poniedziałek, 30 listopada 2020

042. Nie możemy być tacy jak kiedyś, choć nie wiem, jak bardzo byśmy tego chcieli

 Jared:

    Po rozmowie telefonicznej z Kingiem miałem mieszane uczucia. Gdyby doszło do rozprawy, Haze mógłby odpowiedzieć za to, co zrobił Mary, ale z drugiej strony jeśli ona miał rację, facet pogrążyłby nas oboje, zwłaszcza, że miał po swojej stronie jej ojca. 
    Żałowałem tylko jednego: tego, że nie dołożyłem mu sto razy mocniej. Gdyby nie tamten koleś, ten psychol byłby już trupem.




***



Cztery miesiące później:

    - Jared, skończyła się oliwka małego, mógłbyś pojechać do sklepu? – zapytała Marion, wchodząc do sypialni.
    - Nie możesz ty? Jestem cholernie zmęczony.
    - No tak, ten jak zwykle jest zmęczony nic nierobieniem – usłyszałem za plecami swojej dziewczyny głos jej matki.
    - Czy twoja matka mogłaby się nie wtrącać?  – zapytałem, zsuwając słuchawki z głowy.
    - Mamo... – zaczęła Marion, jednak ta jej przerwała.
    - Nie wiem, jak ty możesz z nim żyć. Nie szanuje ani ciebie, ani dziecka. Wiecznie jest poza domem i pewnie zdradza ci z kim popadnie. 
    Słowa pani Cole totalnie wyprowadziły mnie z równowagi.
    - Chcę pani przypomnieć, że to jest mój dom i jeśli coś się pani nie podoba, to droga wolna – rzuciłem, wstając z łóżka.
    - Widzisz, jak on się do mnie odzywa? Chyba nie pozwolisz, żeby taki byle kto tak się odzywał do twojej matki?! – zwróciła się oburzona do Marion.
    - Ten byle kto przez tydzień zarabia więcej, niż pani przez całe życie. 
    - No bezczelny! 
    - Proszę was, przestańcie oboje. Mam już tego dosyć! – Tu odwróciła się w stronę matki. – Przyjechałaś tu i mówisz nam, jak mamy wychowywać swoje własne dziecko. Wiem, że chcesz pomóc, ale wszystko tylko pogarszasz.
    - Marion, dziecko! – przerwała jej.
    - Daj mi skończyć. Chyba faktycznie będzie lepiej jeśli wyjedziecie.
    - Tata może zostać – wtrąciłem się i wtedy obie spojrzały na mnie zabójczym wzrokiem, więc wycofałem się w głąb sypialni, by nie paść ofiarą dwóch rozwścieczonych mamusiek.
    - Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek usłyszę od ciebie coś takiego.
    - Przepraszam, mamo, ale tak dłużej nie może być.
    - Ryan, pakuj swoje rzeczy, wyjeżdżamy – usłyszałem i pani Cole poszła do salonu.
    - Jestem z ciebie dumny. -  Objąłem Marion, całując ją w czoło. Byłem jej cholernie wdzięczny za to, że uwolniła nas od tej zrzędy.
    - Ja nie jestem z siebie dumna – odpowiedziała, opierając się głową o mój tors. – Moja mama wcale nie jest taka zła. Ona po prostu cię...
    - Wiem, nie lubi mnie. – Jakoś mnie to nie dziwiło. Przyzwyczaiłem się do tego. Matka każdej mojej dziewczyny, nie licząc mamy Mary, której nie zdążyłem poznać, mnie nienawidziła. Może to dlatego, że żadną z moich byłych nie byłem szczery, każdą prędzej czy później zdradziłem, a kobiety, a szczególnie matki, wyczuwają takie rzeczy. 
    Z objęcia wyrwał nas telefon od mojego brata, który był właśnie z Tomo i zapraszał mnie do baru. Oczywiście nie mogłem mu odmówić. 
    - Jaka to miała być oliwka? – spytałem Marion, gdy skończyłem rozmawiać z Shannonem.
    - Nie, dobra, sama ją kupię i tak chciałam zabrać Scotty’ego na spacer.
    - Okey – odpowiedziałem i pocałowałem ją, a następnie wyszedłem z domu. 



***



    - Chłopaki, mówię wam, nigdy nie pozwólcie zwalić się rodzicom waszych dziewczyn sobie na głowę – mówiłem, popijając piwo przy drewnianym stoliku. 
    - Matka Marion faktycznie jest nieco świrnięta. – Tu mój brat zwrócił się do naszego przyjaciela. – Ostatnio, jak do niego przyjechałem, to przez pół godziny nawijała mi o szkodliwości palenia. 
    Wszyscy trzej zaczęliśmy się śmiać i w tym momencie po raz kolejny ktoś próbował się ze mną skontaktować. Spojrzałem na ekranik Blackberry. Ową osobą była Mary.
    - Słucham cię, kotku.
    - Co teraz robisz? – spytała nieco przytłumionym głosem.
    - Siedzę w barze z Tomo i Shannem, a co?
    - Nie, to skoro jesteś zajęty, nie będę ci zawracać głowy.
    - Nie zawracasz. A o co chodzi?
    - Chciałam, żebyś do mnie przyjechał, ale… – Tu jej przerwałem.
    - Zaraz będę – powiedziałem i rozłączyłem się. – Wybaczcie, chłopaki, ale muszę was opuścić.
    - Marion? – spytał Tomo.
    - Nie, Mary – odpowiedziałem, wstając z krzesła.
    - Czyli szykuje się niezłe rżnięcie – rzucił Shannon z tym swoim brudnym spojrzeniem. Tylko się uśmiechnąłem i opuściłem lokal. 
    Po dwudziestu minutach marszu dostałem się do mieszkania Mary. Już gdy otworzyła mi drzwi, zauważyłem, że coś jest z nią nie tak, jednak przy wejściu było zbyt ciemno, by się przyjrzeć. Zrobiłem to dopiero, gdy wszedłem do środka. Była cała blada, na jej czole pojawiły się strużki potu i bardzo drżały jej mięśnie.
    - Mary, co się dzieje? – zapytałem, patrząc jej w oczy.
    - Już dłużej nie wytrzymam – odpowiedziała nerwowo, bawiąc się palcami.
    - Czego nie wytrzymasz? Co się stało? – pytałem zaniepokojony.
    - Błagam cię, załatw mi cokolwiek, proszę. 
    - Mary, ale o co ci chodzi?
    - Błagam, chociaż odrobinkę amfetaminy. 
    No tak, mogłem się domyśleć, że była na głodzie. 
    - Nie. Nawet na to nie licz.
    - Jared, błagam cię. Zrobię wszystko, co tylko chcesz. - Tym razem po jej twarzy spłynęły łzy. – Błagam cię, bo zwariuję.
    - Ale skąd ja ci wezmę dragi, przecież jestem czysty od dziewiętnastu lat.
    - Przecież siedzisz w biznesie, w którym co druga osoba to narkoman, więc nie wierzę, że nie znasz nikogo, kto mógłby coś mieć. 
    Miała rację. Większość moich znajomych po fachu miała problemy z używkami, ale z żadnym z nich nie miałem aż tak dobrych stosunków, by dostać działkę.
    - Naprawdę... – zacząłem, jednak zaraz przerwałem, gdyż przypomniałem sobie o Vicu. Przecież co jakiś czas zaopatrywał VIP-ów w dragi, więc na pewno coś miał. – Wiesz co, zaczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę – powiedziałem i wybiegłem z jej mieszkania. Złapałem taksówkę i kazałem zawieść się pod dom Victora. – Niech pan chwilę poczeka – zwróciłem się do taksówkarza i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych.
    - Witam młodego tatusia. Co cię tu sprowadza?
    - Potrzebuję szybko jakiegoś towaru . 
    - Czekaj, czekaj jakiego towaru? – zapytał zaskoczony Vic.
    - Amfetamina, kokaina, no cokolwiek.
    - Człowieku, czy ty oszalałeś? Przychodzisz do mnie do domu i prosisz mnie o narkotyki? Skąd niby mam je wziąć?!
    - Nie świruj, stary, przecież dobrze wiem, czym się zajmujesz po godzinach. Więc jak będzie?
    - Właź. – Rozejrzał się dookoła i wpuścił mnie do swojej willi. – Dostawę będę miał dopiero jutro.
    - Ja potrzebuję czegoś na teraz – odpowiedziałem mu, z nerwów pukając palcami w nogi.
    - Myślałem, że nie bierzesz.
    - To nie dla mnie, tylko dla znajomej. Nie masz nic w domu?
    - Mam, ale nie wiem, czy będzie cię to interesowało.
    - Mów.
    - Heroina.
    Na samo brzmienie tego słowa przeszły mnie ciarki. Wiedziałem, jak kończy się branie tego gówna, ale Mary już chyba nic nie mogło zaszkodzić.
    - Dobra, dawaj – zdecydowałem się, a Victor zniknął w swoim gabinecie. Wrócił po chwili, niosąc w ręku strzykawkę wypełnioną narkotykiem.
    - Zawsze dostaje gotowe – powiedział, podając mi towar. 
    - Na pewno nie jest jakiś trefny? 
    - Stary, dostaję go od kuzyna, który studiował chemię. W życiu by mi nie dał czegoś, co nie byłoby dobrej jakości. 
    To mnie nieco uspokoiło.
    - Zapłacę ci jutro. Ile za to chcesz?
    - Nie musisz mi płacić, bo to moje prywatne zapasy.
    - Dzięki – odpowiedziałem i wyszedłem, po czym wsiadłem z powrotem do taksówki.
    - Masz? – zapytała Mary, gdy tylko stanąłem przed drzwiami.
    - Mam. 
    Weszliśmy do środka, a ona usiadła na łóżku. 
    - Podciągnij rękaw.
    - Heroina?
    - Tak. Kumpel nic innego nie miał. 
    Mary podwinęła bluzkę, a ja zdjąłem pasek i zawiązałem go tuż nad zgięciem jej ręki. Lekko poklepałem w odpowiednim miejscu i kiedy żyła się uwidoczniła, wbiłem w nią igłę, pobrałem trochę krwi i wpuściłem prawię całą zawartość strzykawki. 
    Jej źrenice natychmiast się zwężyły, głowa opadła na poduszkę, a na twarzy pojawił się pusty uśmiech.
    - Dziękuję. 
     Zdjąłem z jej ręki pasek i przewiązałem nim swoje ramię. 
    – Co ty robisz? – spytała, patrząc na mniej nieobecnym wzrokiem.
    - A jak myślisz? – zapytałem.
    - Nie możesz tego zrobić – mówiła pozbawionym emocji głosem. 
    - Jeśli ty możesz, to ja też – odpowiedziałem i wpuściłem resztę narkotyku do swojego krwiobiegu, po czym położyłem się obok Mary.
    - Dlaczego to zrobiłeś?
    - Jeśli mamy się stoczyć, to razem – powiedziałem, całując jej usta. W radiu właśnie leciała piosenka Savin’ Me Nickelback.
    - Jak myślisz jest warto? – zadała mi pytanie, a ja spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. – No czy warto mnie ratować?
    - Warto – rzuciłem i złapałem ją za dłoń. 

 

Mary:

    Kiedy się przebudziłam, byłam naga, a obok mnie leżał również pozbawiony ubrania Jared. Oboje mieliśmy na przedramionach ślady po igłach. Czułam się okropnie. Jay przez tyle lat nic nie brał, a teraz się wyłamał i to jeszcze przeze mnie. Nie dość, że niszczyłam swoje to jeszcze jego życie.
    - Przepraszam – powiedziałam, gdy tylko otworzył oczy.
    - Za co?
    - Za to, że przeze mnie wziąłeś to świństwo – odpowiedziałam ze łzami w oczach.
    - Sam się na to zdecydowałem, więc nie możesz winić siebie.
    - Ale gdyby nie ja... – Tu mi przerwał.
    - Skończ już. Szczerze mówiąc, dzięki temu znów poczułem, jakbym miał osiemnaście lat. Ty, ja, totalny haj i żadnej odpowiedzialności.
    - Ale teraz jest inaczej. Masz małe dziecko i nie możesz pozwalać sobie na takie wyskoki.
    - No tak, teraz jest zupełnie inaczej – powiedział, siadając.
    - Nie możemy być tacy jak kiedyś, choć nie wiem, jak bardzo byśmy tego chcieli.
    - I to mnie boli najbardziej. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym móc być z tobą codziennie, każdego dnia i każdej nocy, tak jak kilkanaście lat temu.
    - Wiem, Jerry, bo czuję dokładnie to samo.
    - Ja i Shannon chcemy zabrać cię ze sobą do Bellingham.
    - Serio?
    - Tak. Właściwie to chciałem pojechać tam tylko z tobą, ale wtedy Marion domyśliłaby się, że spotykamy się za jej plecami. A tak powiem jej, że jadę tam tylko z Shannem.
    No tak, Marion. Kompletnie o niej zapomniałam. Bardzo kochałam Jaya, ale myśl, że byłam kobietą numer dwa w jego życiu, cholernie mnie bolała. Poza tym lubiłam tę dziewczynę i mimo iż zniszczyła nasz związek, nie chciałam robić tego samego.
    - Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem.
    - Jakim? – zapytał, poprawiając mi włosy.
    - Pojedziemy tam jako przyjaciele, nie jako kochankowie.
    - Co?! – Mina Jareda mówiła sama za siebie, chłopak totalnie zdębiał.
    - Musimy być fair wobec twojej dziewczyny.
    - Ale przecież taki wyjazd to okazja do tego, żeby pobyć ze sobą kilka dni bez konieczności ukrywania swoich uczuć.
    - Wiem, ale ja tak nie potrafię. Albo przyjaźń, albo nic. – Mówiąc to czułam ogromny smutek, ale przynajmniej raz w życiu chciałam zachować się jak człowiek. 
    - Dobra, niech ci będzie – odpowiedział niezbyt zadowolony Jay. – Przynajmniej pozwól się pocałować ten ostatni raz. 
    Podniosłam się i przycisnęłam swoje usta do jego. To miał być nasz ostatni pocałunek, dlatego też żadne z nas nie chciało oderwać się od drugiego, ale w końcu musiało do tego dojść. 
    Wstałam z łóżka i nałożyłam na siebie leżące na podłodze ciuchy.
    - Kiedy i na ile chcesz tam jechać? – spytałam, odpalając papierosa.
    - W poniedziałek. Najlepiej na cały tydzień – odpowiedział, zakładając spodnie.
    - Nie wiem czy będę mogła. Lucy to równa babka, ale wątpię by dała mi tydzień wolnego.
    - Lucy Silver? – zapytał, a ja przytaknęłam. – Tak się składa, że to moja bardzo dobra znajoma, więc wszystko załatwię.
    - A co z waszą płytą? Przecież mieliście teraz nagrać coś nowego.
    - To może poczekać, poza tym chcemy nagrać coś zupełnie innego niż ostatnio, więc tak czy inaczej, odpadnie nam połowa fanów, więc nie ma co się spieszyć.
    - Coś w stylu tego koncertu w Seattle? – spytałam, po raz kolejny się zaciągając.
    - Dokładnie.
    - Dobra decyzja.
    - W końcu będziemy brzmieć tak jak my tego chcemy, a nie jak chcą tego ludzie. – Mówiąc to, spojrzał na zegarek. Zbliżała się dwunasta. – Dobra, ja będę się już zbierał. Wieczorem pogadam z Lucy, a w poniedziałek rano po ciebie przyjedziemy.
    - Okey – odpowiedziałam, a on pocałował mnie na pożegnanie w policzek,  po czym opuścił moje mieszkanie.

 


Marion:

    Jared nie wrócił na noc, co ostatnio zdarzało mu się bardzo często, jednak nadal mnie to martwiło. Dobrze, że już nie było moich rodziców, bo zapewne usłyszałabym od mamy to słynne: a nie mówiłam i kolejny wykład o tym, jaki to ojciec mojego dziecka był nieodpowiedzialny. 
    Właśnie miałam brać prysznic, gdy po domu rozniósł się wrzask Scotty’ego. Ostatnimi czasy mało spał i dużo płakał, co powoli zaczynało mnie męczyć. 
    Weszłam do jego pokoju i wyjęłam go z łóżeczka. Chciałam go nakarmić, jednak nie był głodny, pomyślałam więc, że może trzeba zmienić mu pampersa, jednak ten był suchy, a mimo to mały wrzeszczał wniebogłosy. Nie miałam pojęcia, co było tego przyczyną, więc nosiłam go po pokoju, starając się go uspokoić, jednak na próżno. W końcu usiadłam w fotelu i zaczęłam płakać razem z nim. 
    - Dziecko kochane, o co ci, do cholery, chodzi? – mówiłam, cały czas delikatnie go kołysząc. Wtedy też do domu wszedł Jared. Słysząc krzyki naszego syna, wszedł do jego pokoju.
    - Co się stało? – zapytał, klękając przed fotelem.
    - Nie wiem, Jared. On ciągle płacze bez powodu, ja już naprawdę nie wiem, co mam robić – mówiłam i płakałam jednocześnie. 
    - Spokojnie, skarbie – powiedział, ocierając łzy z mojej twarzy. – Mam pomysł. – Wstał i wyszedł. Po chwili wrócił z gitarą w ręku. Usiadł na podłodze i zaczął śpiewać. – No warning sign, no alibi We faded faster than the speed of light… 
    Wtedy też stał się cud: mały przestał płakać i z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w głos swojego taty 
- ... and then I fell apart, but I got back up again 
    Już przy drugim refrenie zasnął. 
    - Wiedziałem, że zadziała – powiedział Jay, odkładając gitarę i biorąc na ręce śpiącego syna. Położył go do łóżeczka i szczelnie przykrył kocykiem.
    - Jeszcze chwila i bym zwariowała – powiedziałam, nalewając sobie soku.
    - Małe dzieci nie lubią zasypiać w ciszy. Szczególnie dzieci muzyków – rzucił Jay, siadając przy stole i jedząc kanapkę.
    - Gdzie w ogóle byłeś przez całą noc? – spytałam, siadając obok niego.
    - Z chłopakami.
    -  W barze?
    - Najpierw w barze, a później u Shannona. Poza tym chciałem ci powiedzieć, że w poniedziałek wyjeżdżamy na parę dni do Seattle.
    - Wy czyli?
    - No ja i Shannon – odpowiedział przeżuwając kolejny kęs swojego śniadania.
    - Po co tam jedziecie?
    - Musimy załatwić parę rzeczy. Ogólnie sprawy zawodowe i przy okazji chcemy odwiedzić miasto, w którym kiedyś mieszkaliśmy.
    - Czyli znów zostanę sama? Gdybyś nie pokłócił się z moją mamą, miałabym przynajmniej kogoś do pomocy i do towarzystwa.
    - Przecież są jeszcze moja mama i Cassie.
    - Jasne – rzuciłam i ruszyłam w stronę łazienki. 
    Jared, jak zwykle pomyślał jedynie o sobie, co już powoli zaczynało doprowadzać mnie do szału. 
    Zamknęłam drzwi, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie życie z Jaredem i ogólnie samego Jareda. Byłam pewna, że prywatnie był tak samo szalony jak na scenie, czy w wywiadach, ale on tak naprawdę okazał się być jednostką wybitnie humorzastą. Oj tak, humorki miał gorsze niż ja, gdy byłam w ciąży. 
    Coraz mniej wierzyłam w to, że byłam na tyle silna, żeby z nim żyć. Gdyby nie to uczucie, które czułam, gdy go widziałam, zostawiłabym go i pewnie poszłabym mu tym na rękę, bo mógłby w końcu przestać ukrywać to, co było między nim a Mary.
    Nikomu nie życzę znalezienia się w sytuacji, gdzie mężczyzna, którego się szaleńczo kocha, jest szaleńczo zakochany w innej kobiecie.
    I znów to samo. Znów zaczęłam myśleć, że jednak nie był wobec mnie fair. Przysięgał, że teraz tylko się z nią przyjaźni. Był przekonywujący, no ale w końcu to aktor, więc… 
    Nie, Marion! Ogarnij się. Musisz mu zaufać, bo inaczej będziesz dla niego nikim. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz