wtorek, 8 grudnia 2020

050. To chyba kryzys wieku średniego

 Jared: 

    - Pakuj się, słońce – rzuciłem, wchodząc do mieszkania Mary.
    - Yyyy, pakuj? W jakim celu? – zapytała, przewiązując szlafrok.
    - Jedziesz z nami w taką mini trasę po Stanach – oznajmiłem zaraz po tym, jak pocałowałem ją w czoło.
    - Żartujesz? Przecież mam pracę.
    - To weźmiesz urlop. A w razie jakichś problemów, ja zajmę się Lucy.
    - No, przydałoby się jej jakieś porządne rżnięcie, bo ostatnimi czasy jest cholernie marudna – odpowiedziała, wchodząc do łazienki.
    - Nie to miałem na myśli, ale...
    - To lepiej nie zaczynaj o tym myśleć – rzuciła, wychylając się zza drzwi. – Więc kiedy ta trasa? 
    - Pierwszy koncert pojutrze w Portland, potem Denver, Chicago, Nowy Jork – zacząłem wyliczać. – Żeby się wyrobić, musimy jutro wyjechać.
    - Jeśli Lucy da mi wolne, to mogę wam towarzyszyć. 
    - Da - powiedziałem i podszedłem do niej, obejmując ją w pasie. – Zobaczysz, jak fajnie jest w trasie.
    - Tyle, że wiesz, żadnego seksu z fankami – powiedziała i pocałowała mnie. – No chyba, że będą jakieś ładne.
    - I za to właśnie cię kocham.
    - Za co?
    - Za wszystko, kotku, za wszystko.





***




    - Jak to jedzie z nami? – zapytał Shannon, gdy spotkaliśmy się wszyscy w studiu.
    - Tak to.
    - Mogłeś najpierw zapytać nas o zdanie. My też jesteśmy członkami tego zespołu tak samo jak ty, więc również mamy coś do powiedzenia.
    - A ja tu jestem liderem, więc moje zdanie jest najważniejsze, czy ci się to podoba, czy nie.
    - Pieprzony gwiazdorek – rzucił pod nosem Shann i wyszedł.
    - Mi tam Mary nie przeszkadza – odezwał się Tomo i podniósł z kanapy.
    - Ja nie wiem, co mu ostatnio odbija. Wiecznie ma z czymś jakiś problem, a szczególnie z Mary. To chyba kryzys wieku średniego.
    - Martwi się o ciebie.
    - O mnie? – spytałem zaskoczony.
    - Stary, nie czaruj. Dobrze wiemy, że znowu bierzesz.
    - A więc o to chodzi. Dlatego Shannon jest tak cięty na Mary.
    - Dziwisz mu się?
    - Tak, bo to nie jest jej wina. Sam chciałem do tego wrócić. Poza tym biorę tylko od czasu do czasu. Tym razem mam nad tym kontrolę.
    - Niech ci będzie. Kierowca podjedzie pod twój dom o ósmej. – Tomo, podobnie jak Shannon, wyszedł, został tylko Tim.
    - Wal śmiało. 
    Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. 
    – Przecież wiem, że chcesz mi walnąć teraz gadkę umoralniającą, więc nie krępuj się.
    - A właśnie, że nie chcę. Jesteś dorosły i wierzę, że wiesz, co robisz. 
    I właśnie za to go ceniłem. Nigdy mi nie matkował, co często zdarzało się pozostałym członkom naszego zespołu.
    - Dobry z ciebie przyjaciel. – Poklepałem basistę po ramieniu i wstałem z miejsca. – Jadę teraz do syna. Do jutra, Tim. 
    Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę domu Marion. Drzwi otworzył mi Harry, trzymając na rękach Scotty’ego. Mały pisnął i wyciągnął do mnie rączki. Przejąłem go z rąk przyjaciela jego matki i wszedłem do środka. 
    - Myślałem, że przychodzisz w niedzielę.
    - Tak, ale mam teraz dwa tygodnie koncertów, więc chciałem się pożegnać ze Scottym. A gdzie Marion? – zapytałem, podrzucając roześmianego malca. 
    - Na uczelni.
    - Wróciła na studia? 
    Przytaknął. 
    – To kto zajmuje się dzieckiem?
    - Ja – odpowiedział, głaszcząc mojego syna po główce.
    - Ty?
    - Tak, ja. Ty raczej nie masz na to czasu. 
    Odniosłem wrażenie, jakoby Harry sugerował, że byłem złym ojcem.
    - Taka praca – rzuciłem, sadzając sobie małego na kolanach. Cały czas się uśmiechał i co jakiś czas rzucał jakimiś pojedynczymi, nieco zniekształconymi słówkami. Byłem w szoku. W końcu za miesiąc miał skończyć roczek, a już zaczynał mówić. Zdolna bestia. 
Jeszcze rok i będę mógł zacząć go uczyć gry na klawiszach.
    - Kochanie, wróciłam.
    Odwróciłem głowę i zobaczyłem, jak Marion całuje Harry’ego. 
    A więc to tak. Facet bawił się w tatusia. 
    – Cześć, Jared, nie zauważyłam cię – rzuciła, gdy oderwała się od ust swojego nowego faceta. – Co tutaj robisz?
    - Przyszedłem pożegnać się ze Scottym – odpowiedziałem nieco zdezorientowany.
    - Pożegnać?
    - Jutro zaczynamy dwutygodniową trasę.
    - Ale za miesiąc będziesz w LA?
    - Tak, raczej tak.
    - To dobrze, bo planuję zrobić przyjęcie dla małego.
    - Na pewno będę – odpowiedziałem, przytulając do siebie swojego syna. – Ale teraz już muszę wracać, bo mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. 
    Scotty zsunął się z moich kolan i podpełznął do kocyka, z którego wziął swojego pluszowego misia, a następnie mi go podał.
     - Stary, to twój ulubiony misiek – powiedziałem, jednak on nadal miną i gestem nalegał, bym go wziął. – Oddam ci go, jak wrócę. 
    Małemu najwyraźniej zależało na tym, by tata nie czuł się samotny.



***



    Kilka minut przed ósmą usłyszałem klakson. Zabrałem torbę i razem z Mary, która u mnie nocowała, wyszedłem z domu i wszedłem do autobusu. 
    Przed nami około szesnaście godzin jazdy.
    - A temu co? – zapytała Mary, wskazując na Shannona, który leżał na drugim końcu autokaru ze słuchawkami na uszach.
    - Jest obrażony na cały świat – rzuciłem, siadając na stoliku.
    - Mogłam się wtedy z nim przespać, przynajmniej by się teraz nie fochał.
    - Nie o to chodzi.
    - A o co? – zapytała.
    - Nieważne – rzuciłem i przyciągnąłem ją do siebie. – Przejdzie mu.
    - Oby – odpowiedziała i pocałowała mnie.
    Przez kolejne dwie godziny, podczas gdy wszyscy oglądaliśmy zdjęcia, które Tim zrobił podczas wyjazdu na Hawaje, mój brat ani drgnął. Raz tylko spojrzał na nas, ale szybko się odwrócił.
    - Lepiej z nim pogadaj – wyszeptała mi do ucha Mary, a ja wstałem i podszedłem do Shanna.
    - Ej, no co ci jest? – zapytałem, zdejmując mu z głowy słuchawki, w których słychać było tylko ciszę.
    - Nic – odpowiedział, zabierając mi je z rąk.
    - To czemu siedzisz tu sam i udajesz, że słuchasz muzyki?
    - Wcale nie udaję. Naprawdę słucham.
    - Ta, jasne, chyba w ultradźwiękach. Mów mi, co się dzieje i to szybko.
    - Już ci powiedziałem, że nic.
    - Jaki ty jesteś uparty.
    - Tak samo jak ty. Na siłę starasz się sobie spieprzyć to, na co pracowałeś przez te wszystkie lata.
    - I tu cię mam! Stary, posłuchaj, mam nad wszystkim kontrolę i naprawdę nie masz, o co się martwić.
    - Jared, zrozum, że nad tym nie ma się kontroli. Spójrz tylko na Mary. 
    - Proszę cię, daj jej spokój – rzuciłem, czując lekkie poirytowanie.
    - Jak mam jej dać spokój, kiedy widzę, jak znowu robi z ciebie ćpuna? Zabrałeś ją, żebyście mogli sobie razem poćpać, co nie?
    - Nie, Shannon. Zabrałem ją po to, żebym nie czuł się samotny, po to, żebym nie musiał wykorzystywać tych nieświadomych nastolatek. Wiesz, że nigdy w życiu nie wyszedłbym na scenę pod wpływem. To byłby totalny brak szacunku dla fanów, a wiesz, że ich szanuję.
    - Każdy by szanował ludzi, dzięki którym oszczędza grube miliony na promocji – usłyszałem za plecami głos Mary. – Nie bój się, Shanny, ja i Jared jesteśmy teraz czyści jak łza i nie mamy żadnego towaru przy sobie.
    - Na pewno – rzucił ironicznie mój brat.
    - Jerry, zostaw nas samych  – zwróciła się do mnie.
    - Jesteś tego pewna?
    Przytaknęła, więc wróciłem do towarzystwa, jednak cały czas ich obserwowałem, w razie, gdyby doszło do jakichś rękoczynów. Nie doszło. Wręcz przeciwnie, objęli się i zaraz potem do nas dołączyli.

 



Mary:

    - Słuchaj, wiem, że obwiniasz mnie za to, że Jared znowu sięga po dragi, ale uwierz mi, że ja go do tego nie zmusiłam. Sam do mnie przyszedł i poprosił o towar.
    - A ty beż żadnego ‘ale’ mu go dałaś – odpowiedział, patrząc na mnie wzrokiem pełnym wściekłości.
    - Był załamany, ledwo się trzymał. Nie potrafiłam mu odmówić.
    - Fakt, zapomniałem, że ty nigdy nie odmawiasz. 
    - Naprawdę nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Okey, możesz mnie nie lubić, ale przynajmniej przy Jaredzie udawaj, że mnie tolerujesz.
    - Dobra, ale robię to tylko dla niego.
    - Jasne. A teraz obejmijmy się, żeby Jay widział, że wszystko między nami okey – dodałam i poczułam, jak ramiona starszego Leto oplatają moje ciało. Zaraz po udawanym pojednaniu poszliśmy do reszty chłopaków. 





***




    Trzy godziny przed koncertem, podczas gdy Marsi robili próbę, ja znalazłam bar, w którym serwowali świetne drinki. Tak się jakoś stało, że kompletnie straciłam poczucie czasu i świadomość. To drugie odzyskałam, gdy leżałam w białej pościeli, a obok mnie siedziała narzeczona Tomo.
    - Cholera, koncert! – Zerwałam się, ale Vicky mnie zatrzymała.
    - Już dawno po koncercie. Jesteśmy w połowie drogi do Denver – powiedziała, a ja mało co nie zemdlałam.
    - Bardzo jest zły? – zapytałam, łapiąc się za głowę.
    - Jared? 
    Przytaknęłam, nasilając tym ból głowy.
    - Trochę jest. – Podała mi wodę i tabletki.
    - Dzięki ci, dobra kobieto. – Łyknęłam dwie aspiryny i zwróciłam się do niej z prośbą. – Mogłabyś zawołać tu Jaya?
    - Tak. – Zabrała pustą szklankę i wstała.
    - Ja pierdolę – rzuciłam sama do siebie i opadłam z powrotem na poduszkę.
    - Co jest? – zapytał Jared obojętnym tonem i usiadł na łóżku, które zwykle należało do niego.
    - Przepraszam cię, kochanie, bardzo, bardzo, bardzo mocno – wydukałam i zaczęłam całować go po twarzy. Nic nie odpowiedział, tylko splótł dłonie. – Proszę, powiedź coś. – Przytuliłam się do jego pleców.
    - Co mam powiedzieć?
    - No nie wiem, cokolwiek. Że zachowałam się jak kretynka, że cię zawiodłam. Zwyzywaj mnie, tylko błagam, nie bądź taki obojętny. Wiem, że zależało ci na mojej obecności na tym koncercie, a ja jak ostatnia idiotka upijałam się w tym czasie w jakimś miejscowym barze. 
    Zaraz po tych słowach usłyszałam jego śmiech. 
    - Czemu się śmiejesz?
    - Nie śmieję się – powiedział mimo ewidentnego rozweselenia.
    - No przecież słyszę, że się śmiejesz.
    - Ty mój kochany głuptasku. Byłaś na koncercie, co prawda musiał cię cały czas podtrzymywać jeden z ochroniarzy, ale...
    - Świnia! – rzuciłam, uderzając go w ramię, na co on szybko się obrócił, położył mnie na materacu i zaczął namiętnie całować.
    Na drugi dzień byliśmy już w Denver. Tym razem cały czas towarzyszyłam chłopakom. Najpierw podczas próby, a potem na spotkaniu z fanami. 
    Razem z jednym z ochroniarzy nabijaliśmy się z tych wszystkich ludzi traktujących członków zespołu mojego faceta jak bogów. Kiedy słyszałam zdania typu „30 Seconds to Mars to całe moje życie” na myśl przychodziło mi tylko jedno: wasze życie musi być cholernie żałosne, skoro poświęcacie je obcym facetom, którzy tak naprawdę mają was gdzieś. 
    Nigdy nie łapałam tej całej fascynacji Echelonem. Mimo że Jared się do tego nie przyznawał, wiedziałam, że traktował tych wszystkich ludzi i ich działania jako darmową promocję. To sprytna bestia z nosem do biznesu. 
    - Dzięki wszystkim i widzimy się na koncercie. 
    Ostatnia grupka fanów opuściła pomieszczenie. Kątem oka zauważyłam, jak Shannon obcinał atrakcyjną brunetkę i tylko się zaśmiałam.
    - Myślałam, że już się nie bawicie w płatne spotkania – powiedziałam, gdy Jared objął mnie i pocałował w szyję.
    - Potrzeba nam sporo kasy na wydanie płyty, więc póki co, dalej je organizujemy, ale gdy tylko wyjdzie nowy album i zacznie się trasa promocyjna, zero takich spotkań.
    -  Ja tam je lubię – wtrącił się Tomo, jedząc ciastka, które dostał od jednej z fanek.
    - Ja też, ale nie ukrywajmy, że to zwykłe wyłudzanie pieniędzy. Przecież po koncercie mogą dostać autografy, porobić zdjęcia i pogadać z nami za darmo – odpowiedział mu Jay. W tej kwestii mieliśmy to samo zdanie.
    - Każdy cent się przyda – rzucił Shann, zabierając kumplowi jedno ciastko, na co ten zdzielił go po łapach.
    - Nie ruszaj, to moje! – Rzucił mu groźne spojrzenie.
    - Dlaczego zawsze tylko ty dostajesz słodycze?
    - Bo wy dostajecie co innego. – Z jego miny łatwo było wywnioskować, co miał na myśli.
    - Kończymy temat. – Starszy Leto zabrał swoją czarną skórę i poszedł do autobusu.




***


    Koncert w Denver był koncertem na miarę tego w Seattle, tyle tylko, że dodatkowo Jared zagrał kilka ballad przy akompaniamencie fortepianu, który kazał ściągnąć na salę koncertową.
    - Teraz chciałbym zagrać coś, czego w życiu nie spodziewalibyście się usłyszeć na koncercie 30 Seconds to Mars. 
    Ludzie uciszyli swoje wrzaski i uważnie przyglądali się siedzącemu przy czarnym instrumencie Jayowi. 
    - Dokładnie dwadzieścia trzy lata temu poznałem osobę, dzięki której jestem tym, kim jestem. Gdyby nie ona, chyba nigdy nie spróbowałbym swoich sił jako wokalista, co zapewne byłoby ogromną stratą dla muzyki. 
    Tutaj tłum wybuchnął głośnym śmiechem. 
    – No, ale tak na poważnie, owa osoba pomogła mi pokonać swoje słabości... – W tej chwili odwrócił się i spojrzał prosto na mnie. – Wiem, że kochasz ten kawałek, chociaż się do tego nie przyznajesz. 
    Rzuciłam mu pytające spojrzenie, jednak wraz z pierwszymi dźwiękami wszystko stało się jasne: Leto postanowił zamienić się w Eltona Johna i odegrał Tiny Dancer, piosenkę, której oficjalnie nienawidziłam, a przy której rozklejałam się, gdy nikt nie patrzył. 
    Cała sala wyśpiewywała słowa So hold me closer tiny dancer, a mi razem z perfekcyjnym makijażem po twarzy spływały łzy wzruszenia. 
    Gdy tylko Jared zszedł ze sceny, mocno się do niego przytuliłam.
    - Kocham cię – powiedziałam i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz