Jared:
Jak zwykle po takiej ilości alkoholu, urwał mi się film. Ocknąłem się i zauważyłem, że jestem w jednej z sypialń Victora. Nie miałem pojęcia, skąd wziąłem się w jego domu.
Jedynym, o czym mogłem myśleć, był ból głowy, który był na tyle silny, że nie mogłem dobrze otworzyć oczu. Kiedy w końcu mi się to udało, zobaczyłem obok siebie zarys kobiecego ciała pod cienką kołdrą. Wszystko było dobrze, dopóki na poduszce nie zobaczyłem czarnych włosów.
- Nie, błagam, tylko nie to! – powiedziałem sam do siebie z tak ogromnym przerażeniem, że ból przestał być istotny. Jeśli znowu zdradziłem Mary, to chyba się zabiję.
Bałem się tak bardzo, że serce waliło mi jak młotem, a żołądek podchodził do gardła. Delikatnie dotknąłem ramienia tajemniczej osobniczki i odwróciłem ją w swoją stronę.
- Boże, Jerry, dałbyś trochę pospać! – usłyszałem znajomy głos i zobaczyłem twarz Mary.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że to ty! – niemal krzyknąłem i zacząłem ją przytulać i całować.
- No, a kto niby miałby tu być? Ta twoja fanka, którą przeleciałeś wczoraj w kiblu?
Nagle pobladłem i znów ogarnęło mnie poczucie silnego strachu.
– Spokojnie, przecież żartuję – powiedziała, klepiąc mnie w ramię.
- Czyli nie było żadnej fanki i żadnego seksu w kiblu? – zapytałem, by mieć stuprocentową pewność.
- Seks w kiblu był i fanka też była, ale okoliczności były nieco inne.
- Mów, co się stało!
- No więc podczas tańca trochę nas wzięło, więc poszliśmy do toalety. Ja mówiłam, żeby wejść do kabiny, ale ty oczywiście byłeś tak nakręcony, że tylko posadziłeś mnie na umywalce i zacząłeś robić swoje, nie sprawdzając, czy teren jest czysty. Nie był. Z kabiny wyszła jakaś małolata i prawie się rozpłakała, widząc swojego idola w akcji. Pieprzeniem mnie na umywalce zniszczyłeś jej obraz idealnego romantyka.
- No to pięknie – rzuciłem i złapałem się za głowę. Znając życie, wiedział już o tym cały świat. – A tak w ogóle, to coś ty zrobiła z włosami? – zapytałem, biorąc pomiędzy palce czarny kosmyk.
- To peruka – odpowiedziała i zdjęła ją z głowy.
- Na co ci peruka?
- Sam mi ją nałożyłeś. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Naprawdę.
- Może faktycznie nie powinieneś tyle pić – rzuciła i owinięta w biały materiał wstała z łóżka. – Ty też już powinieneś się zbierać i jechać do domu, bo Marion za dwie godziny przywiezie ci Scotty’ego.
- Co?! Przecież byliśmy umówieni na niedzielę.
- No, a co dzisiaj jest? Niedziela, skarbie.
- Co ty gadasz? Jaka niedziela? Przecież jest sobota.
Mary spojrzała na mnie jak na kretyna.
– No przecież na imprezę poszliśmy w piątek wieczorem, czyli dziś jest sobota.
- Nie, kochanie. Na imprezę poszliśmy w piątek, w sobotę rano przyjechaliśmy tu do Victora i bawiliśmy się cały dzień i noc, więc dzisiaj jest niedziela. Ty zdecydowanie nie powinieneś tyle pić.
Wychodziło na to, że film urwał mi się na dłużej niż myślałem. Poza tym miałem zbyt dużego kaca, by zajmować się teraz dzieckiem.
- Zadzwonię do Marion i powiem, żeby nie przywoziła dzisiaj małego.
- Oszalałeś? Jest na ciebie strasznie wkurzona, więc jeśli dzisiaj odwołasz to spotkanie, wątpię, czy pozwoli ci się widywać z synem – powiedziała, zabierając mi telefon z ręki.
- Myślisz?
- Ja to wiem, więc zbieraj się i to szybko.
Nie miałem innego wyjścia. Ubrałem się i pożyczonym od Vica autem odwiozłem Mary do jej mieszkania i pojechałem do siebie. Na sekretarce w stacjonarnym, podobnie jak i na poczcie głosowej na Blackberry, miałem pełno wiadomości od Shannona. Wszystko niecenzuralne i brutalnie traktujące mój tyłek.
Mi nie przeszkadzało, kiedy podczas pracy nad This is War imprezował do rana i sprowadzał mi tutaj jakieś panny, ale kiedy ja zawalałem dwa dni roboty, zaraz urządzał mi trzecią wojnę światową.
Nie miałem ochoty wysłuchiwać jego żalów, więc zamierzałem zadzwonić do niego później. Teraz tabletka, szybki prysznic i gorąca kawa.
***
- Przywieź go o szóstej – rzuciła Marion chłodnym tonem i podała mi Scotty’ego. – W razie co, znasz mój numer.
- No bez przesady, przecież umiem się zająć własnym dzieckiem – odpowiedziałem jej, głaszcząc małego po główce. Już nic nie odpowiedziała tylko wyszła. – No to zostaliśmy sami – rzuciłem, kładąc syna na kanapie. – Co chcesz robić? Obejrzeć jakąś bajkę?
Wyprostował ramiona, co oznaczało tylko jedno: samolot. Czułem, że kręcenie się może wywołać u mnie wymioty, ale nie byłem w stanie oprzeć się tej ślicznej buźce.
Zrobiliśmy kilka rundek, po czym padnięty położyłem się na dywanie, nadal trzymając go w powietrzu.
– Wykończysz mnie – powiedziałem, a on głośno się zaśmiał i wydał z siebie odgłosy mające imitować mowę. Położyłem go na swojej klatce piersiowej i leżeliśmy tak w ciszy, dopóki nie usłyszałem głośnego walenia do drzwi. To nie mógł być nikt inny tylko Shannon. Położyłem małego obok siebie i wstałem, żeby otworzyć.
- Ja cię kiedyś zabiję, ty zasrany… O, Scotty! – Nagle jego ton z groźnego zamienił się w wesoły. Przerwał swoje wyzwiska i podszedł do mojego syna. – Trzeba było mówić, że jest u ciebie mały, to bym cie nie wyzywał.
- Jak miałem ci to powiedzieć, skoro wpadłeś i od razu puściłeś swoją wiązankę?
- A dziwisz mi się? – zapytał, podnosząc bratanka z podłogi. – Znikasz na dwa dni, a my czekamy na ciebie jak jacyś kretyni.
- Straciłem poczucie czasu – odpowiedziałem i znów usłyszałem pukanie. W moich drzwiach stał Tomo. Również miał mi do powiedzenia wiele niemiłych rzeczy, ale podobnie jak Shann, przerwał je, widząc Scotty’ego.
Po pół godziny wszyscy czterej siedzieliśmy przy stole z miską popcornu i graliśmy w karty. Co chwila mój syn zgarniał wszystkie prowizoryczne żetony.
- Znowu wygrałeś! – rzucił mój brat, głaszcząc małego po główce. Mimo iż miał najsłabsze karty, uważał, że wygrana mu się po prostu należy.
- Nie no, ja tak nie gram! Najmłodszy Leto oszukuje! – rzucił Tomo, odkładając karty na stół. - Od razu widać, że to twój syn.
Scotty tylko się roześmiał i podał honorowemu wujkowi oślinioną kartę.
- Braciszku, ja nie chcę nic mówić, ale mały hazardzista właśnie narobił pod siebie.
Fakt, nawet do mnie doszła woń zbombardowanej pieluchy. Chwyciłem torbę, którą zostawiła mi Marion i zabrałem małego do łazienki. Przewijanie nie było moim ulubionym zajęciem, ale ktoś musiał to zrobić.
- Powinieneś mówić, kiedy musisz pójść na stronę, bo wiesz, to taki trochę wstyd robić w gacie przy ludziach. Jeszcze tak przy wujkach okey, ale jakby tu była jakaś laska, to siara na maksa.
Scotty cały czas się śmiał, podczas gdy ja zajmowałem się brudną robotą.
– Chociaż w sumie babki takie coś rozczula.
Kiedy już zabierałem się za nałożenie mu świeżej pieluchy, chwycił do rączki pudełeczko z pudrem i zrobił coś, co ogromnie mnie wzruszyło: podał mi je, mówiąc „tata”.
Byłem w takim szoku, że wbiegłem do salonu z krzykiem.
- Scotty powiedział „tata”!
Moi towarzysze wstali z miejsc i tak samo podekscytowani jak ja, uściskali mnie. Cieszyliśmy się tym jak małe dzieci. Gdy emocje nieco opadły, wszyscy trzej weszliśmy do pomieszczenia sanitarnego.
- No ten ojciec jest nienormalny. Zostawił cię tak ze sprzętem na wierzchu – odezwał się Shannon i skończył przewijać mojego syna. – A teraz powiedź „tata” .
- Tata – powiedział i znów wybuchł tym swoim słodkim śmiechem.
- A powiedź „mama”.
- Tata – powtórzył po raz kolejny.
- Chyba jednak woli ciebie – skomentował Tomo i wróciliśmy do salonu. Tam mój syn zajął się wizerunkiem naszego gitarzysty. Poplątał mu włosy i pomazał twarz markerem. Swoje ślady zostawił również na ścianie, po czym rozpoczął próbę wdrapania się na plecy wujka Shanna. Udało mu się to z drobną pomocą z mojej strony. Jako że bardzo lubił się bawić cudzymi włosami, chwycił kosmyk z głowy mojego brata i wsadził go do buzi. Niestety fryzura wujka mu nie zasmakowała. Skrzywił się i dokładnie wyczyścił język palcami.
- Ten żel kosztował dziesięć dolarów – rzucił Shann, ostrożnie przerzucając małego przez ramię. – Nie znasz się, stary, i tyle.
W tym momencie Scotty posłał mu groźne spojrzenie.
– Drażliwy. Zupełnie jak tatuś.
Marion:
Zamknęłam za sobą drzwi domu Jareda i wsiadłam do samochodu. Widać było, że musiał ostatnio nieźle zabalować, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Był dorosły, mógł robić, co chciał.
Odpaliłam silnik i ruszyłam z powrotem do domu. Alice była na obiedzie u swoich przyszłych teściów. W końcu Walter jej się oświadczył i już zaczynali planować ślub. Bardzo cię cieszyłam jej szczęściem, ale jednocześnie smucił mnie fakt, że ja już na zawsze zostanę sama. No bo kto chciałby związać się z kobietą z dzieckiem? Raczej nikt.
- A ty w domu? – zapytałam, widząc Harry’ego rozłożonego na kanapie.
- Kumpel odwołał wyjazd – odpowiedział, zmieniając pozycję.
- Co oglądasz? – spytałam, siadając obok niego.
- Nic, tak tylko przerzucam kanały. Napijesz się kawy?
- Tak. Jakbyś mógł, to przynieś mi ją do pokoju – powiedziałam i poszłam na górę.
Kiedy zawoziłam Scotty’ego do Jaya, przypadkiem oblał mi spodnie swoim sokiem, więc zdjęłam je i rzuciłam na krzesło, na którym wisiało już sporo ubrań przeznaczonych do prania. Jak na złość, nie mogłam znaleźć żadnych czystych spodni.
- Kawa przyszła – usłyszałam i Harry postawił dwa kubki na moim biurku. – A ty co taka rozebrana?
- Nie mogę znaleźć ciuchów – odpowiedziałam, przykucając na łóżku. – Mógłbyś mi podać tę spódniczkę? – Wskazałam palcem na materiał wiszący na wieszaku zawieszonym na klamce.
- Jasne. – Podszedł do szafy i z jej drzwiczek zdjął to, o co prosiłam. Podszedł do mnie i odgarnął włosy z mojej twarzy.
- Co ty robisz? – zapytałam zaskoczona.
- Ciiiiii – uciszył mnie i delikatnie pocałował w policzek, a następnie w szyję.
Ku mojemu zdziwieniu, moje ciało reagowało na niego tak samo jak na Jareda, więc pozwoliłam mu kontynuować.
Stał za mną, a jego wargi cały czas pieściły moją twarz. Położył dłoń na moim brzuchu i delikatnie muskał opuszkami skórę. Drugą ręką odwrócił do siebie moją twarz i namiętnie pocałował.
Gdy skończyliśmy nasz pocałunek, jego obie dłonie zawędrowały pod moją koszulkę i zaczęły masować piersi. Cicho jęknęłam, oparłam głowę o jego nagi, opalony tors i położyłam swoje dłonie na jego, w dalszym ciągu wędrujące po moim biuście.
- Już tak dawno chciałem to zrobić – wyszeptał mi do ucha i prawą rękę znów położył na moich brzuchu, a następnie skierował ją pod bieliznę.
Przechodziły mnie dreszcze, oddech przyspieszył. Złapałam jego lewą rękę i ściskałam ją w miarę rosnącej rozkoszy. Moja głowa ocierała się o jego klatkę piersiową, a pośladki o męskość, która powoli wypełniała całą objętość jego bielizny.
Jego palce już mi nie wystarczały, chciałam poczuć go w sobie. Odwróciłam się w jego stronę i rozpięłam mu jeansy.
Położył się na mnie i zsunął bieliznę. Cały czas patrzył mi w oczy, w których malowała się nieziemska przyjemność. Uśmiechnął się i przyłożył usta do mojej lewej piersi. Czułam się cudownie.
Kiedy zbliżaliśmy się do punktu kulminacyjnego, przycisnęłam palce do jego ramion i wydałam z siebie głośny jęk. Widać było, że Harry odczuwał taką samą przyjemność jak ja, a być może i nawet większą.
Położyliśmy się obok siebie wyczerpani i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Wtedy też zrozumiałam, że Harry wcale nie był mi obojętny. Zrozumiałam, że go kocham. Wcześniej byłam zbyt zaślepiona swoim wyidealizowanym uczuciem do Jareda, by to zauważyć. Ale nagle wszystko stało się takie oczywiste.
- Kocham cię, Marion – powiedział, przytulając mnie do siebie. – Zawsze cię kochałem i zawsze będę. Jeśli dasz mi szansę, zajmę się tobą i Scottym. Będę najlepszym ojczymem na świecie.
- Wiem, Harry – odpowiedziałam, delikatnie go całując.
- Czy to znaczy, że chcesz spróbować?
- Tak, chcę spróbować.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jaki był piękny.
***
- Zimna. Zaparzę świeżą – powiedziałam, wypluwając kawę, która zdążyła już wystygnąć i zeszłam na dół do kuchni.
Po zbliżeniu z Harrym czułam się znakomicie. To wspaniały facet i dodatkowo miał świetny kontakt z moim synem, a jego dobro liczyło się dla mnie najbardziej. Poza tym Harry w odróżnieniu od Jareda, naprawdę mnie kochał. Widziałam to w jego oczach i w sposobie, w jaki mnie dotykał. Nie kochał się ze mną dla zaspokojenia swoich potrzeb, a po to, by okazać mi swoje uczucie i dzielić się ze mną rozkoszą.
I właśnie tego brakowało mi w związku z Leto, w którym liczył się tylko on. Jego potrzeby były zawsze na pierwszym miejscu. Mogłabym powiedzieć, że facet kompletnie nie nadawał się do związku, ale skłamałabym, bo wobec Mary był zupełnie inny. Troszczył się o nią, stawiał jej potrzeby ponad swoimi, kochał ją. Do mnie najzwyczajniej w świecie nic nie czuł, stąd też to egoistyczne zachowanie. Na szczęście już się z tym pogodziłam. Teraz łączyło mnie z nim jedynie dziecko...
Tuż przed szóstą usłyszałam dzwonek do drzwi i do mieszkania wszedł Jared ze Scottym na rękach.
- Grzeczny był? – zapytałam, biorąc go z rąk ojca.
- Grzeczny, ale oszukuje w kartach – odpowiedział Jay i wtedy mały wybuchł charakterystycznym dla siebie śmiechem, który nazywałam: niezły ze mnie cwaniak.
- Chyba będziemy musieli o tym porozmawiać.
Śmiech od razu ucichł, a na jego buźce pojawiła się mina niewinnego aniołka.
- Pochwal się mamie, czego się dzisiaj nauczyłeś - zwrócił się do niego Leto, tymczasem on ze śmiechem przycisnął głowę do mojego ramienia.
- Chyba się wstydzi. Czego ty tam go znowu nauczyłeś?
- Niczego nieprzyzwoitego, poza tym sam się tego nauczył. – Na twarzy Jareda pojawił się szeroki uśmiech. – No dalej, Scotty.
Po chwili mały oderwał ode mnie głowę, otworzył usta i powiedział „tata”.
Nie mogłam w to uwierzyć. Mój syn właśnie nauczył się swojego pierwszego słowa. Co prawda liczyłam na mamę, ale i tak byłam tak podekscytowana, że aż przytuliłam się do Jaya i nie poczułam nic. Żadnych motylków w brzuchu, żadnego rozanielenia, żadnych dreszczy. Wyglądało na to, że naprawdę się z niego wyleczyłam.
Umówiliśmy się na następny tydzień, Jared pożegnał się ze Scottym i odjechał.
-Harry! – krzyknęłam. – Chodź tu szybko.
Zszedł ze schodów, pytając, co się stało.
- Mój syn mówi już „tata” !
- Świetnie! – powiedział, biorąc go na ręce. – A powiesz to teraz wujkowi?
Mały zakrył usta. Jared był jedynym mężczyzną, przy którym Scott mówił „tata”.
- Wstydzi się – powiedziałam, wtulając się w ramię swojego partnera.
- Wujka Harry’ego się wstydzisz? – spytał, na co mały odpowiedział mu uśmiechem, w którym pokazał swoich sześć ząbków. Ów widok zawsze nas wszystkich rozczulał.
- Dobra, kochanie, idziemy się kąpać – zwróciłam się do syna, na co ten zaczął płakać. Jak na typowego łobuza przystało, nienawidził kąpieli. Sam widok wody wpędzał go w histerię. – Nie chcesz być czysty? Wolisz być brudny i śmierdzący? No jak chcesz, ale pamiętaj, że jak będziesz śmierdział, to tatuś więcej cię do siebie nie zabierze.
Spojrzał na mnie, robiąc wielkie oczy.
– No nie patrz tak na mnie. Tatuś nie lubi śmierdziuchów.
Gdy tylko to usłyszał, zaczął się wiercić i pokazał palcem na drzwi łazienki. Ten argument zawsze działał.
Rozebrałam go i wsadziłam do wanienki, w której jak nigdy siedział spokojnie i cichutko. Nie było żadnych wrzasków, pisków i machania łapkami.
Umytego i pachnącego syna owinęłam w ręcznik i zabrałam do pokoju, gdzie nałożyłam mu pieluszkę i śpioszki. Włożyłam go do łóżeczka i zaczęłam śpiewać kołysankę. Jego reakcja nie była zbyt optymistyczna: wykrzywił się i spojrzał na mnie zniesmaczony, po czym krzyknął „tata”.
- No tak, tata robi to lepiej – powiedziałam, wyjęłam telefon z kieszeni spódniczki i włączyłam akustyczną wersje The Kill.
Mały z ogromnym uśmiechem wtulił się w swojego ulubionego misia Dextera i zamknął oczka.
Kiedy zasnął, wyłączyłam muzykę i zeszłam na dół.
- Nie uśnie, jeśli nie usłyszy śpiewu Jareda – rzuciłam do siedzącego na krześle w kuchni Harry’ego.
- Gdybym miał wybierać między twoim fałszem a jego śpiewem, też wolałbym to drugie.
- Miły jesteś, naprawdę – rzuciłam, dotykając dłonią jego włosów. – Wiesz co, tak sobie myślę, że chyba powinnam pozwolić im się częściej widywać. Mały uwielbia Jaya, więc tak chyba będzie lepiej.
- Też mi się tak wydaje – odpowiedział i posadził mnie na swoich kolanach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz