Mary:
Weszłam do mieszkania i rzuciłam kluczyki na stolik. Bardzo martwiłam się o Jareda. Imprezowy tryb życia wyraźnie mu nie służył. Musieliśmy z tym skończyć, zanim znów wpadnie w to samo bagno co kiedyś. Kiedy znów się spotkamy, zamierzam poprosić, by wrócił do studia i zamiast imprezowaniem, zajął się pracą. Ja i tak już nie miałam przyszłości, ale po co on miał niszczyć sobie życie prywatne i karierę? Gdyby Marion dowiedziała się o naszym wspólnym ćpaniu i imprezach, na pewno nie pozwoliłaby mu się widywać z synem, a jeśli dowiedziałyby się o tym media, nie dałyby mu spokoju.
Weszłam do łazienki, zmyłam resztki wczorajszego makijażu i usłyszałam głośne pukanie do drzwi.
- Zostaw mojego brata w spokoju! – Shannon niemal krzyczał.
- Spokojnie, człowieku – próbowałam go uciszyć, jednak bezskutecznie.
- Dobrze wiem, że Jared znowu bierze i dobrze wiem przez kogo.
- No tak, przecież go związuję i zmuszam do wciągania kokainy – rzuciłam ironicznie, gdy ten wszedł do środka.
- Nie bądź taka mądra. Chcesz, żeby znowu się uzależnił? Marzy ci się taki powrót do przeszłości, co?
- Nie – odpowiedziałam, odsuwając się od wściekłego Leto.
- Więc dlaczego mu to robisz? – zapytał głosem pełnym wyrzutu.
- Ja jemu? On sam sobie to robi.
- Nawet nie masz odwagi się przyznać. Wiesz co? Lubię cię, ale mój brat jest dla mnie ważniejszy, więc nie licz, że ujdzie ci to na sucho – powiedział i opuścił moje mieszkanie, trzaskając drzwiami.
- Głupi kutas! – wrzasnęłam za nim. Byłam wściekła, bo przecież do niczego go nie namawiałam. Jay sam do mnie przyszedł i błagał o narkotyki. Wiem, że mogłam mu ich nie dawać, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie i nie byłam w stanie odmówić. Poza tym był w takim dołku, że aż żal było na niego patrzeć, więc tamten jeden raz był wręcz wskazany, ale potem wszystko wymknęło się spod kontroli. Nie bałam się Shannona, ale postanowiłam coś z tym zrobić, dlatego też poszłam do Victora.
- Cześć, Mary. – Przywitał mnie pocałunkiem w policzek. – Czego dziś potrzebujesz?
- Dzisiaj niczego, chcę tylko z tobą pogadać.
- W takim razie zapraszam do środka.
Na kanapie siedziały dwie nagie dziewczyny i piły szampana.
– Drogie panie, zostawcie nas samych – rzucił do nich gospodarz, a te wyszły, pożegnawszy się z nim namiętnymi pocałunkami.
Wzdrygnęłam się na ten widok, bo Victor do najatrakcyjniejszych nie należał: niski, grubawy, łysiejący, ale obrzydliwie bogaty, co przyciągało młode dziewczęta.
– A więc o czym chciałaś porozmawiać?
- O Jaredzie – odpowiedziałam, siadając w wielkim fioletowym fotelu.
- No to słucham.
- Mam do ciebie ogromną prośbę, nie dawaj mu już więcej narkotyków.
Vic spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
– Jay jest zbyt zdolny i zbyt dużo osiągnął, by teraz to wszystko zniszczyć dragami.
- W sumie to też tak myślę, ale kiedy płaci, nie mogę mu odmówić – rzucił, przykładając szklankę Jacka Danielsa do ust.
- Możesz. Wystarczy, że powiesz mu, że twój dostawca nawalił, złapała go policja i nie zdążył dostarczyć ci towaru.
- No mogę tak powiedzieć, ale nie wiem, czy uwierzy.
- Uwierzy – powiedziałam, wstając z miejsca.
- Ale mam nadzieję, że ty nadal będziesz moją klientką.
- Pewnie, że tak.
Objęliśmy się na pożegnanie i opuściłam jego willę z dwoma gramami kokainy.
Zdążyłam wejść do mieszkania, schować towar tam, gdzie zwykle, czyli w łazience i usłyszałam głośne pukanie. Byłam pewna, że to znów starszy Leto, jednak się pomyliłam. Za drzwiami stało dwóch policjantów, w tym mój „ukochany” tatuś.
- Pani King?
Przytaknęłam.
– Dostaliśmy informację, że handluje pani narkotykami. Tu mamy nakaz rewizji. – Młody facet machnął mi przed nosem jakimś świstkiem i obaj weszli do środka. Co prawda nie handlowałam, ale miałam w mieszkaniu łącznie pięć gramów kokainy, co było już przestępstwem. No to miałam przesrane.
- Ty sprawdź kuchnię, ja zajmę się łazienką – rzucił mój ojciec, a ja przerażona usiadłam na łóżku.
Mark:
Gdy tylko przyszedłem do pracy, otrzymaliśmy anonimowe zgłoszenie w sprawie osoby handlującej narkotykami. Sprawa przypadła Morrisowi i Cody’emu, ale z ciekawości się jej przyjrzałem i kiedy zobaczyłem, że podejrzaną jest moja córka, zdębiałem. Po naszej ostatniej rozmowie zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo ją skrzywdziłem i za wszelką cenę chciałem to naprawić. I właśnie teraz nadarzyła się ku temu idealna okazja. Po ciuchu dogadałem się z Morrisem i zająłem jego miejsce. Wszystko oczywiście za plecami Mela, bo z oczywistych względów, nie zgodziłby się na przekazanie mi sprawy.
Przed szóstą przyszedł nakaz rewizji, więc razem z Codym pojechaliśmy do mieszkania Mary. Kiedy wyjaśniliśmy jej, w czym rzecz, na jej twarzy pojawiło się przerażenie.
Kazałem młodemu przeszukać kuchnię, a sam skierowałem się do łazienki. Byłem pewien, że to właśnie tam były prochy. Już jako nastolatka chowała je pod dnem kosmetyczki. Nie myliłem się, w szafeczce za lustrem, w beżowej kosmetyczce znajdowały się trzy torebeczki kokainy. Szybkim ruchem wsadziłem je do kieszeni i wyszedłem.
- W kuchni nic nie ma – rzucił Cody.
- W łazience też nie – powiedziałem i obaj zaczęliśmy przeszukiwać salon, w którym też nic nie znaleźliśmy.
Zgodnie z przepisami, Cody jeszcze raz zajrzał do łazienki, a ja do kuchni, żeby mieć stuprocentową pewność.
- Przepraszamy za najście – powiedział mój tymczasowy partner i opuściliśmy mieszkanie. – Dorwę tego dowcipnisia, to mu z dupy nogi powyrywam.
- Cholera!
- Co jest? – zapytał.
- Zostawiłem swój notes na górze. Czekaj na mnie w samochodzie – wymyśliłem na szybkiego i wróciłem na górę. Zapukałem do drzwi i zobaczyłem bardzo zdziwioną Mary. - Następnym razem chowaj to w bezpieczniejszych miejscach – powiedziałem, podając jej wszystko to, co zabrałem z łazienki.
- Przecież możesz za to wylecieć z pracy – rzuciła, ściskając towar w lekko spoconej dłoni.
- Trudno. Już zbyt wiele przeszłaś, nie chcę byś znowu trafiła do więzienia.
Moje słowa wyraźnie ją zaskoczyły. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Dziękuję – wydukała i delikatnie się uśmiechnęła.
Choć ogólnie była podobna do mnie, uśmiech miała swojej matki. Uraczyła mnie nim po raz pierwszy od dwudziestu siedmiu lat. Poczułem silny ucisk w piersi i wyszedłem.
Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, jak mogłem być dla niej tak okrutny, przecież to taka piękna i mądra osoba. A że się trochę pogubiła, to nie jej wina. Każdy, kto miałby takiego ojca, jakim byłem ja, by tak skończył. Tak lub nawet jeszcze gorzej.
Wsiadłem do radiowozu i wróciłem na komisariat.
- Pamiętaj, Cody, byłeś tam z Morrisem.
- Jasne – odpowiedział i wyszedł z auta. – Swoją drogą, masz bardzo atrakcyjną córkę.
- Wiem – zamknąłem drzwiczki i wszedłem do budynku.
Dobrze wiedziałem, kto był owym anonimowym informatorem, więc gdy tylko znalazłem się w swoim gabinecie, wykonałem telefon do Nowego Jorku.
- Witam pana, panie Haze.
- Kto mówi? – usłyszałem w słuchawce.
- Mark King.
- Czego pan ode mnie chce? – zapytał łamiącym się głosem.
- Mieliśmy umowę. Miał pan dać spokój mojej córce.
- I dałem. Od naszej rozmowy w ogóle nie miałem z nią żadnego kontaktu.
- Ale mimo to złożył pan na nią doniesienie.
- Słucham? Jakie doniesienie?! – W jego głosie słyszałem zaskoczenie. Wyglądało na to, że to chyba faktycznie nie jego sprawka.
- To nie pan zadzwonił do nas jako anonimowy informator i oskarżył Mary o handel narkotykami?
- Nie ja.
- W takim razie przepraszam – rzuciłem i rozłączyłem się.
Jeśli nie on, to kto to zrobił?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz