niedziela, 29 listopada 2020

039. Naprawdę jesteś pieprzonym egoistą!

 Jared:

    - Szczerze mówiąc, kompletnie cię nie rozumiem – powiedział Tomo, gdy siedzieliśmy na ławce przed hotelem.
    - W jakiej kwestii? – zapytałem, wpatrując się w gwiazdy. Byłem cholernie szczęśliwy i nic nie mogło tego zmienić.
    - No w kwestii związków. W domu czeka na ciebie dziewczyna, która niedługo urodzi ci dziecko, a ty posuwasz swoją byłą. Rozumiem, że Mary jest dla ciebie ważna, ale, stary, tak się nie robi.
    - A co ty możesz o tym wiedzieć? Poza tym ja nie wpieprzam się w twój związek, więc ciebie proszę o to samo.
    - W nic się nie wpieprzam, po prostu mówię, co myślę. Jesteśmy przyjaciółmi, więc mogę być z tobą szczery.
    - Pewnie, że tak, ale gdybyś chociaż raz miał okazję poznać, co to znaczy kochać się z kimś takim jak Mary, już nigdy więcej nie chciałbyś być z nikim innym. – Mówiłem z zamkniętymi oczami i znów widziałem jej piękną twarz.
    - Czyli tu chodzi o seks? – zapytał.
    - Nie tylko. Chodzi o to, jaka jest i jak na mnie działa. Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko.
    - Więc czemu się z nią rozstałeś i związałeś z Marion?
    - To ona ze mną zerwała. A z Marion związałem się, bo właśnie Mary mnie o to poprosiła, a jak już mówiłem, dla niej zrobię wszystko.
    - Jak dla mnie to jest jakiś chory układ, w który wplątaliście niewinną dziewczynę i jeszcze nienarodzone dziecko.
    - Myślisz, że celowo ją zapłodniłem?
    - Ty w ogóle chcesz tego dziecka, czy masz je gdzieś?
    - Scotty jeszcze się nie urodził, a ja już jestem z niego cholernie dumny. Chciałem mieć dziecko, ale niekoniecznie z kobietą, z którą będę je miał – odpowiedziałem, wstając z miejsca. – Nie wiem jak ty, ale ja idę spać – rzuciłem do Tomo i wszedłem do budynku. 
    Od razu gdy znalazłem się w pokoju, rzuciłem się na wielkie łóżko i pomyślałem, że miło by było zabawiać się w nim teraz z Mary. Myśl o owych igraszkach sprawiła, że poczułem ogromną potrzebę usłyszenia jej głosu, więc postanowiłem do niej zadzwonić. 
    - Chciałem tylko życzyć ci dobrej nocy – powiedziałem, gdy tylko odebrała, jednak zamiast jej głosu usłyszałem płacz. Nieźle się wystraszyłem. Próbowałem dowiedzieć się, co się stało, jednak nadal jednym, co słyszałem, był szloch, który rozrywał mi serce. 
    W końcu zebrała się i zaczęła mówić. Wydukała jedynie dwie sylaby ‘Ad’, jednak to wystarczyło, bym zerwał się z miejsca. 
    Wybiegłem z hotelu, ignorując mówiącą do mnie recepcjonistkę. Miałem szczęście, bo akurat przed wejściem stała taksówka, która przywiozła jakiegoś ważniaka w garniturku. Wskoczyłem do niej i podałem adres. 
    - Tylko szybko, błagam. 
    Kierowca skinął głową i ruszył z piskiem opon. Chwilę później byliśmy już na miejscu. 
    - Pięć dolarów. – odezwał się do mnie.
    - Cholera! – rzuciłem pod nosem i wyjąłem z tylnej kieszeni portfel, a z niego pierwszy lepszy banknot, który jak na mojego pecha, a na taksówkarza szczęście, okazał się być banknotem studolarowym. – Reszty nie trzeba. 
    Szybko wyszedłem z auta i wszedłem do apartamentowca. Drzwi od mieszkania Haze’a były otwarte, więc wpadłem tam jak do siebie. 
    – Mary! – zawołałem, jednak nie usłyszałem odpowiedzi. Doszedł mnie jednak płacz wydobywający się zza uchylonych drzwi. Pchnąłem je i zamarłem. Mary leżała skulona na łóżku z zakrwawioną twarzą. 
    - O Boże – wydukałem i szybko do niej podszedłem. Przykucnąłem przy łóżku i położyłem dłoń na jej rozdygotanym ramieniu.
    - Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła, próbując zerwać się z miejsca.
    - Kochanie, spokojnie, to ja, Jared – powiedziałem, próbując ją uspokoić, choć sam byłem przerażony.
    - Jared? – zapytała drżącym głosem.
    - Tak – odpowiedziałem, głaszcząc ją po głowie.
    - Błagam cię, zabierz mnie stąd. - Ostatkiem sił przysunęła się do mnie, a wtedy ja zobaczyłem krew na jej udach i kołdrze.
    - Cholera, co ten skurwiel ci zrobił?! – powiedziałem ze łzami w oczach i z kieszeni wyjąłem telefon. - Wytrzymaj jeszcze chwilkę, już dzwonię po karetkę.
    - Zabierz mnie stąd, proszę, zabierz mnie stąd.
    - Zaraz tu będą – powiedziałem, nadal głaszcząc jej głowę. – Wszystko będzie dobrze. Przy mnie jesteś bezpieczna.
    - To tak bardzo boli – mówiła i zaciskała dłoń na moim przedramieniu.
    - Wiem, ale musisz jeszcze trochę wytrzymać. Jestem z tobą. 
    Nasze łzy mieszały się ze sobą na białym materiale, a ona wciąż prosiła, bym ją stamtąd zabrał. 
    – Przysięgam ci, że jak go dorwę, to… – nie zdążyłem dokończyć, bo do mieszkania weszło dwóch sanitariuszy z noszami i lekarz.
    - Pan jest jej mężem? – zapytał, gdy tylko ją obejrzał.
    - Nie.
    - Ale to pan do nas dzwonił?
    - Tak – odpowiedziałem, ledwo co wydobywając z siebie głos.
    - Wie pan, kto jej to zrobił?
    Przytaknąłem. 
    – Więc pojedzie pan z nami.






***




    Kiedy byliśmy w szpitalu,  kazali mi przez cały czas czekać na korytarzu, dopiero gdy zasnęła, pozwolili mi do niej wejść.
    - Kobiety po takich przeżyciach są nieco przewrażliwione na widok, a szczególnie na dotyk mężczyzn – wyjaśniła mi powód, dla którego kazali mi czekać pielęgniarka. Zaraz potem do sali weszło dwóch policjantów.
    - Możemy z panem porozmawiać? – zapytał jeden.
    - Tak – zgodziłem się i poszedłem z nimi do gabinetu jakiegoś lekarza.
    - Czy pani King znała napastnika?
    - To jej chłopak – powiedziałem, podpierając głowę ręką.
    - Nazwisko. 
    - Haze, Adrian Haze.
    - Dobrze. Czy już wcześniej był on w stosunku do poszkodowanej agresywny?
    - Bił ją – odpowiedziałem, przygryzając dolną wargę, co miało mi pomóc powstrzymać łzy.
    - Pani King mówiła panu o tym?
    - Tak i widziałem ślady na jej ciele.
    - Widział pan ślady na jej ciele – powtórzył za mną młody mężczyzna. – Czyli, jak mniemam, macie państwo romans?
    - Czy to jest istotne? – zapytałem, ledwo co utrzymując przytomność.
    - No wie pan, tu wszystko jest istotne – rzucił mi wymowne spojrzenie.
    - Tak, mamy romans.
    - Czy pan… - tu spojrzał na swój notes – ….Haze mógłby zrobić coś takiego w przypływie ataku zazdrości?
    - Zdecydowanie tak. To pieprzony świr.
    Przepytywali mnie tak jeszcze dobre pół godziny i w końcu stwierdzili, że tyle informacji im wystarczy.
    Ledwo co trzymałem się na nogach, ale nie mogłem zostawić jej samej, więc przysunąłem krzesło i resztę nocy spędziłem przy szpitalnym łóżku.
    Około dziewiątej zadzwonił mój telefon.
    - Tak? – zapytałem półprzytomny.
    - Jak tam nasz przyszły tatuś? Wypoczęty po koncercie?
    - Przepraszam cię, Marion, ale nie mogę teraz rozmawiać.
    - Coś się stało?
    - Nic – odpowiedziałem. – Później do ciebie zadzwonię.
    - Przecież słyszę, że coś jest nie tak.
    - Czy ty zawsze musisz być taka upierdliwa?! Skoro mówię, że nic się nie stało, to nic się nie stało, do cholery!  – Puściły mi nerwy i wyżyłem się słownie na swojej dziewczynie. Nic mi nie odpowiedziała, tylko się rozłączyła. W tym samym czasie obudziła się Mary i po raz kolejny wpadła w panikę, gdy dotknąłem jej dłoni.
    - Co tu się dzieje? – Do sali wbiegł przywołany krzykiem lekarz.
    - Chciałem ją tylko dotknąć – wydukałem z przerażeniem, patrząc na rozhisteryzowaną Mary.
    - Niech pan stąd wyjdzie.
    - Nie  – odezwała się Mary. – Niech zostanie.
    - Jest pani tego pewna?
    - Tak. 
    Doktor wyszedł, a ja wróciłem na wcześniej zajmowane miejsce, jednak ręce trzymałem przy sobie. 
    - Przepraszam, że tak zareagowałam, ale…
    - Nie przepraszaj mnie, to nie twoja wina. 
    Jej dłoń właśnie spoczęła na moim policzku, a ja niepewnie złożyłem na niej pocałunek. 
    - To ja powinienem przeprosić ciebie.
    - Skąd mogłeś wiedzieć, że tak zareaguję.
    - Nie za to.
    - A za co? – zapytała, zdejmując dłoń z mojej twarzy.
    - Za to, co zrobił ci ten bydlak. Gdyby nie ja, nie doszło by do tego – powiedziałem, spuszczając wzrok.
    - Gdyby nie ty, wróciłby tam i byłoby jeszcze gorzej.
    - Ale jak on mógł zrobić coś takiego swojej własnej kobiecie? Przecież to jest nieludzkie.
    - To jest jak najbardziej ludzkie. Żadne inne stworzenie nie posunęłoby się do czegoś takiego – powiedziała, łapiąc mnie za rękę. – Ale nie rozmawiajmy teraz o tym. Sam ból jest wystarczająco dołujący.
    - Dobrze – odpowiedziałem, delikatnie głaszcząc jej dłoń.
    - Dziękuje ci za to, że tu jesteś. Już tyle razy ratowałeś mi życie.
    - I będę je ratował tyle razy, ile będzie trzeba.
    - Kocham cię – powiedziała przez łzy.
    - Ja ciebie też. – Położyłem głowę na brzegu łóżka, a Mary zaczęła przeczesywać moje włosy palcami.
    - Spałeś w ogóle? – zapytała po chwili milczenia.
    - Nie.
    - To idź się przespać.
    - Chcę zostać tu z tobą – odpowiedziałem, ledwo co podnosząc głowę.
    - Przecież widzę, że ledwo się trzymasz na nogach. Jedź do hotelu, prześpij się, a potem wróć. 
    W sumie to marzyłem o tym, żeby znaleźć się teraz w wygodnym łóżku.
    - Ale obiecaj mi jedno – zwróciłem się do Mary. – Gdy tylko wypiszą cię ze szpitala, wrócisz ze mną do Los Angeles.
    - Obiecuję, ale będę musiała najpierw zabrać swoje rzeczy z Nowego Jorku.
    - Polecimy tam razem – powiedziałem i bardzo delikatnie pocałowałem ją w czoło. 
    Wychodząc, zahaczyłem o gabinet lekarza, który zajmował się Mary. 
    - Kiedy będzie mogła stąd wyjść? – zapytałem.
    - Nie ma żadnych cięższych obrażeń, więc jutro będzie mogła wrócić do domu. 
    Podziękowałem mu za informację i złapałem taksówkę, którą wróciłem do hotelu.
    - Gdzieś ty był przez całą noc?! Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy?! – usłyszałem głos brata, gdy tylko wszedłem do holu.
    - W szpitalu.
    - W szpitalu? A co się stało?! – zapytał wystraszony.
    - Później ci powiem, teraz jestem padnięty – odpowiedziałem i wszedłem do windy.

 





***





    Kiedy się obudziłem, była już czwarta. Wygrzebałem się z łóżka i wszedłem pod prysznic, puszczając na siebie strumień wody, która spływała mi po twarzy, mieszając się ze łzami. Chciałem zabrać ją gdzieś, gdzie nikt by nas nie znalazł i gdzie już nikt nigdy by jej nie skrzywdził. 
    Po wyjściu z łazienki poszedłem prosto do Shannona, opowiedzieć mu, co się stało.
    - Wykastruję szmaciarza! – rzucił roztrzęsiony. Widać było, że to, co spotkało Mary ze strony Adriana, poruszyło go tak samo jak mnie.
    - Zamiast do LA polecę z nią do Nowego Jorku. Weźmiemy jej rzeczy i dopiero potem wrócę do domu.
    - A co z nią? Chyba nie zamieszka u ciebie.
    - Chciałbym, ale to raczej niemożliwe. Victor ma wolne mieszkanie, więc jutro do niego zadzwonię, a teraz pogadam z Marion i jadę do Mary.
    - Dobra, to widzimy się za kilka dni. 
    Objęliśmy się i mój brat razem z Tomo i Timem pojechał na lotnisko. Ja zadzwoniłem do swojej dziewczyny.
    - Cześć, Marion.
    - Dzwonisz, żeby znów się na mnie wyżywać?
    - Przepraszam, ale byłem zdenerwowany – zacząłem i wyjaśniłem jej całą sytuację. – Wrócę w poniedziałek, albo we wtorek.
    - Jasne.
    - Jesteś zła?
    - Nie, przecież jesteście przyjaciółmi, a przyjaciele powinni sobie pomagać w takich sytuacjach – odpowiedziała.
    - Kochana jesteś. Jeszcze raz przepraszam – rzuciłem i rozłączyłem się. 
    Niby przyjęła to dobrze, ale w jej głosie słyszałem złość. Pewnie domyślała się, że jest coś między mną a Mary.  






Mary:

    - Dzień dobry, pani King. Chcielibyśmy z panią porozmawiać – odezwał się jeden z dwóch policjantów, którzy właśnie weszli do sali, gdzie leżałam.
    - Czemu wy zawsze chodzicie dwójkami? – rzuciłam, a oni spojrzeli na mnie z ogromnym zdziwieniem. – No tak, przecież nieszczęścia chodzą parami. 
    Nienawidziłam policjantów, szczególnie tych z Seattle i okolic. 
    - Czy mogłaby pani opowiedzieć, co się dokładnie stało zeszłej nocy?
    - Nie zamierzam iść z tą sprawą do was – odpowiedziałam.
    - Czyli rozumiem, że nie chce pani, żeby pan Haze poniósł karę za swoje czyny?
    - Tego nie powiedziałam, ale nie zamierzam ciągać się po sądach, bo Adrian i tak się wybroni.
    - Mamy przecież niezbite dowody.
    - Nie rozśmieszajcie mnie – powiedziałam, patrząc na nich pogardliwie. – Możecie już iść.
    - Jest pani pewna, że nie chce wnosić oskarżenia?
    - Tak, jestem pewna. Żegnam panów. 
     Mężczyźni wyszli, a ja przewróciłam się na lewy bok i zaczęłam płakać. 
    Chciałam, żeby ten bydlak odpowiedział za to, co zrobił, ale wiedziałam, że w sposób prawny nic nie zdziałam.

 




***





    - Jutro cię stąd zabieram i lecimy do Nowego Jorku po twoje rzeczy – usłyszałam od Jaya, gdy tylko stanął obok mnie.
    - I co potem? Zabierzesz mnie do siebie i będziemy żyć w trójkącie? – zapytałam nieco oschle.
    - Ej, a ty co taka drażliwa?
    - Ciekawa jestem, czy ty na moim miejscu byłbyś oazą spokoju.
    - Załatwiłem ci mieszkanie – powiedział, nie wracając do mojej pyskówki.
    - Gdzie? W Los Angeles? – zapytałam, a on przytaknął. – Dzięki. Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam, ale była u mnie niedawno policja. Chcieli, żebym złożyła zeznania, ale odmówiłam.
    - Co?!
    - Odmówiłam – powtórzyłam nieco wolniej.
    - Mary, dlaczego? Pozwolisz, żeby uszło mu to na sucho?
    - Nawet gdyby sprawa trafiła do sądu i tak by go nie skazali. On ma tyle kasy i takich prawników, że jeszcze wyszłoby na to, że to ja go zgwałciłam, a nie on mnie.
    - Ja też mam kasę i znam dobrych prawników.
    - Jared, zrozum, że z nim nie wygrasz. Wiem, jaki on jest i jakie ma wpływy.
    - A ty masz ślady na ciele, które mogą go pogrążyć.
    - Proszę cię, przestań. Nie zamierzam się z nim sądzić.
    - W takim razie, co zamierzasz? – zapytał widocznie poirytowany.
    - Nic. Po prostu wyprowadzę się od niego i będę żyć, jak gdyby nigdy nic.
    - I pozwolisz, żeby tak samo jak twój ojciec nigdy nie odpowiedział za to, co ci zrobił?
    - Kiedyś odpowie, ale niekoniecznie przed sądem – rzuciłam, patrząc Jayowi w oczy.
    - Przemyślałaś to?
    - Tak i nie zmienię zdania.
    - Dlaczego ty jesteś tak cholernie uparta? – zapytał, przytulając mnie. – Nienawidzę tego w tobie, nienawidzę - mówił i przytulał mnie coraz mocniej. 





***




    Na drugi dzień, późnym południem, wylądowaliśmy w Nowym Jorku.
    - A co jeśli Adrian jest w domu? – zapytałam, gdy wysiedliśmy z taksówki.
    - Wtedy go zabiję – powiedział zupełnie poważnie Jared.
    Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne i weszliśmy do budynku. Na całe szczęście Haze’a nie było. 
    - Pomóc ci się pakować?
    - Nie trzeba. 
    Do walizki schowałam tylko te rzeczy, które kupiłam sobie sama. Wszystko, co dostałam od Adriana, postanowiłam zostawić. Nie chciała mieć nic, co by mi o nim przypomniało.
    - Samolot mamy dopiero jutro, więc dzisiaj musimy przespać się w hotelu.
    -  Jasne – rzuciłam i opuściliśmy mieszkanie numer czterdzieści pięć.
    - Ale najpierw pójdziemy coś zjeść. Znam tu świetną restaurację – powiedział Jay i weszliśmy do czekającej na nas taksówki. 
    Zjedliśmy obiad i wybraliśmy się na długi spacer.
    - I co dalej? – zapytałam.
    - Robi się ciemno, więc możemy iść do hotelu.
    - Nie o to pytam.
    - A o co?
    - O nas. Co dalej z nami?
    - Nie wiem, Mary – odpowiedział, obejmując mnie.
    - Teraz, kiedy urodzi ci się dziecko, będziesz musiał pomóc Marion.
    - Wiem, ale nie zamierzam znów z ciebie rezygnować. 
    - Wiesz, że to nie jest dobre, że nie powinno tak być.
    - Ale jest, poza tym nigdy nie przejmowaliśmy się tym, czy to, co robimy, jest właściwe czy nie. Tu liczmy się tylko my – powiedział i pocałował mnie, po czym weszliśmy do hotelu. Wynajęliśmy pokój i postanowiliśmy, że nie będziemy wracać do naszej rozmowy. 
    Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka, a Jared jak zwykle wlepiał wzrok w Blackberry.
    - Zebraliśmy całkiem niezłe recenzje – rzucił, nie odrywając oczu od ekranika
    - Cieszę się – odpowiedziałam, kładąc głowę na poduszce, a on odłożył swojego małego „przyjaciela”  na stolik. – Jak tylko sobie pomyślę o locie do Los Angeles, to żyć mi się odechciewa. Tyle godzin w samolocie.
    - Wytrzymasz. Najważniejsze, że w końcu uwolniłaś się od tego psychola – rzucił i zniknął za drzwiami łazienki. Wyszedł po dziesięciu minutach i położył się obok mnie. – Cieszę się, że tu jesteś. – Jego usta dotknęły mojego ramienia, a następnie szyi.
    - Ja też – odpowiedziałam i wtedy nasze wargi się złączyły. 
    Wszystko było dobrze, dopóki nie poczułam jego dłoni na swoim udzie. Od razu przypomniała mi się tamta noc. 
    – Jared, przestań – powiedziałam, odsuwając go od siebie.
    - Coś się stało? – zapytał, wyciągając rękę spod mojej koszuli nocnej.
    - Przepraszam, ale nie mogę – wydukałam, nakrywając się kołdrą.
    - Chodzi o Marion, tak? 
    - Nie o nią. Po prostu, gdy mnie dotykasz, wraca do mnie ta noc w Seattle.
    - Będę bardzo delikatny. Nie zrobię ci krzywdy – zaczął i dotknął mojej twarzy.
    - Nie. Nie chcę się z tobą kochać. Nie zniosę teraz męskiego dotyku.
    - Jasne – rzucił obrażonym tonem i zabrał swoją dłoń z mojego policzka.
    - Wiesz co? Naprawdę jesteś pieprzonym egoistą! Dwa dni temu mój były mało co mnie nie rozerwał, boję się nawet usiąść na kiblu, a ty się obrażasz, bo nie chcę się z tobą pieprzyć! Chociaż byś udawał, że mi współczujesz! – krzyknęłam i wstałam z łóżka. Byłam na niego cholernie wściekła. Typowy samiec, myśli tylko o sobie i o zaspokojeniu swoich potrzeb seksualnych i nieważne, że jedynym, co bym przy tym czuła, był ból. Ważne, że pan Leto byłby zadowolony z możliwości spuszczenia się w swoją kochankę. 
    Ułożyłam się na kanapie i okryłam leżącym na niej kocem. Liczyłam na to, że uda mi się zasnąć. 
    Po trzydziestu minutach przerzucania się z boku na bok, usłyszałam kroki Jaya.
    - Przepraszam, skarbie. Zachowałem się jak ostatnia świnia.
    - Cholernie samolubna świnia – dodałam, podnosząc się z pozycji leżącej.
    - Musisz się wyspać przed lotem. Wracaj do łóżka – powiedział, patrząc na mnie tymi swoimi błękitnymi ślepiami.
    - Ja wrócę , a ty znowu będziesz próbował dobrać mi się do majtek.
    - Ja zostanę tutaj na kanapie, skoro chcesz.
    - Dobra, ty zostajesz, ja idę. – Wstałam i ruszyłam w stronę łóżka. Przykryłam się kołdrą i próbowałam zasnąć, jednak uniemożliwiło mi to wiercenie się Jareda na kanapie i jego marudzenie. – Już dobra, chodź tutaj - zawołałam go i zrobiłam mu miejsce. Położył się obok. – Tylko bez macania.
    - Dobrze – odpowiedział, kładąc ręce pod głowę. Akurat w tym momencie zsunęła mi się z ramienia nieco przyduża koszula, odsłaniając kawałek mojej piersi. – Leżeć! – rzucił Jared, patrząc na swoje krocze, a ja mimowolnie zaczęłam się śmiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz