niedziela, 29 listopada 2020

040. Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie

 Marion:

    Po ostatniej rozmowie z Jaredem tylko utwierdziłam się w tym, że go i Mary nadal łączyło coś więcej niż przyjaźń. Bardzo mnie to zabolało, ale nie potrafiłam od niego odejść i nie chciałam tego robić. Nie chciałam zostać sama z dzieckiem, poza tym kochałam go, mimo wszystko cholernie go kochałam. Nadal zamierzałam udawać, że nie wiem nic o jego romansie i będziemy szczęśliwą rodziną. Tylko na jak długo? Przecież w każdej chwili on może mnie zostawić i skończy się moja piękna bajka. 
    Leżałam w łóżku i patrzyłam się w okno, zza którego spoglądał na mnie księżyc w pełni. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk przekręcanego klucza i trzask drzwi. Wyglądało na to, że Jared właśnie wrócił. 
    Wszedł do sypialni, wyglądał na bardzo zmęczonego.
    - Jeszcze nie śpisz? – zapytał, ściągając koszulkę.
    - Jakoś nie mogę zasnąć – odpowiedziałam, patrząc na jego nagi tors, który nadal działał na mnie jak mało co.
    - Ja jestem padnięty – rzucił, wsuwając się pod kołdrę i pocałował mnie w czoło, jak gdyby od niechcenia.
    - Widzę. Powinieneś się w końcu wyspać.
    - Wiem – odpowiedział i zasnął.
    Kiedy się obudziłam, on jeszcze spał. Wyglądał wtedy jeszcze piękniej niż zwykle. Tak niewinnie i spokojnie.
    - Tak bym chciała, żebyś kochał mnie tak bardzo jak ja kocham ciebie – wyszeptałam, mimo iż wiedziałam, że mnie nie słyszy i położyłam swoje wargi na jego ustach.






***





Dwa tygodnie później:

    - Jezu, gdzie są te pieprzone kluczyki?! – rzucił pod nosem Jared i nerwowo przewracał kieszenie.
    - Błagam cię, pospiesz się – mówiłam, biorąc głębokie oddechy.
    - Nie moja wina, że znowu mi gdzieś kluczyki zginęły!
    - A patrzyłeś przy telefonie? – zapytałam, łapiąc się za brzuch. Bóle były coraz mocniejsze.
    - No tak, przecież tam je wczoraj zostawiłem. – Podszedł do szafki i chwycił swoją zgubę. 
    Po chwili byliśmy już w drodze do szpitala.
    - Boli?
    - Nie, łaskocze – rzuciłam, wbijając paznokcie w siedzenie.  – Nie zadawaj głupich pytań tylko jedź. 
    - Przecież jadę. Marion, oddychaj.
    - Przecież oddycham! – krzyknęłam, gdy poczułam kolejny silny skurcz.
    - Nie denerwuj się tak.
    - Łatwo ci mówić, bo nie wiesz, jak to boli.
    - Ale się domyślam. 
    Po piętnastu minutach byliśmy już na miejscu. Od razu posadzili mnie na wózek i zawieźli do sali.
    - Niech pani leży, zaraz wezwiemy panią Maxwell – powiedziała do mnie pielęgniarka po podłączeniu mnie do sprzętu, który monitorował funkcje życiowe dziecka. 
    Jared siedział obok mnie, co chwilę pytając, jak się czuję. Doceniałam jego troskę, ale miałam już dosyć takich pytań. 
    W końcu pojawiła się mama Alice, sprawdziła rozwarcie i stwierdziła, że możemy już jechać na porodówkę. 
    - Chce pan być przy porodzie?
    - Tak - odpowiedział Jay, mimo iż już teraz wyglądał, jakby miał zaraz umrzeć.
    Leżałam, ledwo co wytrzymując ból, a wokół siebie słyszałam tylko „przyj”. Niesamowicie działało mi to na nerwy. 
    - To wszystko twoja wina! Nienawidzę cię, ty męska świnio! – wrzeszczałam i coraz mocniej ściskałam dłoń swojego chłopaka, który był bledszy niż ściana pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
    - Widzę główkę – powiedziała pani Maxwell. – Jeszcze troszkę.
    - Już nie mogę – odpowiedziałam, płacząc. Nigdy nie byłam zbyt odporna na ból.
    - Jeszcze dosłownie dwa parcia. Musisz wytrzymać. 
    Pani doktor miała rację, faktycznie po dwóch parciach usłyszałam głośny płacz, a następnie huk spadającego ciała. Jared nie wytrzymał ciśnienia i zemdlał. Udzielono mu pomocy, a mi położono mojego synka na piersi. 
    Był cały czerwony i pomarszczony, ale dla mnie i tak był najpiękniejszą istotą na świecie. Ważył trzy i pół kilo i mierzył pięćdziesiąt trzy centymetry.
    Kiedy tylko Jay się ocknął, podszedł do nas, objął mnie, pocałował, a następnie bardzo delikatnie dotknął główki małego i wtedy ten przestał płakać.
    - Muszę zrobić zdjęcie – powiedział i drżącą dłonią wyjął z kieszeni telefon. W jego oczach były łzy, a na twarz cisnął się wielki uśmiech. Było widać, że jest tak samo szczęśliwy jak ja. 
    Po około pięciu minutach położna zabrała Scotty’ego, a mi kazała się przespać. Jared pojechał do domu i wrócił na drugi dzień ze swoją mamą, Shannonem, Alice i Harrym. Wszyscy nam gratulowali i zachwycali się naszym synkiem, który był bardzo grzeczny. 
    - Wiesz co, braciszku, tak mu się przyglądam i muszę stwierdzić, że jest bardzo podobny do listonosza - rzucił Shannon.
    - Bo jak cię zaraz... – odpowiedział mu Jay i machnął ręką, ale w tym momencie Scotty zaczął płakać.
    - Widzisz, mój bratanek dobrze wie, że nie należy używać przemocy. 
    Powodem płaczu okazał się głód, więc go nakarmiłam.
    - Zazdroszczę ci, stary. Też bym chciał, żeby mnie tak karmili – powiedział Jared do małego, gdy tylko odsunęłam go od swojej piersi.
    - Słyszałaś, mamo? Twój mały synek chce żebyś go nakarmiła – powiedział Shann do Constance.
    - Jaki ty dzisiaj dowcipny jesteś – odpowiedział mu brat.
    - Ktoś musi być.  
    Humory dopisywały nam wszystkim, nawet mi, mimo iż nie byłam zbyt wyspana. 
    Na drugi dzień udzielono mi kilku wskazówek, co do opieki nad maleństwem i mogłam już wracać do domu.  Gdy już wreszcie tam byłam, w pokoiku Scotty’ego zobaczyłam kilka nowych rzeczy, w tym ogromnego miśka.
    - Prezent od Victora – wyjaśnił mi Jay, patrząc, jak wkładam naszego syna do łóżeczka. 
Mały spał jak aniołek, co jakiś czas machając rączkami. Oboje byliśmy nim tak zachwyceni, że cały czas przy nim siedzieliśmy.
    - Ciekawe, do kogo będzie podobny – rzucił Jared, wpatrując się w niego. Teraz jeszcze ciężko było to określić.
    - Mam nadzieję, że oczy będzie miał twoje – powiedziałam, poprawiając zjeżdżającą z główki małego czapeczkę.
    - Teraz ma oczy jak kosmita.  






***





Mary:

    Jared załatwił mi mieszkanie w Los Angeles. Bardzo przypominało to, które zamieszkiwałam w Nowym Jorku, zanim przeprowadziłam się do Adriana. Jeden pokój, mała kuchnia, jeszcze mniejsza łazienka, ale lepsze to niż parkowa ławka czy mieszkanie z psychopatą. 
    Jedynym, co mnie martwiło, było to, że straciłam dostęp do darmowych narkotyków, a nie było mnie stać na to, żeby je kupować. Póki co jeszcze jakoś wytrzymywałam, ale wiedziałam, że już niedługo dopadnie mnie syndrom odstawienia, wtedy też nie będę miała wyjścia i będę musiała pójść do George’a, choć dobrze wiedziałam, czego będzie oczekiwał w zamian. Ale już wolałam się z nim przespać, niż być na głodzie. Poza tym musiałam poszukać pracy, bo przecież nikt już nie będzie mi płacił za pozowanie do zdjęć. 
    Przeglądając gazetę, natknęłam się na ogłoszenie salonu kosmetycznego. Potrzebowali makijażystki, więc zamierzałam się tam zgłosić, ale do tego czasu musiałam żyć z tego, co pożyczył mi Jared. Naprawdę nie wiedziałam, co bym bez niego zrobiła. Szkoda, że to wszystko tak nam się skomplikowało. 
    Patrzyłam w okno i wtedy po pokoju rozniósł się Modern Myth, co oznaczało, że właśnie dzwonił do mnie Jay.
    - Słucham cię – powiedziałam, gdy tylko odebrałam.
    - Masz trochę wolnego czasu? – zapytał.
    - Pewnie, że mam.
    - W takim razie chciałbym cię gdzieś zabrać.
    - A nie powinieneś siedzieć teraz przy dziecku?
    - Mały śpi. Poza tym przyjechali rodzice Marion, więc mogę się wyrwać. Więc jak?
    - Skoro chcesz.
    - Dobra, zaraz u ciebie będę – powiedział i rozłączył się. Ja ubrałam się i zrobiłam lekki makijaż. Co prawda nie miałam zbytniej ochoty na wychodzenie z domu, ale nie widzieliśmy się z Jaredem ponad tydzień i musiałam przyznać, że bardzo mi go brakowało.
    - Załóż wygodne buty – powiedział, gdy tylko stanął w drzwiach.
    - Gdzie ty mnie zabierasz? 
    - Zobaczysz – odpowiedział i wyszliśmy z mieszkania. 
    W samochodzie spędziliśmy pół godziny, rozmawiając o mało istotnych rzeczach. W końcu zatrzymaliśmy się na jakimś totalnym zadupiu. Wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy iść w stronę sporej górki. 
    - Trzeba było mówić, że chcesz mi urządzić szkołę przetrwania – rzuciłam, czując już spore zmęczenie.
    - Idziemy dopiero… – tu spojrzał na zegarek – …czterdzieści pięć minut, a ty już wymiękasz. Kiepska jesteś.
    - Za to inne rzeczy robię dobrze – powiedziałam, posyłając mu dwuznaczne spojrzenie. Tylko się zaśmiał i kazał mi iść dalej. 
    Zatrzymaliśmy się po pięciu minutach, wtedy też poprosił, żebym zamknęła oczy.
    - Jasne, a ty mnie zepchniesz z tej górki.
    - Przejrzałaś mnie – powiedział i powoli zaczął mnie prowadzić. – Możesz otworzyć. 
    Wykonałam jego polecenie i przed sobą ujrzałam przecudowny widok na niemal całe Miasto Aniołów.
    - Wow – wydukałam, nie mogąc się nadziwić pięknem tego, co zobaczyłam.
    - Przyjeżdżam tu, gdy chcę pobyć sam na sam ze swymi myślami. To miejsca to taka moja oaza spokoju. Praktycznie nikt tu nie przyjeżdża, więc można pozwolić sobie na odrobinę intymności. Jesteś pierwszą osobą, którą tu przywiozłem.
    - Czuję się zaszczycona – powiedziałam, przytulając się do niego, a następnie oboje przysiedliśmy na kamieniu. – I jak radzisz sobie w roli ojca?
    - Całkiem nieźle. Na początku mały był bardzo grzeczny, ale teraz musimy wstawać do niego po kilkanaście razy w ciągu nocy.
    - Znam ten ból. Emily potrafiła wydzierać się całą noc. Bywało, że nie spałam po cztery dni z rzędu. Zajmowanie się małym dzieckiem to cholernie wyczerpująca praca, nawet jeśli ktoś robi to za ciebie. 
    - Racja, ale jednocześnie daje ci taką niesamowitą radość. Szkoda, że nie udało nam się mieć razem dziecka.
    - Wielka szkoda – odpowiedziałam, opierając głowę o jego ramię. – Nasze dziecko na pewno byłoby prześliczne. Miałoby twoje oczy.
    - I twoje kości policzkowe – powiedział, przesuwając palec po mojej twarzy.
    - I twój nos. Albo nie, lepiej mój.
    - Czyżbyś miała coś do mojego nosa? – zapytał z jedną z tych swoich aktorskich min.
    - Nie, ogólnie nie, ale jest nieco taki dziwny – powiedziałam, przyglądając się jego twarzy.
    - Przynajmniej jest prosty. 
    - Czy ty coś sugerujesz?
    - Ja? A skądże – powiedział z miną niewiniątka.
    - To nie moja wina, że mi go źle chirurg nastawił. 
    Oboje zaczęliśmy się śmiać.
    - Wiesz co? – zwrócił się do mnie.
    - Co?
    - Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Chciałbym być przez cały czas z tobą. Nie myśleć o problemach, obowiązkach.
    - To niestety niemożliwe.
    - Wiem i to mnie cholernie boli – odpowiedział, mocno mnie przytulając.
    Około ósmej byłam już w domu.
    - Może zostaniesz? – zaproponowałam.
    - Wiesz, chciałbym, ale muszę wracać.
    - W takim razie do następnego – powiedziałam, przyciskając swoje wargi do jego ust. Tak bardzo uwielbiałam to uczucie, które temu towarzyszyło. Kochałam tego faceta. Kochałam go najbardziej na świecie. 
    Wyszedł, a ja znów zostałam sama, pogrążona w swoich myślach. 
    Dlaczego to życie było tak cholernie niesprawiedliwe? 
    Ową refleksję przerwał mi dzwonek. Będąc pewna, że to Jared, szybko skoczyłam z miejsca i otworzyłam drzwi. Cholernie się zdziwiłam, gdy zobaczyłam za nimi Adriana. 
    - Co ty tutaj robisz? Jak mnie znalazłeś? – zapytałam drżącym głosem, a serce waliło mi jak szalone.
    - A gdzie „cześć”? Nie tęskniłaś za mną? – zapytał.
    - Wynoś się stąd! – powiedziałam, próbując zamknąć drzwi, jednak Haze skutecznie mi to uniemożliwił.
    - I po co te nerwy, słoneczko?
    - Czego chcesz? – spytałam przerażona.
    - Przyszedłem po coś, co należy do mnie.
    - Wszystko ci zostawiłam w twoim mieszkaniu.
    - Nie wszystko, kotku. Nie zapominaj, że ty też jesteś moją własnością – powiedział i dosłownie wepchnął się do mojego mieszkania, trzaskając drzwiami.
    - Tobie już całkowicie odbiło  – mówiłam, cofając się ostrożnie.
    - To tobie odbiło. Myślisz, że możesz odejść ode mnie tak bez słowa? Nieładnie z twojej strony. Bardzo nieładnie. - Zacisnął dłoń na moim przedramieniu. Zaczęła się szarpanina i nie wiem jak, ale udało mi się wypchnąć go na klatkę schodową. - Jeszcze cię dorwę, ty pieprzona suko! – krzyknął i z całej siły kopnął w drzwi. 
    Czy kiedykolwiek się od niego uwolnię?
    Na drugi dzień bałam się wyjść z domu, ale musiałam to zrobić, żeby pójść na rozmowę z właścicielką salonu, w którym chciałam podjąć pracę. Lucy Silver okazała się być bardzo przyjemną osobą i od razu złapałyśmy dobry kontakt.
    - Pokaż mi jeszcze, co potrafisz – powiedziała i postawiła przede mną plastikową głowę. – Zrób na niej makijaż wieczorowy. 
    Wzięłam do ręki paletę z cieniami i zaczęłam swoje ‘dzieło’.
    - Skończyłam – powiedziałam, odwracając imitację ludzkiej twarzy w stronę swojej potencjalnej szefowej.
    - No, muszę przyznać, że masz do tego smykałkę. Świetny dobór kolorów. 
    Wymieniłyśmy się uśmiechami, po czym kontynuowała: 
    – W takim razie widzimy się jutro o dziesiątej.
    - Czyli mam tę pracę? – zapytałam dla pewności .
    - Tak, masz – odpowiedziała Lucy, podając mi rękę.
    Byłam niesamowicie szczęśliwa, bo w końcu będę miała stały przypływ gotówki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz