Jared:
- Szczerze mówiąc, kompletnie cię nie rozumiem – powiedział Tomo, gdy siedzieliśmy na ławce przed hotelem.
- W jakiej kwestii? – zapytałem, wpatrując się w gwiazdy. Byłem cholernie szczęśliwy i nic nie mogło tego zmienić.
- No w kwestii związków. W domu czeka na ciebie dziewczyna, która niedługo urodzi ci dziecko, a ty posuwasz swoją byłą. Rozumiem, że Mary jest dla ciebie ważna, ale, stary, tak się nie robi.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Poza tym ja nie wpieprzam się w twój związek, więc ciebie proszę o to samo.
- W nic się nie wpieprzam, po prostu mówię, co myślę. Jesteśmy przyjaciółmi, więc mogę być z tobą szczery.
- Pewnie, że tak, ale gdybyś chociaż raz miał okazję poznać, co to znaczy kochać się z kimś takim jak Mary, już nigdy więcej nie chciałbyś być z nikim innym. – Mówiłem z zamkniętymi oczami i znów widziałem jej piękną twarz.
- Czyli tu chodzi o seks? – zapytał.
- Nie tylko. Chodzi o to, jaka jest i jak na mnie działa. Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko.
- Więc czemu się z nią rozstałeś i związałeś z Marion?
- To ona ze mną zerwała. A z Marion związałem się, bo właśnie Mary mnie o to poprosiła, a jak już mówiłem, dla niej zrobię wszystko.
- Jak dla mnie to jest jakiś chory układ, w który wplątaliście niewinną dziewczynę i jeszcze nienarodzone dziecko.
- Myślisz, że celowo ją zapłodniłem?
- Ty w ogóle chcesz tego dziecka, czy masz je gdzieś?
- Scotty jeszcze się nie urodził, a ja już jestem z niego cholernie dumny. Chciałem mieć dziecko, ale niekoniecznie z kobietą, z którą będę je miał – odpowiedziałem, wstając z miejsca. – Nie wiem jak ty, ale ja idę spać – rzuciłem do Tomo i wszedłem do budynku.
Od razu gdy znalazłem się w pokoju, rzuciłem się na wielkie łóżko i pomyślałem, że miło by było zabawiać się w nim teraz z Mary. Myśl o owych igraszkach sprawiła, że poczułem ogromną potrzebę usłyszenia jej głosu, więc postanowiłem do niej zadzwonić.
- Chciałem tylko życzyć ci dobrej nocy – powiedziałem, gdy tylko odebrała, jednak zamiast jej głosu usłyszałem płacz. Nieźle się wystraszyłem. Próbowałem dowiedzieć się, co się stało, jednak nadal jednym, co słyszałem, był szloch, który rozrywał mi serce.
W końcu zebrała się i zaczęła mówić. Wydukała jedynie dwie sylaby ‘Ad’, jednak to wystarczyło, bym zerwał się z miejsca.
Wybiegłem z hotelu, ignorując mówiącą do mnie recepcjonistkę. Miałem szczęście, bo akurat przed wejściem stała taksówka, która przywiozła jakiegoś ważniaka w garniturku. Wskoczyłem do niej i podałem adres.
- Tylko szybko, błagam.
Kierowca skinął głową i ruszył z piskiem opon. Chwilę później byliśmy już na miejscu.
- Pięć dolarów. – odezwał się do mnie.
- Cholera! – rzuciłem pod nosem i wyjąłem z tylnej kieszeni portfel, a z niego pierwszy lepszy banknot, który jak na mojego pecha, a na taksówkarza szczęście, okazał się być banknotem studolarowym. – Reszty nie trzeba.
Szybko wyszedłem z auta i wszedłem do apartamentowca. Drzwi od mieszkania Haze’a były otwarte, więc wpadłem tam jak do siebie.
– Mary! – zawołałem, jednak nie usłyszałem odpowiedzi. Doszedł mnie jednak płacz wydobywający się zza uchylonych drzwi. Pchnąłem je i zamarłem. Mary leżała skulona na łóżku z zakrwawioną twarzą.
- O Boże – wydukałem i szybko do niej podszedłem. Przykucnąłem przy łóżku i położyłem dłoń na jej rozdygotanym ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła, próbując zerwać się z miejsca.
- Kochanie, spokojnie, to ja, Jared – powiedziałem, próbując ją uspokoić, choć sam byłem przerażony.
- Jared? – zapytała drżącym głosem.
- Tak – odpowiedziałem, głaszcząc ją po głowie.
- Błagam cię, zabierz mnie stąd. - Ostatkiem sił przysunęła się do mnie, a wtedy ja zobaczyłem krew na jej udach i kołdrze.
- Cholera, co ten skurwiel ci zrobił?! – powiedziałem ze łzami w oczach i z kieszeni wyjąłem telefon. - Wytrzymaj jeszcze chwilkę, już dzwonię po karetkę.
- Zabierz mnie stąd, proszę, zabierz mnie stąd.
- Zaraz tu będą – powiedziałem, nadal głaszcząc jej głowę. – Wszystko będzie dobrze. Przy mnie jesteś bezpieczna.
- To tak bardzo boli – mówiła i zaciskała dłoń na moim przedramieniu.
- Wiem, ale musisz jeszcze trochę wytrzymać. Jestem z tobą.
Nasze łzy mieszały się ze sobą na białym materiale, a ona wciąż prosiła, bym ją stamtąd zabrał.
– Przysięgam ci, że jak go dorwę, to… – nie zdążyłem dokończyć, bo do mieszkania weszło dwóch sanitariuszy z noszami i lekarz.
- Pan jest jej mężem? – zapytał, gdy tylko ją obejrzał.
- Nie.
- Ale to pan do nas dzwonił?
- Tak – odpowiedziałem, ledwo co wydobywając z siebie głos.
- Wie pan, kto jej to zrobił?
Przytaknąłem.
– Więc pojedzie pan z nami.
***
Kiedy byliśmy w szpitalu, kazali mi przez cały czas czekać na korytarzu, dopiero gdy zasnęła, pozwolili mi do niej wejść.
- Kobiety po takich przeżyciach są nieco przewrażliwione na widok, a szczególnie na dotyk mężczyzn – wyjaśniła mi powód, dla którego kazali mi czekać pielęgniarka. Zaraz potem do sali weszło dwóch policjantów.
- Możemy z panem porozmawiać? – zapytał jeden.
- Tak – zgodziłem się i poszedłem z nimi do gabinetu jakiegoś lekarza.
- Czy pani King znała napastnika?
- To jej chłopak – powiedziałem, podpierając głowę ręką.
- Nazwisko.
- Haze, Adrian Haze.
- Dobrze. Czy już wcześniej był on w stosunku do poszkodowanej agresywny?
- Bił ją – odpowiedziałem, przygryzając dolną wargę, co miało mi pomóc powstrzymać łzy.
- Pani King mówiła panu o tym?
- Tak i widziałem ślady na jej ciele.
- Widział pan ślady na jej ciele – powtórzył za mną młody mężczyzna. – Czyli, jak mniemam, macie państwo romans?
- Czy to jest istotne? – zapytałem, ledwo co utrzymując przytomność.
- No wie pan, tu wszystko jest istotne – rzucił mi wymowne spojrzenie.
- Tak, mamy romans.
- Czy pan… - tu spojrzał na swój notes – ….Haze mógłby zrobić coś takiego w przypływie ataku zazdrości?
- Zdecydowanie tak. To pieprzony świr.
Przepytywali mnie tak jeszcze dobre pół godziny i w końcu stwierdzili, że tyle informacji im wystarczy.
Ledwo co trzymałem się na nogach, ale nie mogłem zostawić jej samej, więc przysunąłem krzesło i resztę nocy spędziłem przy szpitalnym łóżku.
Około dziewiątej zadzwonił mój telefon.
- Tak? – zapytałem półprzytomny.
- Jak tam nasz przyszły tatuś? Wypoczęty po koncercie?
- Przepraszam cię, Marion, ale nie mogę teraz rozmawiać.
- Coś się stało?
- Nic – odpowiedziałem. – Później do ciebie zadzwonię.
- Przecież słyszę, że coś jest nie tak.
- Czy ty zawsze musisz być taka upierdliwa?! Skoro mówię, że nic się nie stało, to nic się nie stało, do cholery! – Puściły mi nerwy i wyżyłem się słownie na swojej dziewczynie. Nic mi nie odpowiedziała, tylko się rozłączyła. W tym samym czasie obudziła się Mary i po raz kolejny wpadła w panikę, gdy dotknąłem jej dłoni.
- Co tu się dzieje? – Do sali wbiegł przywołany krzykiem lekarz.
- Chciałem ją tylko dotknąć – wydukałem z przerażeniem, patrząc na rozhisteryzowaną Mary.
- Niech pan stąd wyjdzie.
- Nie – odezwała się Mary. – Niech zostanie.
- Jest pani tego pewna?
- Tak.
Doktor wyszedł, a ja wróciłem na wcześniej zajmowane miejsce, jednak ręce trzymałem przy sobie.
- Przepraszam, że tak zareagowałam, ale…
- Nie przepraszaj mnie, to nie twoja wina.
Jej dłoń właśnie spoczęła na moim policzku, a ja niepewnie złożyłem na niej pocałunek.
- To ja powinienem przeprosić ciebie.
- Skąd mogłeś wiedzieć, że tak zareaguję.
- Nie za to.
- A za co? – zapytała, zdejmując dłoń z mojej twarzy.
- Za to, co zrobił ci ten bydlak. Gdyby nie ja, nie doszło by do tego – powiedziałem, spuszczając wzrok.
- Gdyby nie ty, wróciłby tam i byłoby jeszcze gorzej.
- Ale jak on mógł zrobić coś takiego swojej własnej kobiecie? Przecież to jest nieludzkie.
- To jest jak najbardziej ludzkie. Żadne inne stworzenie nie posunęłoby się do czegoś takiego – powiedziała, łapiąc mnie za rękę. – Ale nie rozmawiajmy teraz o tym. Sam ból jest wystarczająco dołujący.
- Dobrze – odpowiedziałem, delikatnie głaszcząc jej dłoń.
- Dziękuje ci za to, że tu jesteś. Już tyle razy ratowałeś mi życie.
- I będę je ratował tyle razy, ile będzie trzeba.
- Kocham cię – powiedziała przez łzy.
- Ja ciebie też. – Położyłem głowę na brzegu łóżka, a Mary zaczęła przeczesywać moje włosy palcami.
- Spałeś w ogóle? – zapytała po chwili milczenia.
- Nie.
- To idź się przespać.
- Chcę zostać tu z tobą – odpowiedziałem, ledwo co podnosząc głowę.
- Przecież widzę, że ledwo się trzymasz na nogach. Jedź do hotelu, prześpij się, a potem wróć.
W sumie to marzyłem o tym, żeby znaleźć się teraz w wygodnym łóżku.
- Ale obiecaj mi jedno – zwróciłem się do Mary. – Gdy tylko wypiszą cię ze szpitala, wrócisz ze mną do Los Angeles.
- Obiecuję, ale będę musiała najpierw zabrać swoje rzeczy z Nowego Jorku.
- Polecimy tam razem – powiedziałem i bardzo delikatnie pocałowałem ją w czoło.
Wychodząc, zahaczyłem o gabinet lekarza, który zajmował się Mary.
- Kiedy będzie mogła stąd wyjść? – zapytałem.
- Nie ma żadnych cięższych obrażeń, więc jutro będzie mogła wrócić do domu.
Podziękowałem mu za informację i złapałem taksówkę, którą wróciłem do hotelu.
- Gdzieś ty był przez całą noc?! Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy?! – usłyszałem głos brata, gdy tylko wszedłem do holu.
- W szpitalu.
- W szpitalu? A co się stało?! – zapytał wystraszony.
- Później ci powiem, teraz jestem padnięty – odpowiedziałem i wszedłem do windy.
***
Kiedy się obudziłem, była już czwarta. Wygrzebałem się z łóżka i wszedłem pod prysznic, puszczając na siebie strumień wody, która spływała mi po twarzy, mieszając się ze łzami. Chciałem zabrać ją gdzieś, gdzie nikt by nas nie znalazł i gdzie już nikt nigdy by jej nie skrzywdził.
Po wyjściu z łazienki poszedłem prosto do Shannona, opowiedzieć mu, co się stało.
- Wykastruję szmaciarza! – rzucił roztrzęsiony. Widać było, że to, co spotkało Mary ze strony Adriana, poruszyło go tak samo jak mnie.
- Zamiast do LA polecę z nią do Nowego Jorku. Weźmiemy jej rzeczy i dopiero potem wrócę do domu.
- A co z nią? Chyba nie zamieszka u ciebie.
- Chciałbym, ale to raczej niemożliwe. Victor ma wolne mieszkanie, więc jutro do niego zadzwonię, a teraz pogadam z Marion i jadę do Mary.
- Dobra, to widzimy się za kilka dni.
Objęliśmy się i mój brat razem z Tomo i Timem pojechał na lotnisko. Ja zadzwoniłem do swojej dziewczyny.
- Cześć, Marion.
- Dzwonisz, żeby znów się na mnie wyżywać?
- Przepraszam, ale byłem zdenerwowany – zacząłem i wyjaśniłem jej całą sytuację. – Wrócę w poniedziałek, albo we wtorek.
- Jasne.
- Jesteś zła?
- Nie, przecież jesteście przyjaciółmi, a przyjaciele powinni sobie pomagać w takich sytuacjach – odpowiedziała.
- Kochana jesteś. Jeszcze raz przepraszam – rzuciłem i rozłączyłem się.
Niby przyjęła to dobrze, ale w jej głosie słyszałem złość. Pewnie domyślała się, że jest coś między mną a Mary.
Mary:
- Dzień dobry, pani King. Chcielibyśmy z panią porozmawiać – odezwał się jeden z dwóch policjantów, którzy właśnie weszli do sali, gdzie leżałam.
- Czemu wy zawsze chodzicie dwójkami? – rzuciłam, a oni spojrzeli na mnie z ogromnym zdziwieniem. – No tak, przecież nieszczęścia chodzą parami.
Nienawidziłam policjantów, szczególnie tych z Seattle i okolic.
- Czy mogłaby pani opowiedzieć, co się dokładnie stało zeszłej nocy?
- Nie zamierzam iść z tą sprawą do was – odpowiedziałam.
- Czyli rozumiem, że nie chce pani, żeby pan Haze poniósł karę za swoje czyny?
- Tego nie powiedziałam, ale nie zamierzam ciągać się po sądach, bo Adrian i tak się wybroni.
- Mamy przecież niezbite dowody.
- Nie rozśmieszajcie mnie – powiedziałam, patrząc na nich pogardliwie. – Możecie już iść.
- Jest pani pewna, że nie chce wnosić oskarżenia?
- Tak, jestem pewna. Żegnam panów.
Mężczyźni wyszli, a ja przewróciłam się na lewy bok i zaczęłam płakać.
Chciałam, żeby ten bydlak odpowiedział za to, co zrobił, ale wiedziałam, że w sposób prawny nic nie zdziałam.
***
- Jutro cię stąd zabieram i lecimy do Nowego Jorku po twoje rzeczy – usłyszałam od Jaya, gdy tylko stanął obok mnie.
- I co potem? Zabierzesz mnie do siebie i będziemy żyć w trójkącie? – zapytałam nieco oschle.
- Ej, a ty co taka drażliwa?
- Ciekawa jestem, czy ty na moim miejscu byłbyś oazą spokoju.
- Załatwiłem ci mieszkanie – powiedział, nie wracając do mojej pyskówki.
- Gdzie? W Los Angeles? – zapytałam, a on przytaknął. – Dzięki. Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam, ale była u mnie niedawno policja. Chcieli, żebym złożyła zeznania, ale odmówiłam.
- Co?!
- Odmówiłam – powtórzyłam nieco wolniej.
- Mary, dlaczego? Pozwolisz, żeby uszło mu to na sucho?
- Nawet gdyby sprawa trafiła do sądu i tak by go nie skazali. On ma tyle kasy i takich prawników, że jeszcze wyszłoby na to, że to ja go zgwałciłam, a nie on mnie.
- Ja też mam kasę i znam dobrych prawników.
- Jared, zrozum, że z nim nie wygrasz. Wiem, jaki on jest i jakie ma wpływy.
- A ty masz ślady na ciele, które mogą go pogrążyć.
- Proszę cię, przestań. Nie zamierzam się z nim sądzić.
- W takim razie, co zamierzasz? – zapytał widocznie poirytowany.
- Nic. Po prostu wyprowadzę się od niego i będę żyć, jak gdyby nigdy nic.
- I pozwolisz, żeby tak samo jak twój ojciec nigdy nie odpowiedział za to, co ci zrobił?
- Kiedyś odpowie, ale niekoniecznie przed sądem – rzuciłam, patrząc Jayowi w oczy.
- Przemyślałaś to?
- Tak i nie zmienię zdania.
- Dlaczego ty jesteś tak cholernie uparta? – zapytał, przytulając mnie. – Nienawidzę tego w tobie, nienawidzę - mówił i przytulał mnie coraz mocniej.
***
Na drugi dzień, późnym południem, wylądowaliśmy w Nowym Jorku.
- A co jeśli Adrian jest w domu? – zapytałam, gdy wysiedliśmy z taksówki.
- Wtedy go zabiję – powiedział zupełnie poważnie Jared.
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne i weszliśmy do budynku. Na całe szczęście Haze’a nie było.
- Pomóc ci się pakować?
- Nie trzeba.
Do walizki schowałam tylko te rzeczy, które kupiłam sobie sama. Wszystko, co dostałam od Adriana, postanowiłam zostawić. Nie chciała mieć nic, co by mi o nim przypomniało.
- Samolot mamy dopiero jutro, więc dzisiaj musimy przespać się w hotelu.
- Jasne – rzuciłam i opuściliśmy mieszkanie numer czterdzieści pięć.
- Ale najpierw pójdziemy coś zjeść. Znam tu świetną restaurację – powiedział Jay i weszliśmy do czekającej na nas taksówki.
Zjedliśmy obiad i wybraliśmy się na długi spacer.
- I co dalej? – zapytałam.
- Robi się ciemno, więc możemy iść do hotelu.
- Nie o to pytam.
- A o co?
- O nas. Co dalej z nami?
- Nie wiem, Mary – odpowiedział, obejmując mnie.
- Teraz, kiedy urodzi ci się dziecko, będziesz musiał pomóc Marion.
- Wiem, ale nie zamierzam znów z ciebie rezygnować.
- Wiesz, że to nie jest dobre, że nie powinno tak być.
- Ale jest, poza tym nigdy nie przejmowaliśmy się tym, czy to, co robimy, jest właściwe czy nie. Tu liczmy się tylko my – powiedział i pocałował mnie, po czym weszliśmy do hotelu. Wynajęliśmy pokój i postanowiliśmy, że nie będziemy wracać do naszej rozmowy.
Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka, a Jared jak zwykle wlepiał wzrok w Blackberry.
- Zebraliśmy całkiem niezłe recenzje – rzucił, nie odrywając oczu od ekranika
- Cieszę się – odpowiedziałam, kładąc głowę na poduszce, a on odłożył swojego małego „przyjaciela” na stolik. – Jak tylko sobie pomyślę o locie do Los Angeles, to żyć mi się odechciewa. Tyle godzin w samolocie.
- Wytrzymasz. Najważniejsze, że w końcu uwolniłaś się od tego psychola – rzucił i zniknął za drzwiami łazienki. Wyszedł po dziesięciu minutach i położył się obok mnie. – Cieszę się, że tu jesteś. – Jego usta dotknęły mojego ramienia, a następnie szyi.
- Ja też – odpowiedziałam i wtedy nasze wargi się złączyły.
Wszystko było dobrze, dopóki nie poczułam jego dłoni na swoim udzie. Od razu przypomniała mi się tamta noc.
– Jared, przestań – powiedziałam, odsuwając go od siebie.
- Coś się stało? – zapytał, wyciągając rękę spod mojej koszuli nocnej.
- Przepraszam, ale nie mogę – wydukałam, nakrywając się kołdrą.
- Chodzi o Marion, tak?
- Nie o nią. Po prostu, gdy mnie dotykasz, wraca do mnie ta noc w Seattle.
- Będę bardzo delikatny. Nie zrobię ci krzywdy – zaczął i dotknął mojej twarzy.
- Nie. Nie chcę się z tobą kochać. Nie zniosę teraz męskiego dotyku.
- Jasne – rzucił obrażonym tonem i zabrał swoją dłoń z mojego policzka.
- Wiesz co? Naprawdę jesteś pieprzonym egoistą! Dwa dni temu mój były mało co mnie nie rozerwał, boję się nawet usiąść na kiblu, a ty się obrażasz, bo nie chcę się z tobą pieprzyć! Chociaż byś udawał, że mi współczujesz! – krzyknęłam i wstałam z łóżka. Byłam na niego cholernie wściekła. Typowy samiec, myśli tylko o sobie i o zaspokojeniu swoich potrzeb seksualnych i nieważne, że jedynym, co bym przy tym czuła, był ból. Ważne, że pan Leto byłby zadowolony z możliwości spuszczenia się w swoją kochankę.
Ułożyłam się na kanapie i okryłam leżącym na niej kocem. Liczyłam na to, że uda mi się zasnąć.
Po trzydziestu minutach przerzucania się z boku na bok, usłyszałam kroki Jaya.
- Przepraszam, skarbie. Zachowałem się jak ostatnia świnia.
- Cholernie samolubna świnia – dodałam, podnosząc się z pozycji leżącej.
- Musisz się wyspać przed lotem. Wracaj do łóżka – powiedział, patrząc na mnie tymi swoimi błękitnymi ślepiami.
- Ja wrócę , a ty znowu będziesz próbował dobrać mi się do majtek.
- Ja zostanę tutaj na kanapie, skoro chcesz.
- Dobra, ty zostajesz, ja idę. – Wstałam i ruszyłam w stronę łóżka. Przykryłam się kołdrą i próbowałam zasnąć, jednak uniemożliwiło mi to wiercenie się Jareda na kanapie i jego marudzenie. – Już dobra, chodź tutaj - zawołałam go i zrobiłam mu miejsce. Położył się obok. – Tylko bez macania.
- Dobrze – odpowiedział, kładąc ręce pod głowę. Akurat w tym momencie zsunęła mi się z ramienia nieco przyduża koszula, odsłaniając kawałek mojej piersi. – Leżeć! – rzucił Jared, patrząc na swoje krocze, a ja mimowolnie zaczęłam się śmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz