Mary:
Gdy tylko wyszliśmy z hali, stanęłam z boku, a chłopaków otoczyła grupa fanów. Kilku z nich zachowywało się zupełnie normalnie, a reszta histerycznie.
Kiedy Jared objął jedną dziewczynę, ta zalała się łzami i nie mogła złapać oddechu; widok godny pożałowania. Zawsze śmieszyły mnie osoby ślepo zakochane w jakimś zespole. Za moich czasów chodziło się na koncerty po to, żeby pobawić się przy muzyce na żywo, a teraz chodziło głównie o to, by zobaczyć członków zespołu, dotknąć ich i tak dalej. Ludzie zamiast się bawić, stali i robili zdjęcia, zamiast śpiewać, wyznawali miłość.
Zgasiłam papierosa i jakimś cudem dopchałam się do Jaya.
- Będę czekać w autobusie – powiedziałam mu na ucho, dyskretnie całując jego płatek, co nie umknęło uwadze trzech nastolatek. Ich gniewne spojrzenia tylko mnie rozbawiły. Pomachałam im i poszłam w stronę autobusu, w którym dostrzegłam światło, co było dziwne, bo kierowca poszedł na kolację do restauracji, a cały zespół zajmował się teraz swoimi wielbicielami.
Może ktoś przez przypadek go nie zgasił?
Ostrożnie złapałam za klamkę, która nie stawiała oporu, więc ktoś tam jednak musiał być. Nie myliłam się. Od razu na schodkach zobaczyłam skórzaną kurtkę i usłyszałam odgłosy wskazujące na jedno. Byłam pewna, że to Tomo wymknął się fanom, podczas gdy ci otoczyli Jareda i teraz zabawiał się z Vicky. Nie bardzo wiedziałam, co mam robić i wtedy też przez okno dostrzegłam gitarzystę Marsów przed halą, więc to nie mógł być on. Niepewnym krokiem ruszyłam na przód i zobaczyłam, jak Shannon obraca brunetkę, która wpadła mu w oko przed koncertem.
- Ciekawe, co na to twoja żona – rzuciłam, a starszy Leto zamarł.
- Masz żonę?! Ty świnio! – Dziewczyna spoliczkowała go i odepchnęła od siebie, po czym podciągnęła bieliznę i wyszła. Fakt, nikt prócz najbliższej rodziny i znajomych nie wiedział o małżeństwie Shanna.
- Zwariowałaś?! – wrzasnął, zapinając spodnie.
- To ty posuwasz obcą pannę.
- A ty musiałaś tu wleźć i mi w tym przeszkodzić!
- Wybacz, stary. Poza tym, jak Cassie się dowie…
- Piśnij słówko, a nie wiem, co ci zrobię – przerwał mi i złapał za ramię.
- Co tu się dzieje? Co ty, do cholery, wyprawiasz?! – Do autobusu wszedł Jared i silnym ruchem odepchnął ode mnie swojego brata. - Na mózg ci padło?
- To ona wtrąca się w nieswoje sprawy! Trzeba ją było zostawić wtedy w Seattle z Hazem. Zatłukłby ją na śmierć i byłby spokój.
- Zamknij mordę! – Jared nie wytrzymał i krzyknął tak głośno, że usłyszeli to ludzie stojący niedaleko autokaru i zaczęli wlepiać w niego wzrok.
- Wychodzę – powiedziałam, ledwo powstrzymując łzy. To, co właśnie powiedział brat Jaya, bardzo mnie zabolało.
- Idź i nie wracaj. Najlepiej rzuć się pod jakiś autobus. Chociaż nie, niby po co, przecież kiedy wrócisz do LA, trafisz do więzienia za posiadanie.
- Co?! – zapytałam zaskoczona.
- No nie mów, że nic u ciebie ostatnio nie znaleźli.
Byłam w szoku. Skąd on o tym wiedział? Przecież nawet nie zdarzyłam pogadać o tym z Jaredem.
- Zaraz. Jak? Skąd? – zaczęłam dukać bez sensu.
- Mówiłem, że nie ujdzie ci to na sucho.
- Shannon, o czym ty w ogóle gadasz? – Jay był naprawdę przerażony nietypowym zachowaniem swojego brata.
- Doniosłem na nią.
Pobladłam i mało co nie upadłam na kanapę. Znałam stosunek Shannona do mojej osoby, ale takiego świństwa się po nim nie spodziewałam.
- Jak doniosłeś? Co doniosłeś? Komu doniosłeś?
- Zadzwoniłem na policję i powiedziałem, że Mary handluje narkotykami. – Mówiąc to, patrzył na mnie z wyższością i głupim uśmieszkiem na twarzy.
Jared wziął głęboki oddech, spojrzał na swojego brata i powstrzymując gniew, zapytał go dlaczego to zrobił.
– Żebyś w końcu się od niej uwolnił.
Na to już nie odpowiedział. Podszedł do łóżka i wysunął spod niego torbę. Zabrał również moje rzeczy, swoją gitarę akustyczną i złapał mnie za rękę.
– Co ty wyprawiasz?
- Wracam do Los Angeles.
- Co?!
- To, co słyszałeś. Nie zamierzam dalej z tobą grać po tym, co zrobiłeś. Mam w dupie ten zespół i tych wszystkich bezmózgich kretynów. Nigdy w życiu mnie tak nie zawiodłeś. Nie chcę cię więcej widzieć! – Pociągnął mnie za sobą i zignorował Tima, który próbował go uspokoić. – Poszukajcie sobie nowego wokalisty.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, Jay poprosił mnie o papierosa. Bez słowa mu go podałam i patrzyłam, jak drżącymi dłońmi próbuje uporać się z zacinającą się zapalniczką.
- Daj, ja to zrobię. – Przejęłam przedmiot, na którym po sekundzie stanął płomień. Jared odpalił papierosa i powoli zaczął się uspakajać. – Może będzie lepiej, jak sama wrócę do domu, a wy skończycie trasę?
- O nie. Nie ma mowy. Nie będę grał z tym zdrajcą.
- To twój brat.
- Nie rozumiem, jak możesz bronić go po tym, co zrobił.
- Nie bronię go, po prostu nie chcę żebyście przeze mnie przestali się do siebie odzywać.
- To nie przez ciebie, tylko przez niego i jego głupotę, a teraz idziemy na lotnisko. – Ponownie złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę portu lotniczego.
Jared:
- Przepraszam, o której jest najbliższy lot do Los Angeles?
- O dziesiątej, ale sprzedaliśmy już wszystkie bilety.
Jeszcze tego mi brakowało.
- Na pewno nie znajdą się jeszcze dwa? – zapytałem głosem pełnym nadziei.
- Niestety, sprzedaliśmy cały komplet.
- A kiedy kolejny lot?
- Za dwa dni.
- Kurwa mać! – krzyknąłem i wtedy poczułem na ramieniu dłoń Mary.
- Przepraszam panią, miał ciężki dzień – wytłumaczyła moje zachowanie i ruszyliśmy w stronę krzeseł.
- Ja to jak zwykle mam szczęście – rzuciłem, osuwając się na siedzenie. Byłem wściekły i zmęczony.
- Poczekamy te dwa dni. Co nam szkodzi? Wynajmiemy sobie pokój w jakimś drogim hotelu.
- Podziwiam twój spokój – odpowiedziałem i objąłem Mary ramieniem, delikatnie ją całując.
Była dziewiąta czterdzieści pięć i wtedy też obok nas stanęło dwóch mężczyzn koło pięćdziesiątki czekających na odprawę, która nieco się opóźniła. Z tego, co usłyszałem, mieli bilety do LA. Postanowiłem spróbować szczęścia i podszedłem do nich.
- Panowie lecą do Los Angeles?
- Tak – odpowiedział jeden z nich.
- Bo jest taka sprawa. Muszę pilnie się tam dostać, a kolejny samolot jest dopiero za dwa dni.
- I co w związku z tym? – przerwał mi wyższy.
- Mogliby panowie odsprzedać mi swoje bilety? – powiedziałem, patrząc na nich błagalnym wzrokiem.
- Chyba sobie pan żartuje.
- Błagam. Zapłacę za hotel.
Po kilku minutach negocjacji udało mi się zdobyć bilety. Co prawda zapłaciłem dwa razy więcej niż były warte i musiałem dać im równowartość dwóch nocy w hotelu, ale przynajmniej mogłem wrócić do domu.
W ostatniej chwili załapaliśmy się na odprawę i zajęliśmy miejsca w klasie turystycznej, co było dla mnie czymś, od czego odwykłem kilka lat temu.
- Dlaczego tak bardzo zależało ci na tym, by wrócić koniecznie dzisiaj? – spytała Mary, otwierając paczkę orzeszków.
- Bo gdybym został w Denver do jutra, wszyscy próbowaliby mnie przekonać do zmiany zdania – odpowiedziałem, kładąc głowę na oparciu fotela.
To, co właśnie zrobiłem, było głupie i nieodpowiedzialne, ale straciłem cały szacunek do swojego brata i nie mógłbym stanąć na scenie i udawać, że wszystko jest okey. Postawiłem członków swojego zespołu w bardzo trudnej sytuacji, bo w końcu co to za koncert bez wokalisty, ale musiałem to zrobić. Niech oni się teraz trochę pomartwią.
***
Dwa dni później:
Na naszej stronie umieszczono informację o odwołanej trasie. Jako powód podano moją rzekomą, chwilową utratę głosu, spowodowaną zapaleniem krtani. Bardzo sprytne...
Cały czas któryś z załogi próbował się ze mną skontaktować, ale nie odbierałem telefonu. Nie miałem ochoty się im tłumaczyć. Mimo iż Mary nie będzie miała żadnych nieprzyjemności z powodu Shannona, niesmak pozostał.
Odłożyłem laptopa, chwyciłem leżące na szafce kluczyki i udałem się do swojej dziewczyny.
- Cześć, skarbie.
- Cześć, wchodź.
Przekroczyłem próg i poczułem dziwny zapach.
– Spaliłam patelnię – wyjaśniła mi pochodzenie owego smrodu i otworzyła wszystkie okna.
- Masz jakiś towar? – zapytałem, przyciągając ją do siebie.
- Nie mam - odpowiedziała, całując mnie w policzek, a potem w usta.
Gdy nasze języki się złączyły, wcisnąłem dłonie do tylnych kieszeni jej jeansów. W lewej wyczułem woreczek. Wyjąłem go i uchyliłem jedno oko: kokaina.
- Mówiłaś, że nic nie masz – rzuciłem, gdy oderwała się od moich ust.
- Bo nie mam.
- A to co? Proszek do pieczenia?
- Oddawaj. – Próbowała wyrwać mi towar z ręki, jednak bezskutecznie.
- Nawet mnie chcesz oszukać? – spytałem, patrząc jej w oczy.
- Nie. Po prostu nie chcę, żebyś brał.
- Jasne. Pewnie chcesz mieć wszystko dla siebie.
- Nie pierdol, tylko mi to oddaj. – Lekko mnie odepchnęła i znów próbowała wyrwać mi z ręki narkotyki. Wtedy też zawładnęła mną niesamowita wściekłość i mimowolnie uderzyłem ją w twarz, z taką siłą, że wylądowała na podłodze. Szybko zerwałem się z miejsca i podszedłem do niej.
- Przepraszam, kochanie, nie chciałem tego zrobić.
Czułem się okropnie. Naprawdę nie miałem zamiaru jej skrzywdzić.
- Nie dotykaj mnie! – rzuciła, odpychając moją dłoń, którą próbowałem otrzeć krew z kącika jej ust.
- Naprawdę nie chciałem.
- Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj. Nie chcę cię więcej widzieć!
- Mary, proszę cię...
- Wynocha! – wrzasnęła, a mi nie pozostało nic innego, jak wstać i wyjść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz