piątek, 20 listopada 2020

031.Nie mogło być inaczej

 Jared:

    - Nie powinno było do tego dojść - przerwałem głuchą ciszę.
    - Ale doszło – odpowiedziała Marion, kładąc się na boku
    - Wiem i tak bardzo chciałbym tego żałować, ale nie żałuję – powiedziałem, patrząc jej w oczy. Mimo tego, że zrobiłem coś tak okropnego, nie czułem wyrzutów sumienia. Przy Marion było mi naprawdę dobrze, chociaż niż czułem do niej nic prócz sympatii, a przynajmniej tak mi się wydawało. 
    Kiedy była ubrana, była dla mnie jak dobry kumpel, ale gdy tylko dotykałem jej nagiego ciała, była dla mnie kimś więcej. 
    Sam nie wiedziałem, co na chwilę obecną do niej czułem.
    - Mary nie myliła się co do mnie – powiedziała, a ja przyłożyłem jej palec do ust.
    - Nie rozmawiajmy o tym. Po prostu o tym nie rozmawiajmy. 
    - Kocham cię, Jared.
     I właśnie tego się bałem. Wolałem, żeby jednak tego nie mówiła.
    - Muszę już iść – rzuciłem, sięgając po ubranie.
    - Jest czwarta. Nie możesz poczekać przynajmniej do siódmej?
    - Muszę iść. – Nałożyłem ciuchy i nawet się z nią nie żegnając, wyszedłem z pokoju. 
    W głowie cały czas słyszałem te dwa słowa: kocham cię. Już dotykałem klamki, gdy głos w mojej głowie kazał mi wrócić na górę. 
    Przez chwilę stałem bez ruchu, zastanawiając się, co zrobić, po czym postanowiłem: wracam do domu. Wyszedłem. Zamknąłem za sobą furtkę i zacząłem iść w stronę swojej ulicy.
    - Jebać to! – powiedziałem sam do siebie i zawróciłem. Wbiegłem do środka i nic nie mówiąc, zacząłem całować nieco zdezorientowaną Marion.
    Po prostu nie mogłem znów zostawić jej bez słowa, tak jakby nic między nami nie zaszło. 
    Jej włosy przepływały przez moje palce, a dłonie delikatnie oplatały moją szyję.
    - Do zobaczenia – rzuciłem i wyszedłem, jednak tym razem ruszyłem w stronę mieszkania Shannona. Drzwi otworzył mi dopiero po dziesięciu minutach dobijania się.
    - Ciebie już całkowicie pogięło? Wiesz, która jest godzina?
    - Walnij mnie – powiedziałem.
    - Co? – zapytał zaspany.
    - Walnij mnie – powtórzyłem.
    - Nie no, z tobą jest naprawdę coś nie tak. Wpadasz do mnie o w pół do piątej rano i prosisz, żebym cię walnął. 
    - Wal!
    - Nie no, debil, totalny debil.
    - Shannon, proszę cię jak brat brata, uderz mnie.
    - Niech ci będzie – powiedział, uderzając mnie otwartą dłonią  w twarz.
    - Co to miało być?! Walisz jak baba!
    W tym momencie pięść Shanna zatrzymała się na mojej twarzy. 
    - Jeszcze raz.
    - Jared, nie świruj, bo jeszcze zrobię ci krzywdę.
    - Wal albo zerżnę Cassie. 
    To go zachęciło do spełnienia mojej prośby i poczułem na sobie serię silnych ciosów.
    - Zadowolony? – zapytał, gdy leżałem na podłodze, plując krwią.
    - Dzięki – odpowiedziałem i wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Podniósł mnie, po czym pomógł usiąść na krześle, podając ręcznik.
    - Będziesz mi czyścił dywan – rzucił groźnym tonem. – Tak w ogóle, to dlaczego chciałeś, żebym ci obił tę twoją śliczną buźkę?
    - Dlatego, że jestem pieprzoną świnią, która na to zasłużyła.
    - Co żeś znowu nawywijał? – zapytał, patrząc na mnie wzrokiem ojca, który po raz kolejny dowiaduje się o wybryku swojego syna.
    - Zdradziłem Mary.
    - No pięknie. Człowieku, najpierw ryczysz, bo Mary cię zostawia, a kiedy do ciebie wraca, ty posuwasz inną. Nie ma co, zajebisty jesteś, a ja myślałem, że w końcu zmądrzałeś.
    - Shannon, ja ją chyba kocham. 
    - Chyba? Jeszcze niedawno nie mogłeś bez niej żyć.
    - Nie mówię o Mary.
    - A o kim, do cholery?! 
    - O Marion – odpowiedziałem, przykładając ręcznik do krwawiącego nosa.
    - Przecież mówiłeś, że Marion to była tylko jednorazówka.
    - Myliłem się.
    - I co zamierzasz teraz zadzwonić do Mary i powiedzieć: ‘Kochanie, przespałem się z twoją przyjaciółką, którą chyba kocham’?!
    - Proszę cię, przestań.
    - Co przestań? Skoro zachowujesz się jak kretyn, to musisz brać za to odpowiedzialność!
    - A ty przyznałbyś się Cassie, że ją zdradziłeś? – zapytałem wściekły jego pretensjami.
    - Nie, bo nigdy nie zdradziłbym kobiety, którą nazywam miłością swojego życia.
    - Jasne, a kiedy się z nią spotykałeś kilka lat temu, to jakoś nie miałeś oporów przed obracaniem panienek na prawo i lewo.
    - Wtedy byłem gówniarzem i nie doceniałem tego, co miałem. Teraz zrozumiałem swój błąd i nie zamierzam go drugi raz popełnić. 
    Mówił tak sensownie, że miałem wrażenie, jakby to ktoś mówił za niego. 
    - A tobie radzę się określić: albo Marion, albo Mary.
    - Myślisz, że to takie łatwe?
    - Byłoby łatwe, gdybyś faktycznie kochał Mary tak bardzo, jak twierdzisz.
    - Czyli sugerujesz, że jej nie kocham?! – zapytałem, prawie krzycząc.
    - Pomyśl tylko: gdyby Mary naprawdę była twoją wielką miłością, to nawet nie myślałbyś o seksie z innymi pod jej nieobecność, tylko siedziałbyś na dupie i odliczał dni do jej powrotu.  
    Shannon mógł mieć rację. Kochając się z Marion, ani razu nie pomyślałem o swojej dziewczynie, ale czy to oznaczało, że jej nie kochałem? Przecież bez wahania oddałbym za nią życie. Kiedy byłem z nią, czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, czasami się kłóciliśmy. Nie, wróć, kłóciliśmy się bardzo często, ale zawsze tak było i zawsze wszystko się dobrze kończyło. Ale Marion, ona wyglądała zupełnie jak Mary, gdy ją poznałem, miała tylko inny kolor włosów. Oczy, usta nawet figurę, nie licząc biustu, miała taką jak Mary, ale charakter zupełnie inny. Była spokojniejsza, wyrozumialsza i przede wszystkim nie tak cholernie uparta, ale czy potrafiłbym żyć z dziewczyną, która zawsze mi będzie we wszystkim przytakiwać? Może potrzebowałem kobiety, która podobnie jak Mary, potrafiła skopać mi tyłek, gdy robiłem coś nie tak? 
    - Ziemia do Jareda. Jesteś tam? – usłyszałem i zobaczyłem dłoń brata przesuwającą się przed moimi oczami.
    - Przepraszam, zamyśliłem się.
    - Zauważyłem.
    - Tak w ogóle, to oświadczyłeś się Cassie? – zapytałem, żeby choć na chwilę oderwać się od swoich myśli.
    - Oświadczyłem.
    - I co?
    - Za rok będzie nosiła nasze nazwisko.
    - No to gratuluję – powiedziałem, wstając i przytulając brata. – Przynajmniej tobie się ułożyło. 
    - Tobie też się ułoży, tylko sam sobie odpowiedz na pytanie, obok której z nich chciałbyś się budzić każdego ranka do końca swojego życia.
    - Zastanowię się nad tym – odpowiedziałem i wyszedłem.
    - Może cię podwieźć? - usłyszałem za sobą głos Shanna.
    - Nie trzeba. Przejdę się. 
 

***


    Szedłem opustoszałym chodnikiem, zastanawiając się, co mam teraz zrobić. 
    Podniosłem wzrok i na wielkim bilbordzie zobaczyłem napis:

 Nie mogło być inaczej.

    - Dzięki za pocieszenie – rzuciłem pod nosem i ruszyłem w stronę domu. Gdy tylko wszedłem, usłyszałem telefon. – Tak?
    - To ja, Will, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Nie musisz się stawiać w sądzie, wszystko załatwiliśmy z jej adwokatem między sobą. Psychiatra przebadał Suzie i stwierdził, że cierpi na jakieś zaburzenie, więc w najbliższym czasie będzie zamknięta w psychiatryku.
    - Ale kiedyś wyjdzie.
    - Spokojnie, o tym też pomyślałem i wynegocjowałem dożywotni zakaz zbliżania się do ciebie i twojej dziewczyny.
    - Tylko tyle?
    - A czego ty byś chciał? – zapytał zaskoczony moim brakiem entuzjazmu.
    - Ta dziwka zabiła mi dziecko.
    - Ale nic jej za to nie zrobią, bo ma żółte papiery. Przykro mi, stary, ale takie prawo. Masz zaświadczenie o niepoczytalności i jesteś niemal nietykalny.
    - Liczę na to, że suka popełni samobójstwo.
    - Bardzo możliwe – odpowiedział rozbawiony tym zdaniem. – W takim razie do następnego. 
    Byłem naprawdę wdzięczny za tak szybkie rozwiązanie tej sprawy i za to, że nie wyciekła do mediów. 
    Co do mediów, to otrzymałem oficjalne przeprosiny od stacji, która posądziła mnie o dilerkę, ale i tak ucierpiało na tym moje życie zawodowe. Założę się, że przez to sprzedało się kilka tysięcy płyt mniej, no ale trudno się mówi, dalej się żyje. Teraz miałem większe problemy na głowie. 




Mary:

    Po kilku godzinach lotu wylądowałam w Nowym Jorku. Niezbyt dobrze znałam to miasto, ale z trafieniem do mieszkania Tima nie powinnam mieć problemu.
    Opuściłam lotnisko i wsiadłam do stojącej przed nim taksówki.
    - Ja chyba skądś panią znam – odezwał się taksówkarz po kilku sekundach przyglądania mi się w lusterku. 
    - Chyba jednak nie – powiedziałam, odwracając wzrok.
    - Mam dobrą pamięć do twarzy. Musiałem już gdzieś panią widzieć. 
    Tym razem nic się nie odezwałam, tylko zaczęłam przeglądać gazetę, która leżała obok. 
    - Już wiem! Pani jest dziewczyną tego aktora. Jak mu tak było... – Zaczął drapać się lewą ręką po głowie. – Mam! Leto! 
    Spojrzałam na niego, lekko się uśmiechając. Wysadził mnie przed wysokim budynkiem i odjechał z piskiem opon. 
    Jeszcze raz spojrzałam na karteczkę z adresem, nie mogąc uwierzyć w to, że Cobba było stać na mieszkanie w takim budynku. Kiedy upewniłam się, że jestem we właściwym miejscu, weszłam do środka.
    - Pani do kogo? – usłyszałam męski głos.
    - Do pana Tima Cobba.
    - W takim razie proszę wpisać się na listę – powiedział mężczyzna i podsunął mi długopis. – Taka drobna formalność. Mieszkają tu naprawdę zamożni ludzie, więc musimy wiedzieć, kogo tu wpuszczamy.
    - Jasne – powiedziałam, po czym wsiadłam do windy, która zawiozła mnie na siódme piętro. Kiedy się zatrzymała, podeszłam do drzwi z numerem czterdzieści dziewięć znajdujących się na końcu korytarza i zapukałam. Otworzyła mi bardzo elegancka kobieta.
    - Zastałam Tima? – zapytałam, przyglądając się jej.
    - Tak, proszę wejść – odpowiedziała, wpuszczając mnie do środka. – Tim, jakaś pani do ciebie – zawołała i po chwili w przedpokoju stanął mój były mąż.
    - Mary? Co ty tutaj robisz?  – zapytał wyraźnie zaskoczony moim widokiem.
    - Przyjechałam do Emily – odpowiedziałam, widząc, jak mi się przygląda.
    - Kto to jest, kochanie? – zapytała brunetka.
    - No tak, nie przedstawiłem was sobie. To jest Mary, matka Emily, a to moja żona Melinda.  
Uścisnęłyśmy sobie dłonie i weszliśmy do salonu. 
    -  Świetnie wyglądasz.
    - Dziękuję. Widzę, że dobrze ci się powodzi – powiedziałam, rozglądając się po wielkim pomieszczeniu, które bardziej przypominało muzeum niż lokal mieszkalny. 
    - Otworzyłem tu sieć salonów, poza tym Melinda ma kilka sklepów, w których sprzedaje ciuchy znanych nowojorskich projektantów, więc na brak pieniędzy nie możemy narzekać. Prawda, kochanie? – zwrócił się do swojej małżonki.
    - Prawda – odpowiedziała, uśmiechając się.
    - A ty gdzie teraz mieszkasz?
    - U swojego chłopaka w Los Angeles.
    - A czym się zajmuje twój chłopak?
    - Jest aktorem i muzykiem.
    - Proszę, proszę – rzucił Tim.
    - A jak się nazywa? – zapytała Melinda.
    - Jared Leto.
    - Poznałam go na jednym z pokazów mody. Bardzo interesujący człowiek.
    - A gdzie jest Emily? – zapytałam zaraz po tym, jak posłałam kobiecie uprzejmy uśmiech. 
    - Na lekcji gry na pianinie, ale zaraz powinna być z powrotem.
    - Gra na pianinie? – spytałam, uśmiechając się.
    - Tak – odpowiedział Tim, wlewając mi do szklanki sok pomarańczowy. – Ma talent po tobie.
    - Też grasz? – zapytała żona mojego byłego męża.
    - Jest znakomitą skrzypaczką, ale się do tego nie przyznaje – powiedział za mnie Cobb.
    - Mama kiedyś mnie uczyła, ale po jej śmierci przestałam ćwiczyć.
    - Udało mi się namówić ją, żeby zagrała na naszym weselu i uwierz mi, wcale nie było słychać, że przestała ćwiczyć. 
    Jeszcze jeden komplement z jego strony i zacznę myśleć, że ktoś mu wyprał mózg. 
    Już miałam o coś zapytać, gdy otworzyły się drzwi i do mieszkania weszła Emily.
    - Kochanie, zobacz, kto cię odwiedził.
    - Mama! -  krzyknęła podekscytowana i rzuciła mi się w ramiona. 
    Nie byłam w stanie opisać tego, co w tym momencie czułam. Łzy powoli zaczynały spływać po moich policzkach. 
    - Mamusiu, dlaczego płaczesz? Coś się stało? – zapytała głosem pełnym troski.
    - Nic, skarbie, po prostu bardzo za tobą tęskniłam – powiedziałam, delikatnie gładząc jej blond włosy. Była prześliczna.
    - Ja też za tobą tęskniłam – powiedziała, znów się we mnie wtulając. 
    Byłam wzruszona taką reakcją, bo prawdę powiedziawszy, bałam się, że może nie chcieć mnie widzieć. 
    -  Przyjechałaś na zawsze? – zapytała.
    - Tylko na kilka dni.
    - Ale przez te kilka dni będziesz mieszkać u nas, tak?
    - Nie, kochanie, będę mieszkać w hotelu. 
    - Ale ja chcę, żebyś mieszkała u nas – powiedziała stanowczym tonem. Zdecydowanie miała charakterek po mnie.
    - Nie mogę się zwalać wam na głowę.
    - Możesz, prawda, tatusiu? Powiedź mamie, że może u nas mieszkać – zwróciła się do Tima.
    - Ja nie mam nic przeciwko, a ty Linda?
    - Ja też nie – odpowiedziała, ukazując rządek idealnie białych zębów.
    - Ale na pewno to nie będzie dla was żaden kłopot? – zapytałam.
    - Na pewno – odpowiedzieli zgodnie.
    - Czyli mama zostaje u nas?
    - Tak - padło w odpowiedzi, po czym Em złapała mnie za rękę i zaczęła prowadzić w stronę swojego pokoju. 
    - Chodź, pokażę ci moją suknię księżniczki na bal szkolny.  I jak podoba ci się? – zapytała, wyciągając z ogromnej szafy różową sukienkę i przykładając ją do siebie.
    - Jest piękna – powiedziałam, dotykając materiału. – Mam pomysł, nałóż ją a ja zrobię ci zdjęcie, bo ktoś bardzo chciałby cię zobaczyć.
    - A kto taki? – spytała, zdejmując z siebie niebieską sukieneczkę i nakładając suknię.
    - A pewien pan – odpowiedziałam, pomagając jej się zapiąć.
    - Twój nowy mąż? 
    - Na razie jeszcze nie jest moim mężem.
    - Ale będzie?
    - Mam nadzieję – powiedziałam i obróciłam ją w swoją stronę.
    - A pokażesz mi go?
    - Tak, tylko najpierw zrobię ci zdjęcie  – odpowiedziałam, włączając aparat w telefonie. Zrobiłam jej kilka fotek, a następnie pokazałam zdjęcie Jareda.
    - To on?
    Przytaknęłam. 
    - Boski! – rzuciła z zachwytem, robiąc maślane oczy.
    - Widzę, że i gust masz po mnie – powiedziałam, całując ją w policzek. – A teraz się przebierz, żeby nie zniszczyć tej ślicznej sukni.
    - Jak się zniszczy, to pan Haze zrobi mi nową.
    - A kto to jest pan Haze?
    - Nasz sąsiad. Ciocia Melinda sprzedaje jego ubrania w swoich sklepach.
    - Ale  i tak szkoda by było, gdyby się zniszczyła – odpowiedziałam, rozsuwając zamek .
    - Chcesz posłuchać, jak gram? – spytała Emily, gdy była już przebrana.
    - Oczywiście – rzuciłam i weszłyśmy z powrotem do salonu. 
    Mily, jak ją pieszczotliwie nazywałam, usiadła przy fortepianie i zaczęła grać nieznaną mi dotąd melodię. Jej ruchy były jeszcze niepewne i palce czasami naciskały nieodpowiedni klawisz, ale dla mnie i tak brzmiało to idealnie. 
    Po raz kolejny w moich oczach zagościły łzy. Kiedy skończyła, po pokoju rozległy się głośne oklaski, a ta wstała i ukłoniła się przed naszą trójką niczym balerina przed kilkunastotysięczną publicznością. 
    - Podobało ci się? – zwróciła się do mnie.
    - Bardzo – odpowiedziałam, obejmując ją.
    - To może ty coś teraz zagrasz i zaśpiewasz, proszę cię – powiedziała, robiąc błagalną minę. W końcu gdy jeszcze mieszkałyśmy razem,  zawsze śpiewałam jej na dobranoc.
    - A co chcesz usłyszeć?
    - Titanica! 
    Mówiąc to, miała na myśli piosenkę My Heart Will Go On. 
    - Okey – powiedziałam, siadając do fortepianu. 
    Gdy skończyłam grać, usłyszałam nieznany mi dotąd męski głos. Odwróciłam głowę i w drzwiach zauważyłam przystojnego mężczyznę.
    - No, Tim, cóż to za piękna i zdolna dama?
    - To moja była żona Mary – odpowiedział, a ja wstałam i podeszłam do nieznajomego, wyciągając w jego stronę dłoń.
    - Mary King.
    - Adrian Haze – przedstawił się i pocałował moją dłoń.
    - A, to pan zaprojektował tę sukienkę dla Emily.
    - Zaprojektowałem i uszyłem. Dla mojej ulubionej sąsiadki wszystko – powiedział, głaszcząc rozanieloną Mily po głowie. – Zawsze tak patrzyłem na tego aniołka i zastanawiałem się, po kim ma taką śliczną twarzyczkę, bo na pewno nie po ojcu, a teraz widzę, że Emily ma urodę po mamusi.  
    Musiałam przyznać, że Haze był niesamowicie czarującym człowiekiem.
    - Skarbie, czas na kąpiel – powiedział Tim do naszej córki, po czym ta ruszyła do łazienki. - A my sobie usiądziemy i porozmawiamy – zwrócił się do nas, po czym wszyscy wygodnie rozłożyliśmy się na białej sofie.
    - Nie myślałaś nigdy o modelingu? – zwrócił się do mnie Adrian.
    - Za stara już jestem.
    - Ale masz bardzo ciekawą twarz i idealną figurę.
    - Może gdybym była te dwadzieścia lat młodsza – odpowiedziałam, upijając łyk wina.
    - Czy ja wiem. Właśnie jestem w trakcie tworzenia nowej kolekcji i wydaje mi się, że ciuchy z niej świetnie by się na tobie prezentowały.
    - Nie lepiej zatrudnić jakąś młodą modelkę, a nie trzydziestoośmioletnią amatorkę? – rzuciłam, uśmiechając się .
    - Młode modelki są przereklamowane. Poza tym, ja bym ci dał góra trzydzieści lat.
    - Już nie przesadzajmy. 
    - Mówię szczerze – odpowiedział.
    - Uwierz mi, Mary, Adrian jest zawsze szczery. Skoro mówi, że wyglądasz na maksimum trzydzieści lat, taka jest prawda – wtrącił się mój ex. Faktycznie po odwyku moja twarz była w zdecydowanie lepszej kondycji, niż jeszcze dwa miesiące wcześniej.
    - Gdybyś tylko rzuciła te wstrętne papierochy, miałabyś idealną cerę.
    - Skąd wiesz, że palę? – zapytałam.
    - Wszystko widać na skórze, a na tym to ja się znam jak mało kto. Swojego czasu studiowałem dermatologię.
    - Już się wykąpałam – powiedziała Emily, wchodząc do pokoju w niebieskim szlafroku.
    - No to kładź się spać – powiedział Tim, klepiąc ją delikatnie po ramieniu.
    - Ale ja chcę, żeby mama mnie utuliła.
    - No taka duża, a mamusia musi ją do snu tulić – powiedział jej ojciec, śmiejąc się.
    - Długo mamy nie widziałam i nie obchodzi mnie to czy to cię śmieszy, czy nie, chcę, żeby mnie utuliła i mi zaśpiewała – odpowiedziała z groźną miną, wszystkich tym rozczulając.
    - Już idę, kochanie – odpowiedziałam, wstając z miejsca i poszłam z córką do jej pokoju. Owinęłam ją szczelnie kołdrą i już miałam zacząć jej śpiewać, gdy zadała mi pytanie.
    - Mamusiu, a czy ty jesteś już zdrowa? Bo tata mówił, że nie odwiedzałaś mnie tak długo, bo byłaś chora.
    - Tak, już jestem zdrowa – powiedziałam, uśmiechając się do niej.
    - Wiesz co, nie musisz mi śpiewać, chciałam tylko z tobą pobyć sam na sam. 
    Po raz kolejny się uśmiechnęłam i pocałowałam ją w czoło.
    - Dobranoc, skarbie.
    - Dobranoc. 
    Wyszłam z pokoju, gasząc światło i wróciłam do towarzystwa.
    Rozmawialiśmy do szóstej rano, wtedy też przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Jareda. Jako że w LA była teraz dziewiąta, mogłam spokojnie dzwonić.
    - Cześć, kochanie – powiedziałam, gdy tylko Jay odebrał. – Nie obudziłam cię?
    - Nie. Przed chwilą dzwonił do mnie Will. Sue trafiła do psychiatryka i dostała dożywotni zakaz zbliżania się do nas.
    - To świetnie. 
    - Tak, świetnie – rzucił bez entuzjazmu.
    - Nie cieszysz się? – zapytałam go.
    - Wolałbym, żeby za to, co nam zrobiła, trafiła do więzienia.
    - Uwierz mi na słowo, że pobyt w wariatkowie jest dużo gorszy niż więzienie.
    - Wierzę – powiedział, po czym dodał: – A kiedy wrócisz?
    - Tak jak mówiłam, za sześć dni. Aha, pokazałam Emily twoje zdjęcie. Bardzo jej się spodobałeś. Stwierdziła, że jesteś boski.
    - Się wie – powiedział, a w jego głosie można było wyczuć nutkę egoizmu.
    - Skromny jak zawsze.
    Oboje zaczęliśmy się śmiać.
     – Dobra, ja już kończę, bo tu jest szósta, a ja jeszcze nie spałam.
    - W takim razie dobranoc.
    - Kocham cię – powiedziałam, a w odpowiedzi usłyszałam ‘ja ciebie też’, po czym Jay się rozłączył.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz