piątek, 11 grudnia 2020

054. Ten zespół to część mnie, nie wyobrażam sobie życia bez was

 Jared:

    Kiedy wróciłem do domu, miałem ochotę położyć się do łóżka, nakryć kołdrą i nie wychodzić spod niej do końca życia, jednak Lucy mi na to nie pozwoliła. Gdy tylko wszedłem, zaciągnęła mnie do kuchni, częstując przygotowanym przez siebie obiadem.
    - Tak sobie myślałam, że skoro rozstałeś się z Mary to może moglibyśmy znów spróbować – rzuciła, biorąc łyk wody mineralnej. 
    - Przepraszam cię, ale póki co nie chcę się z nikim wiązać, ale nadal możesz tu mieszkać – odpowiedziałam, wstając od stołu. – Dzięki za obiad – dodałem i wyszedłem. 
    Stałem w salonie i poczułem silną potrzebę napisania piosenki. Szybko więc wszedłem do sypialni, wyjąłem czystą kartkę i zacząłem pisać. 
    Słowa same przelewały się na papier. Byłem jak w transie. Wyrzuciłem z siebie cały swój ból i poczułem ulgę. 
    Tekst był dobry, naprawdę dobry. Nie mogłem go zmarnować, więc po powtórnej jego analizie chwyciłem gitarę i starałem się skomponować jakąś melodię. Dwie godziny zajęło mi uświadomienie sobie, że tu potrzeba fortepianu. Wstałem więc z łóżka, zabrałem swoje zapiski i opuściłem dom, rzucając Lucy tylko to, że jadę do studia i nie wiem, kiedy wrócę.
    Przekręciłem klucz w antywłamaniowych drzwiach i od razu podszedłem do instrumentu, którego klawisze pokryte były cienką warstwą kurzu. Ostatnio z niego nie korzystaliśmy. Naciągnąłem rękaw, przetarłem nim klawiaturę i usiadłem na okrągłym stołku. Najpierw pięciominutowa rozgrzewka, po której rozpocząłem poszukiwania idealnie pasujących do tekstu dźwięków. Wystarczyło znaleźć ten jeden, a dalej było już z górki. 
    Co chwilę odrywałem dłonie od fortepianu, by zapisać to, co właśnie zagrałem. Dobrze, że Tomo nauczył mnie zapisu nutowego…
    Zwrotka była już gotowa, więc odłożyłem ołówek i zacząłem śpiewać, jednocześnie sobie akompaniując. 
- Wiem, że zrobiłem źle, ale co się stało, to się nie odstanie – W owym momencie zadrżał mi nieco głos czyli było dobrze. 
    Refren, ku mojemu zdziwieniu, okazał się być większym wyzwaniem niż zwrotka. Kilkanaście razy zmieniałem kolejność dźwięków, zanim wszystko zabrzmiało idealnie. Po skończonym refrenie przyszedł czas na przejście i jakiś wstęp. Na papierze pojawiła się ostatnia nuta i do studia weszli Tomo i Tim. 
    - Słuchajcie, chłopaki, chciałem was przeprosić za tę całą akcję z przerwaną trasą. Wiecie, że tak naprawdę nie mam tego w dupie. Ten zespół to część mnie, nie wyobrażam sobie życia bez was  – powiedziałem wstając od fortepianu. 
    - Cholera, a my właśnie znaleźliśmy nowego wokalistę – rzucił Tomo, robiąc minę imitującą rozczarowanie.
    - Lepszy ode mnie?
    - Z milion razy, no ale skoro już tu jesteś, to zostań. Chłopak jakoś sobie z tym poradzi. – Zaraz po tych słowach rzucił mi się w ramiona. 
    - Nawet nie wiesz, jak się baliśmy tego, że naprawdę rezygnujesz z grania - dodał Tim, poklepując mnie po plecach. W tym czasie Tomo usiadł do fortepianu i zaczął grać z nut, które dopiero co zapisałem.
    - Ty to skomponowałeś? – zapytał w połowie zwrotki, a ja przytaknąłem. – Świetne. Siadaj i śpiewaj – dodał, ustępując mi miejsca. Rozluźniłem palce i zacząłem grać. Tekst znałem już praktycznie na pamięć, więc śpiewałem z zamkniętymi oczami. 
- Może pewnego dnia zrozumiesz, że tym właśnie jestem, słabym człowiekiem, który nie wie, co ze sobą zrobić. 
    Ostatni dźwięk i spod powieki spłynęła mi łza, dłoń zadrżała, a głos odmówił posłuszeństwa. Pierwszy kawałek, który napisałem z myślą o Scottym. Napisałem go dla niego, by wyjaśnić mu w prosty sposób, dlaczego miał ojca drania.
    - Stary, wzruszyłeś mnie – powiedział Tomo z oczami pełnymi łez. Tim też nie pozostał obojętny.
    - Zaraz dogramy do tego gitarę – rzuciłem, podnosząc się z miejsca.
    - O nie. To jest zbyt piękne. Gitara zniszczyłaby efekt. Co najwyżej mogę nagrać skrzypce w tle. 
    Ten pomysł bardzo mi się spodobał, więc Tomo wyjął z kieszeni kluczyki i pojechał po swój instrument. Planowaliśmy nagrać ostry, rockowy album, dlatego nawet nie przywoził ich do studia. Teraz chyba będziemy musieli zmienić koncepcję, bo zbyt wiele zmieniło się w moim życiu. Na obecną chwilę było we mnie zbyt dużo nostalgii, by nagrywać energiczne wrzaski. 





***




Tydzień później:

    - Jared, może zjesz trochę ciasta?
    - Nie, Lucy, naprawdę dziękuję, ale jeśli byś mogła, to zrób mi kawę. 
    Nie spałem od dwóch dni. Wena była zbyt duża, by marnować czas na sen. Siedziałem z gitarą przy basenie i pisałem trzecią już dzisiaj piosenkę.  

Teraz jesteś daleko, poza zasięgiem mych dłoni. 
Chcę cię dotknąć. 
Twoja twarz, twoje oczy.
Tęsknię, ale nie jesteś już moja.

    Wpatrywałem się w te słowa, zastanawiając się, czy nie są zbyt osobiste, czy nasi fani aby na pewno chcieli aż tak szczerych i dosłownych tekstów. Może lepiej by było, poczekać z pisaniem do momentu, aż moja tęsknota za Mary się nieco zmniejszy? To, co w tamtej chwili pisałem, zwykle określałem jako sentymentalny bełkot i obiecywałem sobie, że nigdy nie będę takiego czegoś nagrywał. 
Lepiej dać sobie spokój. 
    Wstałem więc z rozłożonej na betonie bluzy, zdjąłem ubranie i wskoczyłem do basenu. Chwilę później Lucy przyniosła mi gorącą kawę, którą postawiła obok gitary.
    - Mogę się przyłączyć? – spytała, gdy skończyła obserwować moje zapiski.
    - Wskakuj. 
    Zrzuciła z siebie ciuchy i weszła do wody w samej bieliźnie. 
    – Robimy wyścigi? - zaproponowałem. – Przegrany przez tydzień zmywa naczynia. 
    - Szykuj się na porażkę – powiedziała i podpłynęliśmy do drabinki. 
    Jakimś szczęśliwym trafem miałem dobry humor, co ostatnio nie zdarzało mi się zbyt często. Korzystałem z niego, bo wiedziałem, że niedługo czeka mnie koszmar związany z procesem odzwyczajania organizmu od alkoholu i narkotyków. 
    - Start! – krzyknęła Lucy i oboje ruszyliśmy z miejsc. Nie miała ze mną szans. W tym basenie byłem mistrzem. 
    - No, mała, wygląda na to, że będziesz musiała zniszczyć sobie pazurki – powiedziałem, ocierając twarz ze spływających kropel wody.
    - A nie mogę zamiast zmywania zrobić czegoś innego?
    - Na przykład czego? – spytałem, opierając się plecami o drabinkę.
    - Na przykład tego. – Jej usta przyssały się do moich, a dłoń zanurzyła się w bokserkach, jednak czułem, że gdybym znów się z nią przespał, zrobiłbym coś bardzo niezgodnego ze swoim sumieniem. Odsunąłem więc ją od siebie. 
    - Zostańmy jednak przy zmywaniu. 
    Lucy była w szoku. Nie spodziewała się, że jej odmówię, zresztą, kto by się tego spodziewał? Gdyby jakiś czas temu ktoś powiedział mi, że odmówię jej seksu, uznałbym go za debila, a tu proszę. 
    – Naprawdę nie chcę się teraz z nikim wiązać, mówiłem ci już.
    - Przecież nie mówię o związku tylko o seksie.
    - Wybacz, ale nie chcę znów być frajerem – odpowiedziałem, wychodząc z wody.
    - Czyli zamierzasz żyć w czystości, licząc na to, że Mary znów do ciebie wróci? 
    - Technicznie rzecz biorąc, tak – rzuciłem, mimo iż straciłem już nadzieję na powrót miłości mojego życia.  





***




- Wiesz co, Tomo, zagraj to nieco niżej – powiedziałem, przerywając gitarzyście jego popis na skrzypcach.
    - Niżej? Niżej będzie do bani – odpowiedział mi, odsuwając się od mikrofonu.
    - Będzie dobrze.
    - Stary, Tomo ma rację – rzucił Shannon, patrząc na mnie z troską. – Wiesz co? Wracaj do domu, wypocznij i wróć za parę dni, gdy najgorsze już przejdzie. 
    Zespół odstawienia, to przez niego miałem zaburzoną percepcję i wszystkie zmysły. Myliłem tonacje, wszystko wirowało mi przed oczami, mięśnie drżały i co chwila musiałem ocierać pot.
    - Jeśli będę teraz siedział w domu, to oszaleję. Muszę pracować. Muszę być tu z wami. Musicie mnie pilnować.
    - Nie możesz pracować w takim stanie. Mówię ci, idź na odwyk.
    - Sam to rzucę.
    - No jak sobie chcesz. – Shannon w końcu zrezygnował z namawiania mnie do zgłoszenia się na leczenie. Przynajmniej na ten dzień.
    Nagraliśmy te skrzypce tak jak chciał to zrobić Tomo. W takich okolicznościach wolałem zdać się na niego, żeby nie spieprzyć tej piosenki. 
    Właśnie zbieraliśmy się do wyjścia, gdy usłyszałem pukanie. Shann otworzył drzwi i do środka weszła Marion, a obok niej, trzymając ją za rękę, nieśmiało i dosyć niezdarnie stąpał Scotty. Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
    - Przyniósł ci ciasto  – powiedziała Marion, gdy syn wręczył mi pakunek. – Tort już niestety się nie nadawał – dodała, gdy ledwo co podniosłem małego. 
    - Tęskniłem za tobą i to bardzo – powiedziałem ze łzami w oczach i mocno go do siebie przytuliłem.
    - Teś  – wydukał w uroczy sposób. – Glam. 
    - Na czym? – zapytałem, siadając na kanapie, usadowiając go na kolanach.
    - Na tej perkusji od Shannona. Wali w nią jak szalony, co prawda mało ma to wspólnego z grą, ale ma radochę – odpowiedziała za niego jego matka.
    - No to kiedyś będziesz musiał mi coś zagrać. 
    Mimo iż cieszyła mnie jego obecność, chciałem się po prostu położyć.
    - Chodź, Scotty, pobawimy się skrzypcami wujka – rzucił Shannon, zabierając ode mnie małego. Zostałem sam na sam z Marion.
    - Dobrze się czujesz? – zapytała zaniepokojona moim wyglądem.
    - Nie bardzo. Odstawiłem dragi i… Zresztą, studiujesz to, więc wiesz, o co chodzi.
    - Nie myślałeś o tym, żeby zgłosić się do ośrodka?
    - Nie ma sensu.
    - Dobrze wiesz, że jest. Zaraz zadzwonię do doktora Smitha. 
    Próbowałem ja od tego odwieźć, ale nie udało mi się. Koniec końców, za dwa dni miałem się stawić w ośrodku.






Mary:

Miesiąc później:

    Tydzień temu poczułam dosyć silny ból w dole brzucha. Okropnie mnie to wystraszyło, bo bałam się, że znów poroniłam, na szczęście nie było to nic groźnego, jednak mimo wszystko poszłam do lekarza, którego polecił mi Jean. Zrobiłam parę badań, dziecku nic nie zagrażało. Poczułam ogromną ulgę, bo przecież brałam narkotyki co najmniej dwa razy, gdy już byłam w ciąży, a jeszcze o tym nie wiedziałam. 
    - Z nieba mi, skarbie, spadłaś! – usłyszałam, gdy opuszczałam kawiarnię. Przede mną stał siwy mężczyzna i szeroko się uśmiechał. – Nie pamiętasz mnie? To ja, Ludwik Melunre. Poznaliśmy się  w Nowym Jorku.
    - Tak, tak, już kojarzę – powiedziałam i przywitałam go uściskiem dłoni.
    - Słyszałem, co zaszło między tobą a Adrianem. Bardzo mi przykro.
    - Już o tym zapomniałam – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Mówił pan, że spadłam panu z nieba.
    - A, tak, tak. Właśnie robię kampanię reklamową swojej nowej kolekcji bielizny, a niestety moja modelka zachorowała, a ty bez wątpienia mogłabyś ją zastąpić.
    - Ja? Ale ja... 
    Tu mi przerwał.
    - Za trzy sesje i dwa pokazy dostaniesz pięć tysięcy euro.
    Zrobiłam wielkie oczy. Prawdę mówiąc, to chciałam mu powiedzieć o ciąży, ale pięć tysięcy to sporo kasy.
    - A ile czasu by to zajęło? 
    - Pierwsza sesja jutro, dwie następne za tydzień. Pokazy za miesiąc. 
    Za miesiąc będę w trzecim miesiącu, więc jeszcze nie powinno być nic widać. 
    – To jak, zgadzasz się?
    - Tak. 
    - To cudownie. Tu masz adres mojego biura. Przyjdź tam jutro o siódmej. Podpiszemy kontrakt i bierzemy się do pracy. – Wręczył mi swoją wizytówkę i zniknął za zakrętem. 
    W sumie nie musiał wiedzieć o ciąży. W końcu nasza współpraca skończy się, zanim będzie ją po mnie widać. 
    Byłam zadowolona, bo jakby nie patrzeć pięć tysięcy piechotą nie chodzi. Wiem, że dla zawodowej modelki to grosze, ale dla mnie to spora kasa. Będzie akurat na wyprawkę dla dziecka. 
    Na drugi dzień, po półgodzinnej sesji wymiotów, Lily zawiozła mnie do Ludwika. W jego biurze panował istny przepych. Na ścianach jego gabinetu wisiały wyróżnienia i nagrody, które zdobył przez te wszystkie lata pracy w modelingu.
    - Podpisz tu, tu i tu. – Wskazał mi palcem wykropkowane miejsca i podał długopis. 
    Kiedy załatwiliśmy już wszystkie formalności, zaprowadził mnie na dół do sali, w której urzędował fotograf i jego świta.
    - Roland, to jest Mary, zastąpi Louise. 
    Podałam rękę mężczyźnie, a ten zaczął mówić do mnie łamaną angielszczyzną.
    - Możesz mówić po francusku – rzuciłam i zaczęliśmy rozmowę w jego ojczystym języku. Moja mama była z pochodzenia Francuzką, więc tego języka uczyłam się od dzieciństwa i posługiwałam się nim równie swobodnie co angielskim, lecz niestety, nie miałam idealnego akcentu.
    - W takim razie idź się przebrać. 
    Jego asystentka zaprowadziła mnie do garderoby. Zdjęłam ubranie i bieliznę, a następnie włożyłam to, co mi podano, czyli niezwykle seksowny zestaw - stanik i figi z czerwonej koronki i podwiązki w tym samym kolorze. Narzuciłam szlafrok i oddałam się w ręce makijażystki, która sprawiła, że wyglądałam dwadzieścia lat młodziej. Następnie przeszłam w ręce fryzjera i po godzinie wróciłam na plan zdjęciowy.
    - Okey, najpierw usiądź na tym krześle. Obróć się nieco w lewo. Okey, głowa troszkę bardziej do góry. No cudownie! 
    Po zrobieniu kilku zdjęć ktoś poprawiał mi włosy, ktoś inny mnie pudrował, lecz mimo to świetnie się bawiłam.  
    – A teraz masz być na maksa seksowna. Połóż się i wyobraź sobie, że właśnie kochasz się ze swoim facetem. Chcę widzieć rozkosz na twojej twarzy. 
    To nie było nic trudnego; przypomniałam sobie wspólne noce z Jaredem i oddałam się wspomnieniom. 
    – Genialne – mówił Roland, gdy podczas przerwy przeglądaliśmy zdjęcia, które mi zrobił. Wyglądałam na nich jak nie ja. – Wiesz, co mi się najbardziej podoba w tych zdjęciach?
    - Co? – zapytałam zaciekawiona.
    - To, że na każdym wyglądasz inaczej. To jest właśnie cecha idealnej modelki. Szkoda, że nie zaczęłaś dużo wcześniej. Gdybyś tak zrobiła, dziś byłabyś kimś na miarę Kate Moss czy Naomi Campbell.
    - Nie przesadzajmy, poza tym nie kręci mnie to. To jedynie łatwe pieniądze, ale na pewno nie sposób na życie. 
    - W sumie może to i dobrze, że nie traktujesz tego poważnie. 
     Po przerwie kolejne dwie godziny pracy i wolne. 
     - Czyli widzimy się za tydzień. – Fotograf pożegnał mnie przyjacielskim uściskiem. 
    We wtorek mam pracować z jakąś modelką. Zobaczmy, jak sobie poradzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz