Jared:
- Będę za tobą tęsknił, mój karzełku – powiedziałem, stawiając sobie Scotty’ego na kolanach, ten zaś przeniósł palec ze swoich ust na moją twarz, prawie trafiając mnie w oko.
Dzisiaj minęło równo dziewięć miesięcy od jego narodzin.
– Chcesz wydłubać tacie oko, ty brutalu mały? I to jeszcze oślinionym paluchem.
Na jego twarzyczce pojawił się uśmiech.
– I jeszcze się z tego cieszy. – Podniosłem go i zacząłem bawić się z nim w to, co sam w dzieciństwie uwielbiałem: w samolot.
- No oszalałeś. Dopiero co zjadł – powiedziała Marion, wchodząc do pokoju.
- Nic mu nie będzie – odpowiedziałem, uśmiechając się do małego.
- Zobaczymy, co powiesz, jak na ciebie zwymiotuje.
Od razu odechciało mi się zabawy i bardzo powoli włożyłem go do łóżeczka, na co zareagował głośnym płaczem.
- Wybacz, stary, ale zaraz wyjeżdżam i wolę uniknąć zdrapywania wymiocin z ciuchów.
Ten jakby to zrozumiał i się uspokoił, cały czas patrząc na mnie oczami wielkości talerzy satelitarnych, które były niemal identyczne jak moje.
Gdy tylko usłyszałem, że do mojego domu właśnie wszedł Shannon, pocałowałem małego na pożegnanie w czoło.
- Witam szanowną bratową, mniej szanownego brata i mojego ulubionego bratanka – powiedział i podszedł do łóżeczka. Scotty na jego widok zaczął piszczeć z radości. Kogo jak kogo, ale wujka Shannona dosłownie uwielbiał.
- I co? Ten niegrzeczny ojciec znowu cię zostawia? Ale nie martw się, będą z tobą mamusia, bardzo atrakcyjna ciocia Cassie, no i babcia, oczywiście ta fajniejsza babcia Constance. Same fajne babki, aż ci stary zazdroszczę. Będą cię rozpieszczać, nosić na rękach, przytulać, a ty będziesz bezkarnie mógł dotykać ich biustów.
- Ej no, ty mi tu dziecka nie demoralizuj – powiedziałem, usłyszawszy wywód brata.
- Widzisz, Scotty, nawet sobie nie możemy spokojnie pogadać – zwrócił się do mojego syna. – Przybij pionę. – Wystawił dłoń, jednak mały nie bardzo zrozumiał, w jakim celu, więc podał mu jedną ze swoich maskotek. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Dobra, zbieramy się – zwróciłem się do Shanna.
- Jasne- odpowiedział i wyprostował się.
Pożegnałem się z Marion i wsiedliśmy do samochodu.
– Teraz jedziemy po Mary, tak?
- Tak.
Kiedy podjechaliśmy pod jej blok, zatrąbiłem i wyszedłem z auta, by pomóc jej włożyć rzeczy do bagażnika. Wyszła z budynku ubrana w koszulkę na ramiączka, która uwidaczniała jej seksowny biust i obcisłe jeansy. W głowie miałem już masę brudnych myśli, ale szybko się ich pozbyłem. W końcu byliśmy już tylko przyjaciółmi.
Przywitałem ją czułym objęciem i włożyłem bagaż do samochodu.
- Czeka nas długa droga, dzieciaki – odezwał się Shannon, gdy znów ruszyłem. – Będziemy jechać cały dzień i całą noc.
- Nie lepiej było polecieć samolotem? – zapytała, przeczesując włosy palcami.
- Lepiej, ale taka jazda tyle kilometrów samochodem jest ciekawsza.
- Fakt, zawsze możemy złapać gumę na jakimś zadupiu i natknąć się na maniaka seriali telewizyjnych – rzucił Shann, śmiejąc się głupawo. – Gdybyśmy polecieli samolotem, mogłoby to nas ominąć.
- O co chodzi z tym fanem seriali? – spytała zaciekawiona Mary, a mój brat opowiedział jej historię, która przydarzyła się nam, gdy jechaliśmy nad jezioro. - A wiecie, że ja nigdy tego nie oglądałam?
- To dobrze – odpowiedziałem, ale zaraz wtrącił się Shannon.
- To żałuj. Jared był przezajebistym Jordanem Catalano. Te fochy, gdy dziewczyna nie chciała mu dać, no poezja. Dziwię się, że nie dostał za to Oscara.
- Zamknij się – powiedziałem, uderzając go w ramię.
- Widzisz, jaki on jest drażliwy? Wystarczy tylko wspomnieć o roli jego życia, a ten zaraz wpada w histerię. Fani, gdy chcą go trochę wkurzyć, mówią na niego Jordan i wtedy w jego oczach pojawia się żądza mordu. Przerażający widok.
- Domyślam się. Chłopaki, a tak w ogóle, to gdzie będziemy nocować?
- W pensjonacie pani Stagg – odpowiedziałem, cały czas patrząc na drogę, zmuszając się do tego, by nie patrzeć na Mary.
- To on jeszcze tam jest?
- Tak. Sprawdzałem wczoraj w sieci.
Po ośmiu godzinach jazdy zatrzymaliśmy się na stacji paliw i kupiliśmy sobie napoje energetyzujące i orzeszki.
- Dobra, teraz ty prowadzisz, mistrzu – powiedziałem i rzuciłem Shannonowi kluczyki. Tak się złożyło, że ostatniej nocy Scotty nie dał nam pospać, więc byłem już strasznie zmęczony.
– Mary, usiądź z przodu, ja muszę się przespać. – Ułożyłem się wygodnie na tylnym siedzeniu i próbowałem zasnąć. Prawie by mi się to udało, gdyby z półsnu nie wyrwał mnie głos Mary.
- Cholera, Shannon, przestań mi się gapić na cycki i patrz na drogę!
- Przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie – odpowiedział, a ja zacząłem się śmiać i podałem naszej towarzyszce bluzę, którą miałem pod głową, by mogła zakryć to i owo, żeby nie rozpraszać więcej naszego kierowcy.
***
Do Bellingham zajechaliśmy na drugi dzień około godziny dwudziestej. Wszyscy byliśmy wyczerpani i marzyliśmy o wygodnym łóżku.
- Poproszę trzy jednoosobowe pokoje – powiedziałem, podchodząc do recepcji.
- Przykro mi, ale zostały tylko dwa. Jeden jedno i jeden dwuosobowy.
- Na pewno? – spytałem z nadzieją w głosie.
- Na pewno, proszę pana.
- To bierzemy dwa. Ja sam i ty z Mary – zaproponował Shann.
- A nie możecie wy razem, w końcu jesteście braćmi?
- O nie, ja nie będę spał z nim w jednym łóżku – odpowiedział jej stanowczo.
- No dobra, niech będzie – zgodziła się na propozycję mojego brata, a ja wziąłem klucze. – Jak tu się pozmieniało – powiedziała Mary, gdy weszliśmy do pokoju. – Kiedy tu pracowałam, wszystko wyglądało dużo gorzej. Jak widać, interes się teraz kręci.
***
- Mam spać na kanapie, czy jak? – spytałem, gdy wyszła z łazienki w samym ręczniku, przyprawiając mnie tym o szybsze bicie serca.
- Nie no, w łóżku, przecież po takiej podróży musimy się porządnie wyspać.
- Ale rozumiem, że bez dotykania? – zapytałem.
- Bez – odpowiedziała, zdejmując ręcznik i nakładając koszulę nocną.
- Ale z ciebie sadystka.
- Czemu tak uważasz?
- Rozbierasz się przy mnie, a ja nawet nie mogę cię dotknąć.
- To masz okazję poćwiczyć silną wolę – powiedziała i położyła się do łóżka.
- Jasne. – Poszedłem wziąć prysznic i po raz kolejny starałem się wyzbyć nieprzyzwoitych myśli.
***
– Suń się, grubasie – rzuciłem, kładąc się obok niej.
- Chudy się odezwał. – Na jej twarzy znów pojawił się uśmiech, który pokochałem dwadzieścia dwa lata temu. Wyjąłem Blackberry i zrobiłem jej zdjęcie. – Przestań mi robić zdjęcia.
- Za późno. Już zrobiłem i zaraz wrzucę je na swoją stronę.
- Weź nawet tak nie żartuj.
- Nie żartuje. Naprawdę je dodam.
- Jared, bo ci skopię tyłek. Oddaj to.
- Nie – powiedziałem, a wtedy ona podjęła próbę przechwycenia telefonu. – Nie dosięgniesz - rzuciłem i wysoko podniosłem rękę, odchylając ją do tyłu.
- A założysz się? – zapytała, nie rezygnując z kolejnych prób zdobycia sprzętu i usiadła na mnie okrakiem.
- Jesteś piękna – powiedziałem, gdy jej twarz znalazła się tuż nad moją.
- Przestań i nie patrz mi tak w oczy, bo wiesz, jak to się skończy – odpowiedziała.
- Jak? – spytałem, udając, że nie wiem, o co jej chodzi.
- Zaczniemy się kochać.
- Racja, a tego nie chcemy.
- Dokładnie.
- Więc zejdź ze mnie.
- Jasne, już schodzę - powiedziała, przygryzając dolną wargę.
- Nie żebym miał coś przeciwko, ale ty nadal na mnie leżysz.
- Przepraszam. – Zbliżyła swoją twarz do mojej. Nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy się całować. Zsunąłem Mary z siebie, a następnie się na niej położyłem.
- Tak lepiej – powiedziałem i kontynuowałem.
- Nie powinniśmy tego robić.
- Wiem. – Na chwilę oderwałem od niej usta. – Ale przyjaciele też od czasu do czasu się ze sobą kochają. – Zdjąłem jej koszulę i zacząłem pieścić nagie ciało.
- To jest jedynie przyjacielska przysługa nie mająca nic wspólnego z miłością i zdradzaniem - mówiła, ledwo panując nad oddechem.
- Dokładnie – odpowiedziałem, zdejmując bokserki. – To jedynie przyjacielski seks.
Kiedy w nią wszedłem, poczułem się jakbym odżył. Kochałem każdy milimetr jej cudownego ciała, każdy włos na jej głowie. Jej skóra była najcudowniejszą rzeczą, jakiej w życiu dotykałem.
Patrzyłem, jak z rozkoszy przygryza wargi, a jej palce zaciskają się na prześcieradle. Wiedziałem, że już za chwilę będzie krzyczeć i to nakręcało mnie jeszcze bardziej.
Dwa moje ruchy i oboje czuliśmy kompletne zaspokojenie.
Opadnięty z sił położyłem się obok niej, patrząc jak jej klatka piersiowa unosi się i opada szybciej niż zwykle. Uwielbiałem na nią patrzeć, szczególnie po stosunku, kiedy była tak uroczo zmęczona.
Rano, kiedy jeszcze spała, wyszedłem na śniadanie. W jadalni już siedział Shannon, pochłaniając tosty z serem.
- Mary – powiedziałem, dosiadając się do jego stolika.
- Ale co Mary? – zapytał z pełnymi ustami.
- Kiedyś zapytałeś mnie, obok której chciałbym się budzić każdego ranka do końca swojego życia, więc ci odpowiedziałem: obok Mary.
Mary:
Obudziłam się i wyciągnęłam dłoń w stronę Jareda, jednak zastałam puste miejsce. Znając go, albo jadł śniadanie, albo spacerował gdzieś w samotności.
Zerknęłam na telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Była dziewiąta czterdzieści pięć. Jako że byłam wyspana jak nigdy, wstałam z łóżka i weszłam pod prysznic.
Jak zawsze po seksie z Jayem, czułam się niesamowicie szczęśliwa, jednak musiałam być konsekwentna. To, że wczoraj nas poniosło, nie oznacza, że wrócimy do naszego romansu. Jared uszczęśliwiał mnie jak mało kto, ale miał dziecko i dziewczynę. Nawet jeśli jej nie kochał, powinien być wobec niej fair.
Wyszłam z łazienki, ubrałam się i zeszłam na dół do jadalni, gdzie Jay i Shannon namiętnie o czymś dyskutowali. Przywitałam się z nimi, ignorując próbę pocałunku podjętą przez Jareda.
Przyjaźń, skarbie, przyjaźń. Przyjaciele nie wymieniają śliny na powitanie.
- Więc co dzisiaj robimy? – spytał starszy Leto, widząc niemałe zaskoczenie na twarzy swojego brata.
- No nie wiem jak wy, ale ja zamierzam pójść na cmentarz. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na grobie mamy.
- Pójdę z tobą – wtrącił się Jared.
- Bez urazy, ale chcę iść tam sama.
- Jasne – odpowiedział, biorąc łyk kawy. Od razu było widać, że takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłam – dodałam, nie mogąc już dłużej znieść jego obrażonego spojrzenia.
- Nie uraziłaś.
- Więc czemu się obrażasz?
- Ja się obrażam?
- No przecież widzę.
- Zdaje ci się.
- Dobrze, drogie panie, skończcie ten swój seks werbalny i powiedź mi, braciszku, co my będziemy robić?
- Nie wiem – rzucił obojętnie.
- Jared, tu nie chodzi o ciebie, po prostu zawsze chodziłam na grób mamy sama. Może to głupie, ale lubię tam sobie z nią „porozmawiać”, więc proszę cie, przestań być taki opryskliwy. – To najwyraźniej podziałało, bo już po chwili poprawił mu się nastrój. Pewnie na początku pomyślał, że odmówiłam jego towarzystwa, bo go ignorowała. Teraz już przedstawił bratu dokładny plan ich dnia. Ten facet nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Po śniadaniu nałożyłam na siebie niebieską skórę Jareda i ruszyłam na miejsce spoczynku mamy. Cmentarze zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nie czułam się tam zbyt komfortowo.
W przycmentarnej budce kupiłam kwiaty i dwa duże znicze, po czym przekroczyłam żelazną bramę.
Mimo, iż ostatni raz byłam tam osiemnaście lat temu, nie miałam problemów z odnalezieniem pomnika Emily King. Byłam pewna, że skoro ojciec był w Los Angeles, nikt tam nie przychodził i grób był zaniedbany, jednak się myliłam. Na pomniku stały świeże kwiaty i widać było, że ktoś go niedawno czyścił. Zastanawiałam się tylko kto. Przecież nie mieliśmy tu żadnej rodziny.
Kiedy podpaliłam i ustawiłam znicze, usiadłam na ławce i jak zwykle rozpoczęłam swój monolog.
- Cześć, mamo. Wiem, że dawno tu nie byłam, ale jakoś tak nie było okazji. Chciałabym zamiast do tego kamienia i spoczywających pod ziemią kości, mówić do ciebie, ale to niestety niemożliwe. Całe życie mi się popieprzyło. Jared ma dziecko z inną, moją córkę wychowuje obca kobieta, a ojciec stara się na siłę uprzykrzyć mi życie. Żałuję, że nie jestem tak mądra i silna jak ty. Gdybym taka była, moje życie wyglądałoby inaczej. Pewnie nie jesteś ze mnie dumna i nie dziwię ci się, też bym nie była. Zapewne w życiu byś nie powiedziała, że twoja śliczna i grzeczna córeczka będzie narkomanką i alkoholiczką. Śmieszne, co nie? Chociaż może „śmieszne” to nie jest odpowiednie słowo, raczej „tragiczne” pasuje tu o wiele bardziej. Najgorsze jest to, że nawet nie mam na kogo zrzucić winy, bo sama to sobie zrobiłam. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Tak bardzo za tobą tęsknię... – Mówiłam i płakałam jednocześnie.
Siedziałam tam jeszcze piętnaście minut, a potem wstałam i postanowiłam urządzić sobie mały spacer. Przechodząc koło domu, w którym kiedyś mieszkała moja przyjaciółka z nastoletnich lat Courtney, wpadłam na jej brata Olivera.
- O mój Boże, nie wierzę. Mary, to ty?!
- A któż by inny – odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Już prędzej spodziewałbym się samego diabła niż ciebie – powiedział i przytuliliśmy się.
- Co u Court? – zapytałam, gdy zaprosił mnie do środka.
- Nie słyszałaś? Nie żyje.
- Cholera. Przykro mi – powiedziałam i posmutniałam.
- Trzymali ją w ośrodku piętnaście lat, a kiedy wypuścili, była kompletnie nieprzygotowana do życia i zabiła się.
- Biedna Courtney – powiedziałam, mieszając łyżką w kubku herbaty. – A co u ciebie?
- Jak to u mnie. Trzy nieudane odwyki, dwa rozwody, czwórka dzieci, które nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, no i znów mieszkam w tej dziurze. A u ciebie?
- Siedem nieudanych odwyków, jeden rozwód, jedno dziecko, do którego odebrano mi prawa, ale przynajmniej mieszkam w Los Angeles.
Wymienialiśmy się doświadczeniami przez kolejne dwie godziny. Nareszcie znalazł się ktoś, kto przeszedł przez podobne piekło co ja i nie starał się mnie na siłę umoralniać.
- Nic nie ruszałem w jej pokoju. Wszystko leży tak, jak to zostawiła.
- Mogę tam wejść? – zapytałam.
- Pewnie – odpowiedział i razem ruszyliśmy w stronę białych drzwi. Nacisnęłam klamkę i znów miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie.
Podeszłam do szafki, na której stało pełno porcelanowych figurek i jedno zdjęcie, na którym ja miałam piętnaście, a ona siedemnaście lat. Wzięłam je do ręki i odwróciłam. Z tyłu znajdował się napis: Mary & Courtney – best fucking friends.
- Mogę je wziąć? – spytałam, uśmiechając się.
- Jasne. Ona by tego chciała – odpowiedział i wyszedł z pokoju. Ja jeszcze chwilę tam postałam, wpatrując się w wielkiego miśka, którego Court wygrała w wesołym miasteczku. – Zawsze mówiłem, że skończy w psychiatryku, ale tak naprawdę tego nie chciałem – rzucił, gdy byłam już z powrotem w kuchni.
Olivera zapamiętałam jako dwudziestoletniego, przystojnego chłopaka, z którym udoskonalałam swoje umiejętności łóżkowe przed poznaniem Jareda. Dziś był czterdziestosześcioletnim facetem, którego uroda przeminęła wraz z młodością i radością życia. Był teraz wrakiem człowieka, a zresztą, czy ja nim nie byłam?
- Masz może jakiś towar? – zapytałam, przerywając niezręczną ciszę.
- Mam kokę.
- Ile chcesz za działkę? – spytałam, wyjmując portfel.
- Jak od ciebie, dziesięć dolarów.
Podałam mu banknot, a on wręczył mi niewielki woreczek.
- Ta jest w porządku Wiesz, że tobie nie dałbym niczego gównianego. Mam takie zmieszane z proszkiem do pieczenia, które sprzedaję małolatom na imprezach, ale ta, którą trzymasz w ręku, jest czysta jak łza. Możesz sprawdzić, jeśli chcesz.
- Ufam ci – powiedziałam i wsadziłam zakup do kieszeni. – W takim razie do następnego. – Pożegnałam go przyjacielskim uściskiem.
Gdy wróciłam do pensjonatu, chłopaków jeszcze nie było. Wzięłam więc klucz od pokoju, zdjęłam skórę i zrobiłam sobie miejsce na szafce nocnej. Wyjęłam towar z kieszeni i akurat do pokoju wszedł Jared.
- O, już jesteś – zaczął z uśmiechem, ale przerwał, gdy tylko zobaczył, co znajduje się w moich dłoniach. – Tamten raz miał być ostatni.
- Kto tak powiedział?
- Ty.
- Ja? Nie pamiętam. Poza tym ty miałeś już nie uprawiać ze mną seksu i co? – mówiłam, wysypując zawartość woreczka na szafkę. – Tak samo jak ty beze mnie, tak ja nie potrafię żyć bez narkotyków. Oboje jesteśmy uzależnieni od dwóch okropnych rzeczy. Ja od prochów, a ty ode mnie. W sumie to ty masz gorzej – dodałam i wciągnęłam ścieżkę kokainy.
- Zawiodłaś mnie, Mary – powiedział, patrząc na mnie pełnym rozczarowania wzrokiem.
- Tak samo jak ty mnie, robiąc dzieciaka tej gówniarze.
W odpowiedzi usłyszałam trzaśniecie drzwiami. Musiał być nieźle wkurzony, ale jakoś mnie to nie ruszało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz