu Catalano, nie wiedząc, jakim dupkiem był jego odtwórca, ale to jej sprawa. Jak się sparzy, to może się w końcu czegoś nauczy. Aż trudno było uwierzyć, że to ona jest starsza.
    Oksana była u mnie ze swoimi rzeczami kilka minut po trzeciej. Resztę dnia spędziłyśmy na wypakowywaniu i plotkach. Oczywiście nie obyło się bez rozmowy o Leto. Słysząc jej ochy i achy, czułam się tak samo jak wczoraj, gdy czytałam posty na forum. Koszmar!





Mary:

    Miałam już za sobą wszystkie sesje, teraz miesiąc przerwy, dwa pokazy i w końcu dostanę pieniądze. 
    W domu panowało teraz wielkie zamieszanie, bo Lily i Jean właśnie szykowali swój ślub. Ceremonia miała się odbyć dopiero za trzy miesiące, a mimo to cały czas coś załatwiali, szykowali, zamawiali. Zaproszenia wybrali dopiero po dwóch tygodniach sprzeczek. Teraz Lil ciągała mnie po sklepach w poszukiwaniu sukni ślubnej. Było to dla mnie dziwne, bo ja przy przygotowywaniach do swojego ślubu z Timem nie kiwnęłam nawet palcem. Może to dlatego, że dla mnie tamten ślub nie był niczym ważnym, bo nawet nie kochałam swojego byłego męża, a Lily zaczęła umawiać się z Jeanem, gdy miała szesnaście lat. Praktycznie rzecz biorąc, to jej pierwsza miłość i zapowiadało się na to, że ostatnia. Nie poużywała sobie dziewczyna, ale może to i lepiej. Nie powtórzyła moich błędów i była przynajmniej szczęśliwa. Mi też nie było źle, bo przecież za siedem miesięcy miało spełnić się moje marzenie, urodzę dziecko Jareda. Smuciło mnie tylko to, że będę musiała je wychowywać bez niego. Ba, on nawet nie będzie o tym wiedział. 
    Czy dobrze zrobiłam, nie mówiąc mu o ciąży? Nie wiedziałam. Może tak, może nie, ale nie chciałam stawiać Lucy w sytuacji, w jakiej sama się znalazłam, gdy dowiedziałam się o ciąży Marion. 
    Naprawdę bolało mnie to, że Jared związał się z Silver. Zrozumiałabym, gdyby wrócił do Cole, bo przecież mieli razem dziecko, ale trudno, co się stało to się nie odstanie. Był teraz szczęśliwy. Ja musiałam skupić się przede wszystkim na sobie. Musiałam przestrzegać diety i ogólnych zaleceń lekarza. Prawdę mówiąc, specjalista, którego polecił mi Jean, zasugerował, że lepiej będzie dla mnie i mojego zdrowia, jeśli nie urodzę tego dziecka, ale ja nie mogłabym zabić swojego maleństwa. Zwłaszcza, że był to owoc mojej miłości do Jareda. Mimo iż nie widzieliśmy się od dłuższego czasu, nadal go kochałam i wiedziałam, że to nigdy się nie zmieni. Prawdopodobnie nasze drogi już nigdy więcej się nie zejdą, ale zbyt dużo razem przeszliśmy, bym mogła o nim kiedykolwiek zapomnieć, czy wyzbyć się uczucia, jakim go darzyłam. 
    - Co myślisz o tej? – z rozmyślań wyrwał mnie głos mojej siostry.
    - Całkiem ładna – rzuciłam  na odczepnego i wbiłam wzrok w leżący na stoliku magazyn z modą ślubną.
    - Mary, dlaczego do niego nie zadzwonisz?
    - Do kogo?
    - Już nie udawaj, że nie wiesz. Przecież sama widzisz, że nie możesz żyć bez Jareda, więc dlaczego nie weźmiesz tego pieprzonego telefonu i do niego nie zadzwonisz?!
    - Dlatego, że on może żyć beze mnie – odpowiedziałam i wstałam z fotela. Potrzebowałam chwili samotności. 
    Wyszłam ze sklepu i pobiegłam do parku. Usiadłam na jednej z ławek i zaczęłam płakać. Gdyby nie ciąża, już by mnie nie było wśród żywych. Tylko świadomość, że wydam na świat dziecko człowieka, którego kocham najbardziej na świecie, powstrzymywała mnie przed samobójstwem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz