poniedziałek, 30 listopada 2020

041. Przestań udawać dobrego tatusia, bo to do ciebie nie pasuje

 Jared:

    Od kiedy przyjechała do nas mama Marion, coraz częściej starałem się być poza domem. Miałem dosyć ciągłego wysłuchiwania tego, jak powinienem obchodzić się z własnym dzieckiem. Dlatego też korzystałem z każdej okazji, by się wyrwać. Tego dnia na przykład wybierałem się na jakiś pokaz, który nawet mnie nie interesował.
    - Kochanie, najpierw powinnaś go porządnie wysuszyć.
    - Mamo, wiem, co mam robić – odpowiedziała jej już nieco wyprowadzona z równowagi Marion. 
    - Jakoś tego nie widzę – odpowiedziała i zabrała jej z rąk Scotty’ego. – Powinnaś być mi wdzięczna. Mi nikt przy tobie nie pomagał, no nikt prócz taty, a ty nawet nie możesz liczyć na Jareda. Przecież go wiecznie nie ma i wszystko jest na twojej głowie.
    - Nie przejmuj się nią – rzucił do mnie ojciec mojej dziewczyny. – Ona po prostu lubi marudzić.
    - Zauważyłem – odpowiedziałem i wszedłem do łazienki.
    - Już wychodzisz, skarbie? – zapytała Marion, gdy mnie zobaczyła.
    - Za piętnaście minut. 
    -  Jak zwykle, a moja córka musi siedzieć sama z dzieckiem. Bardzo odpowiedzialne.
    - Z całym szacunkiem, ale to nie pani interes. Poza tym nie siedzi sama. Ma nadzór dwadzieścia cztery na dobę – powiedziałem z nutką bezczelności w głosie i podszedłem do lusterka. 
    - Ktoś musi jej pomagać, skoro jej facet woli włóczyć się po pokazach mody i stroić się przed lustrem.
    - Mamo! – wtrąciła się Marion.
    - Ja spadam. Będę za około dwie godziny. Pa, kotku – powiedziałem, namiętnie ją całując, wywołując tym frustrację u pani Cole. – Żegnam panią – zwróciłem się do kobiety ze złośliwym uśmiechem.
    - Nie cierpię tego aroganta – usłyszałem, gdy wyszedłem z łazienki, jednak nie zareagowałem, tylko opuściłem dom.





***




    - Ta kobieta mnie dobija – żaliłem się Jackowi, popijając piwo. – Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu wyjedzie.
    - Znam ten ból. Sam miałem teściową na głowie, więc serdecznie ci współczuję. 
    Ciągnęliśmy rozmowę, aż do momentu, gdy kątem oka zauważyłem znajomą twarz. Nie był to nikt inny tylko ten pieprzony gnojek Haze.
    - Trzymaj – powiedziałem i podałem kumplowi piwo.
    - Gdzie ty idziesz?
    - Muszę coś załatwić – odpowiedziałem i zacząłem przeciskać się przez tłum. Gdy byłem już blisko Adriana, zacisnąłem dłoń w pięść i rzuciłem się na niego.
    - Ty pierdolony skurwysynu! 
    Już po chwili leżał na ziemi, a ja okładałem go pięściami. Wtedy też odciągnął mnie od niego jakiś facet.
    - Dotknij ją jeszcze raz, a przysięgam, że cię zabiję! Rozumiesz?! Zabiję! – wrzeszczałem w stronę leżącego na ziemi mężczyzny. 
    Próbowałem się wyrwać z uścisku, jednak trzymano mnie zbyt mocno. 
    Haze wytarł krew spod nosa i zaczął się podnosić.
    - Zasłużyła sobie na to suka. Oboje jesteście siebie warci. 
    Z moich ust posypały się kolejne wyzwiska i nagle wyrósł przede mną ochroniarz, który wyprowadził mnie z lokalu.  






***




    - Miał szczęście. Gdyby nie tamten koleś, rozwaliłbym mu ryj.
    - To ty miałeś szczęście. Gdyby nie tamten koleś, poszedłbyś siedzieć za zabicie tego gnoja – odpowiedział Shannon, gdy siedzieliśmy u niego w mieszkaniu. 
    - Posiedzę u ciebie trochę. Nie mam ochoty wracać teraz do domu.
    - Jasne, siedź. 
    - Tak sobie myślałem, że w sumie moglibyśmy zacząć już nagrywać pierwsze kawałki na nową płytę.
    - Ja nie mam nic przeciwko, tylko nie wiem jak Tomo. Ostatnio bardzo rzadko go widuję. Ponoć są jakieś spięcia między nim a Vicky.
    - To niedobrze – odpowiedziałem, podchodząc do szafki. – Masz coś słodkiego?
    - Coś tam jeszcze powinno być.
    - Chętnie bym stąd wyjechał i pobył jakiś czas gdzieś na zadupiu.
    - Ja też.
    - To może wybierzemy się do Bellingham, co? – zaproponowałem, otwierając opakowanie ciasteczek.
    - Mówisz serio?
    - Tak. Tylko ty, ja i Mary.
    - Mary? – spytał zaskoczony.
    - Pewnie też chętnie pojedzie, żeby chociażby odwiedzić grób swojej mamy.
    - To może pojedziecie sami? Nie chcę robić za przyzwoitkę.
    - Zwariowałeś? Gdybym powiedział, że chcę jechać tam sam, Marion zaraz albo zaczęłaby coś podejrzewać, albo chciałaby jechać ze mną. A gdy powiem, że jadę z tobą, nie będzie problemu. Uzna to za taki nasz mały męski wypad.
    - Niech ci będzie. A kiedy chcesz tam jechać?
    - Za jakieś trzy, cztery miesiące. Teraz przecież nie zostawię Marion samej z małym. 





***




    Na drugi dzień rano obudziło mnie, oprócz płaczu syna, pukanie do drzwi. Zaspany otworzyłem je i stojący za nimi policjant wręczył mi kopertę, po czym odjechał. 
    Zacząłem ją oglądać ze wszystkich stron, a następnie wyjąłem jej zawartość, którą okazało się być wezwanie na komendę na czwartą w sprawię pobicia Adriana Haze’a.
    Jebaniec poszedł z tym na policję.
    - Co to jest? – zapytała Marion, wchodząc do salonu ze Scottym na rękach.
    - Wezwanie – odpowiedziałem, podając jej kartkę i biorąc od niej małego. - Jak tam, wyspałem się? – zapytałem, biorąc synka na ręce. – Nie dałem mamie dzisiaj pospać. – Mówiłem, a Scotty wpatrywał się we mnie, robiąc dziwne miny.
    - Coś ty znowu zrobił? – zapytała niespokojnym głosem Marion. – Dlaczego pobiłeś tego faceta?
    - Zasłużył sobie – odpowiedziałem, machając przed małym smoczkiem, który próbował bardzo niezdarnie chwycić.
    - Czy tobie już całkowicie odbiło?! – zaczęła krzyczeć, czym wystraszyła naszego syna.
    - Nie wrzeszcz przy dziecku – zwróciłem się do niej, zanosząc Scotty’ego do jego pokoiku. - Po tym, co zrobił Mary, zasłużył na coś dużo gorszego.
    - No tak, zapomniałam o tym, co zrobił twojej Mary...
    - Jakiej mojej? Co ty w ogóle wygadujesz?
    - Nie rób z siebie idioty, Jared. Dobrze wiem, że cały czas się z nią spotykasz.
    - Tak, spotykam się, ale są to jedynie przyjacielskie spotkania.
    - Oczywiście. Na pewno ją posuwasz. 
    - Nie posuwam – po raz kolejny musiałem skłamać, żeby ratować swój parszywy tyłek.
    - I myślisz, że ci uwierzę? 
    - Mam taką nadzieję, bo to, co mówię to prawda. Dlaczego miałbym cię okłamywać? – Mówiłem tak cholernie przekonywająco, że sam zaczynałem sobie wierzyć. 
    - Nie wiem. Chodzi o to, że… – zaczęła i przerwała.
    - O co, skarbie? – zapytałem, łapiąc ją za dłoń.
    - Nawet nie pamiętam, kiedy się ostatnio kochaliśmy i …. 
    Tu przerwałem jej pocałunkiem, podczas którego włożyłem ręce pod jej koszulkę. 
    - Jared, nie teraz, moi rodzice śpią.
    - Więc teraz jest najlepszy moment. Później nie będzie jak, bo cały czas będą przy nas – odpowiedziałem, a następnie zacząłem całować jej szyję.
    - Ale…
    - Żadnych ale. 
    Przesunęliśmy się do kuchni i posadziłem ją na stole, zdejmując z niej bieliznę. 
    – Tylko musimy być bardzo cicho. - Rozpiąłem rozporek i zacząłem „badać” jej wnętrze. Starając się stłumić jęki, przycisnęła usta do mojego ramienia i wbiła paznokcie w moją skórę. Akurat gdy kończyłem zaspokajać ją i siebie, na progu kuchni stanęła moja „teściowa”. Jej mina – bezcenna. Zakłopotana przeprosiła i wyszła, a ja mogłem w spokoju dokończyć.
    - Boże, co za wstyd – rzuciła Marion, nakładając z powrotem niebieskie figi. 
    - No wiesz, gdyby to była moja mama może i czułbym zażenowanie, ale teraz… 
    Marion rzuciła mi wymowne spojrzenie. 
    – Dobrze, że zobaczyła, że masz udane życie seksualne. Tak poza tym, to twojej mamie naprawdę przydałby się porządny seks, może wtedy by się nieco wyluzowała. No, ale ja się tego nie podejmę.
    - Jared! 
    - No co, tak tylko mówię – oboje wyszliśmy z kuchni i skierowaliśmy się w stronę pokoju naszego syna.  






Mark:

    Od śmierci Emily minęło dwadzieścia siedem lat, a ja nadal nie potrafiłem myśleć o Mary bez nienawiści. Gdyby nie jej zachcianki, moja żona nadal by żyła i bylibyśmy szczęśliwą rodziną. A tak zostałem sam z dwójką dzieci. 
    Prawie w każdym śnie widziałem zakrwawioną twarz swojej ukochanej walczącej o życie w szpitalnym łóżku. Mimo iż miałem już nową rodzinę, to wspomnienie nie chciało odejść. Trzymało się mnie i prześladowało. Zabijało od środka. 
    - Mark, mamy zgłoszenie o pobiciu. Zajmij się tym – rzucił Mel przez otwarte drzwi mojego gabinetu, po czym do środka wszedł jakiś mężczyzna. 
    - Proszę się przedstawić i opowiedzieć, co się stało – powiedziałem, a on zdał mi relację z dzisiejszego zajścia. – Zna pan nazwisko sprawcy?
    - Leto. Jared Leto – odpowiedział, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie. Teraz już mi się chłoptaś nie wywinie... 
    Kazałem sporządzić wezwanie i dostarczyć mu je do domu z samego rana. 
    Na drugi dzień równo o czwartej, w moim gabinecie stawił się ten pożal się Boże gwiazdorek.
    - I znowu się spotykamy, panie Leto.
    - Niestety – rzucił pod nosem, patrząc na mnie spod byka.
    - Nie moja wina, że rzucasz się na bezbronnych ludzi z byle powodu – odpowiedziałem, zajmując swoje miejsce.
    - Z byle powodu? Fakt, zapomniałem, że życie twojej córki nie ma dla ciebie żadnej wartości.
    - A co do tego ma ta… – na usta cisnęły mi się najgorsze wyzwiska, jednak powstrzymałem się przed wypowiedzeniem ich na głos – moja córka?
    - Haze się nie pochwalił? – odpowiedział, a ja spojrzałem na niego z niemałym zdziwieniem. – Przez dłuższy czas znęcał się nad Mary, a jakiś czas temu ją zgwałcił, ale przecież to nic takiego, bo ona nie zasłużyła na lepszy los.
    - Co?! – Byłem w szoku, zupełnie się tego nie spodziewałem. 
    - To, co słyszałeś. Najpierw dokładniej przepytaj tego gnoja, a dopiero potem zawracaj mi tyłek. Jakby co, proszę kontaktować się z moim adwokatem. Numer znasz. Żegnam. – Wyszedł, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie mi powiedział. Wiem, że sam podnosiłem na nią rękę i to nieraz, ale myśl o tym, że ktoś inny wyrządził jej taką krzywdę i to po raz kolejny, napełniała mnie gniewem. W końcu mimo wszystko była moją córką. 
    Zajrzałem do wczorajszych akt, by odnaleźć tymczasowe miejsce pobytu Haze’a. Kiedy już znalazłem to, czego szukałem, pojechałem tam uciąć sobie z nim małą pogawędkę.
    Zapukałem do drzwi hotelowego pokoju i czekałem, aż mi otworzy. Gdy to zrobił, wszedłem do środka, popychając go na ścianę.
    - Coś ty zrobił mojej córce, ty pieprzony gnoju?! 
    - Zwariował pan, panie King?! Proszę mnie puścić. 
    - Puścić? Zgwałciłeś moją córkę, ty zasrańcu! Znęcałeś się nad nią! 
    - A ty niby co lepszy, byłeś? Mary opowiadała mi o swoich nastoletnich latach. O tym, jak codziennie dostawała za byle co – odpowiedział, wyrywając się z mojego uścisku.
    - Ale ja jestem jej ojcem.
    - I to ci dawało prawo do bicia? Zabawny jesteś, naprawdę.
    - Była na moim utrzymaniu.
    - No widzisz, na moim też, czyli miałem prawo jej przyłożyć za nieodpowiednie zachowanie. A wiesz, jak niegrzeczna potrafi być twoja córeczka. Narkotyki, zdrady, zdrady przede wszystkim. Pakowała się do łóżka komu popadło. Widać, jakie twoje metody wychowawcze przyniosły skutki. Wychowałeś dziwkę. 
    - Zamknij się! – wrzasnąłem, uderzając go pięścią w twarz. Facet przeleciał przez kanapę, o którą się opierał i uderzył głową w mały stolik, tracąc przytomność. – Tylko tego mi brakowało – wycedziłem i podszedłem do niego. Nie oddychał. Chyba go zabiłem. Jeśli dowiedzą się o tym moi przełożeni, znów mnie zdegradują, tym razem do roli posterunkowego, albo co gorsza, na stałe wywalą mnie z policji. Nie mogłem na to pozwolić, więc wyjąłem kajdanki i skułem leżącego na ziemi Adriana. Oparłem go o ramię i wyszedłem z pokoju. Kiedy przechodziłem obok recepcji, kobieta w niej pracująca spojrzała w moją stronę z przerażeniem.
    - Stawiał opór, więc musiałem go ogłuszyć. Proszę się nie denerwować, wszystko jest pod kontrolą  – rzuciłem w jej stronę i opuściłem hotel. Wpakowałem Haze’a, a raczej jego ciało do auta i odjechałem. 
    Zastanawiałem się, co miałem teraz zrobić, gdy nagle usłyszałem kaszel. Drań jednak żył. Może to i lepiej? 
    Zatrzymałem wóz, obszedłem go dookoła i otworzyłem tylne drzwiczki. 
    - Posłuchaj mnie, ty frajerze. Zgłosisz się teraz na komendę, wycofasz zeznania, grzecznie wrócisz do Nowego Jorku i już nigdy więcej nie zbliżysz się do Mary. Zrozumiałeś? 
    Przytaknął zdezorientowany, a ja postanowiłem podrzucić go na komisariat. 
    – Piśniesz słówko o naszej dzisiejszej rozmowie, a wpakuję ci cały magazynek w łeb. 
    Facet okazał się być bardzo posłuszny i zrobił to, co mu kazałem, a ja zadzwoniłem do chłopaka swojej córki. Nienawidziłem gnojka, ale tym razem postanowiłem mu odpuścić. 
    Po rozmowie telefonicznej kazałem swoim ludziom znaleźć obecny adres Mary. Dostałem go po godzinie i zdecydowałem się złożyć córce wizytę.
    Nie musiałem nawet wchodzić do środka, bo spotkałem ją przed wejściem na klatkę schodową.
    - Czego chcesz? – zapytała groźnie, gdy tylko mnie zobaczyła.
    - Porozmawiać.
    - Nie mamy o czym – rzuciła i już miała wejść do środka, gdy zacząłem mówić.
    - Przeprowadziłem dzisiaj rozmowę z Adrianem Hazem. Już nie będzie cię nękał.
    Zatrzymała się, wbijając we mnie pełen zdziwienia wzrok. 
    – Bardzo mi przykro, że musiałaś przez niego tak cierpieć.
    - Jasne, na pewno jest ci cholernie przykro. Przecież ty byłeś dla mnie taki dobry.
    - Mary...
    - Przestań udawać dobrego tatusia, bo to do ciebie nie pasuje. Poza tym nie mam zamiaru z tobą rozmawiać – powiedziała i trzasnęła drzwiami. 
    Co prawda domyślałem się, że rozmowa ze mną nie będzie dla niej niczym przyjemnym, ale liczyłem choć na odrobinę wdzięczności i jak widać, przeliczyłem się i to bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz