piątek, 20 listopada 2020

028. Lepiej dla niej, żeby była daleko stąd

 Jared:

    Owa wiadomość od Suzie przeraziła mnie nie na żarty. Bałem się, co tym razem wymyśliła. Mary również nie wyglądała na spokojną. Przez cały czas chodziła nerwowo po salonie, po czym skręciła do sypialni. 
    - Jared, chodź tu szybko! – zawołała mnie.
    - O co chodzi? – zapytałem, wchodząc do pokoju.
    - Patrz na to. –  Drżącą dłonią wskazała na ścianę, która tak samo jak kartka, pokryta była wersem z The Kill. – Ona tu była – powiedziała łamiącym się głosem.
    - Zauważyłem. Nie ruszaj nic, dzwonię po policję – powiedziałem, biorąc do ręki telefon.
    Po czterdziestu minutach przyjechało czterech funkcjonariuszy, którzy zaczęli pobierać odciski palców i robić zdjęcia owym napisom.
    - Jeśli nie ma pan nic przeciwko, rozejrzymy się po domu. 
    - Oczywiście – odpowiedziałem i przepuściłem dwóch policjantów. Jeden poszedł do łazienki, a drugi w stronę ogrodu. 
    - Nic panu nie zginęło?
    - Zdaje mi się, że wszystko jest na swoim miejscu – powiedziałem, rozglądając się po pokoju. 
    - A sprawdzał pan w innych pomieszczeniach? 
    No tak, nie pomyślałem o tym. 
    Przecząco ruszyłem głową i poszedłem do salonu, gdzie na kanapie siedziała Mary, nadal będąc w sporym szoku. 
    - Spokojnie, kochanie, znajdą ją - starałem się ją uspokoić.
    - Mam nadzieję – powiedziała, po czym wzięła łyk gorącej herbaty. – Miałeś rację, to wariatka. 
    - Mówiłem ci. Nie wiadomo, co by się stało, gdybyś wtedy do niej poszła – powiedziałem, przykucając przed nią i kładąc dłonie na jej nogach.
    - Od teraz już zawsze będę cię słuchać. – Jej dłoń dotknęła mojej twarzy, a mój wzrok skierował się na szafkę, na której zdecydowanie czegoś brakowało. 
    - Mary, przekładałaś nasze zdjęcia? – zapytałem, nadal patrząc w to samo miejsce.
    - Nie, a czemu pytasz? 
    Nie odpowiedziałem, tylko wstałem i podszedłem do szafki, aby sprawdzić, czy aby na pewno fotografie zniknęły.
    - Zauważył pan jakieś braki? – usłyszałem za plecami głos jednego z policjantów.
    - Nie ma trzech zdjęć, są tylko puste ramki – odpowiedziałem. 
    Facet coś zanotował, po czym zwrócił się do swoich współpracowników.
    - Znaleźliście coś?
    - Nie. Nie zauważyliśmy też niczego podejrzanego.
    - To dobrze. Jeśli państwo chcą, jeden z nas może tu zostać i pilnować domu.
    - Nie trzeba – powiedziałem. – Jeśli tu przyjdzie, to sam sobie z nią poradzę.
    - Po takiej akcji zostanie pan na sto procent oczyszczony z zarzutów, bo wygląda na to, że panna Brown to osoba niezrównoważona psychicznie. 
    - Oby – rzuciłem, żegnając się z nimi. 
    - Masz szczęście, że nie przysłali tu mojego ojca. Ten kretyn zapewne by stwierdził, że sam to napisałeś. – Mary wstała z kanapy, odkładając kubek na stół. – Muszę zapalić. 
    - Ja też – powiedziałem i wyszedłem razem z nią do ogródka.
    Gdy tylko dym znalazł się w moich płucach, poczułem lekkie przyduszenie i zacząłem kaszleć.
    - Nie kaszl, bo będzie jeszcze gorzej – powiedziała Mary.
    - Odzwyczaiłem się od papierosów – oznajmiłem, gdy tylko przestało mnie dusić. 
    - Jak myślisz, gdzie ona teraz jest? – zapytała po chwili ciszy.
    - Nie mam pojęcia, ale lepiej dla niej, żeby była daleko stąd, bo jak ją dorwę, to nie będę przejmował się tym, że to kobieta, tylko zatłukę sukę na śmierć. 
    Mary spojrzała na mnie i dodała:
    - A ja poprawię. 
    Co jak co, ale moja dziewczyna potrafiła nieźle przyłożyć. Po jej lewym sierpowym przez piętnaście minut dochodziłem do siebie. 
    Staliśmy tak jeszcze kwadrans i rzucaliśmy siarczyste epitety pod adresem Brown



 ***



    - Jared, włącz szybko wiadomości – usłyszałem głos brata, gdy tylko przyłożyłem telefon do ucha.
    - Ale po co?
    - Sam zobacz. 
    Kiedy się rozłączył, jak oparzony wbiegłem do salonu.
    - Wczoraj, przypadkowy turysta sfilmował znanego aktora i frontmana grupy 30 Seconds to Mars, Jareda Leto, gdy ten opuszczał radiowóz skuty kajdankami. Jak to zwykle bywa w przypadku gwiazd, został wypuszczony po niespełna dwóch godzinach pobytu na komisariacie. Dziś jednak jego dom został gruntowanie przeszukany przez funkcjonariuszy miejscowej policji. Nieoficjalnie mówi się, że odtwórca roli uzależnionego od heroiny Harry’ego Goldfarba w filmie „Requiem dla snu”, podejrzany jest o przechowywanie dużej ilości narkotyków, które według plotek, sprzedaje po koncertach swojego zespołu.
     - Że co, kurwa?! – wrzasnąłem w stronę telewizora 
    - Co się stało? – zapytała Mary, wystraszona moim krzykiem.
    - Patrz. – Wskazałem na telewizor. – Nie ujdzie im to na sucho! – wycedziłem przez zęby i zabrałem leżące na szafce kluczyki.
    - Gdzie jedziesz? 
    - Porozmawiać sobie z szefem tej pieprzonej stacji. Ty zamknij wszystkie drzwi i nikomu nie otwieraj – rzuciłem, po czym otworzyłem garaż i pojechałem w stronę centrum.  
    Dopiero po godzinie dojechałem do gmachu stacji telewizyjnej, która przedstawiła mnie jako dilera. 
    Wiedziałem, że nie dostanę się tam ot tak, więc byłem zmuszony użyć swojego talentu aktorskiego, żeby przekonać ochroniarzy,  niestety na nic to się zdało. Musiałem zastosować ostateczne rozwiązanie i każdemu z nich dałem po pięćdziesiąt dolarów.
    - Niech pan wchodzi.
     Masz pieniądze, możesz wszystko.
    - Przepraszam, ale gdzie jest biuro dyrektora?  – zapytałem recepcjonistki. 
    - Był pan umówiony? – zapytała.
    - Nie, ale to bardzo ważna sprawa.
    - W takim razie nie może pan tam wejść.  
    Czy oni wszyscy muszą być takimi pieprzonymi służbistami?!
    Po raz kolejny trzeba użyć tajnej broni, tym razem uroku osobistego.
    - Bardzo panią proszę – powiedziałem, posyłając jej szeroki uśmiech.
    - Naprawdę nie mogę.
    - Błagam panią, to sprawa życia i śmierci. – Mówiąc to, patrzyłem jej głęboko w oczy.
    - No nie wiem – powiedziała już zdecydowanie mniej pewnie. 
    Przysunąłem się do niej nieco bliżej.
    - Masz przepiękne usta, stworzone do pocałunków. – Moja twarz znajdowała się już w niebezpiecznej odległości od twarzy brunetki, której w tym momencie przyspieszył oddech. 
    - Dwadzieścia osiem – wyszeptała, patrząc na moje wargi.
    - Dziękuję. – odpowiedziałem, posyłając jej kolejny uśmiech. – Gdyby nie ta lada, już byłabyś moja – rzuciłem, by jeszcze bardziej ją nakręcić i wszedłem do windy.
     Kiedy już znalazłem się przed drzwiami z numerem dwadzieścia osiem, nawet nie zapukałem, tylko od razu tam wpadłem.
    - Co to ma znaczyć? Co pan wyprawia?! – rzucił w moją stronę zdezorientowany mężczyzna.
    - To ja się pytam, co to ma znaczyć! 
    - Kim pan w ogóle jest?
    - Najpierw oczerniasz mnie na swoim pieprzonym kanale, a teraz pytasz się, kim jestem?! – krzyknąłem zdenerwowany
    - Niech pan stąd wyjdzie albo wezwę ochronę!
    - Jeśli do jutra tego nie sprostujecie, mój prawnik was zniszczy. Łapiesz, koleś?
    - Proszę natychmiast opuścić mój gabinet! – wrzasnął.
    - Pamiętaj, masz czas do jutra, w przeciwnym razie będziesz mógł się pożegnać ze swoją ciepłą posadką – zwróciłem się do niego i wyszedłem.
    Właśnie jechałem w stronę domu, gdy poczułem wibracje w kieszeni.
    - No co jest? Zaraz tam będę! – Z piskiem opon wjechałem na przeciwny pas. 





Mary:

    Gdy tylko Jared wyszedł, zamknęłam drzwi i jeszcze raz rozejrzałam się po domu, by mieć pewność, że jestem bezpieczna. 
    Wyłączyłam telewizor i poszłam do sypialni. Była dopiero siódma, ale ja czułam ogromną potrzebę snu. Nie miałam nawet siły się wykąpać, więc od razu rzuciłam się na łóżko. 
    Po dziesięciu minutach usłyszałam hałas dobiegający z kuchni i serce zaczęło mi walić jak szalone Usiadłam i zaczęłam się wsłuchiwać, po to, aby upewnić się, czy hałasy są prawdziwe, czy to jedynie wytwór mojej wyobraźni. Niestety, były prawdziwe. 
    Przerażona wstałam z łóżka, chwyciłam gitarę Jaya i wyszłam na korytarz. Poruszałam się cicho i ostrożnie i wyraźnie słyszałam czyjeś kroki. Przeszłam kilka centymetrów i poczułam pięść na swojej twarzy. Pod wpływem ciosu spadłam na kanapę i wtedy poczułam, jak ktoś mnie przygniata swoim ciałem.
    - Jared był mój, a ty mi go odebrałaś, ty szmato! – usłyszałam i ujrzałam twarz Suzie. – I teraz znów będzie mój i tylko mój! – wrzasnęła i zaczęła okładać mnie na oślep. 
    Z tego całego szoku nie mogłam się ruszyć. Dopiero po kilku sekundach podjęłam próbę zapachnięcia jej z siebie. Kiedy mi się udało, chwyciłam leżącą pod stołem butelkę i próbowałam uderzyć nią napastniczkę, jednak ta mi ją wyrywała i rozbiła na mojej głowie. Straciłam przytomność. 




***




    Ocknęłam się dopiero w szpitalu i obok siebie zobaczyłam Shannona. 
    - Już wszystko dobrze. Zaraz będzie tu Jared.
    - Skąd się tu wzięłam? – spytałam, nie wiedząc, co się dzieje.
    - Sue cię zaatakowała, pamiętasz? 
    Przytaknęłam, przypominając sobie ten obłęd w jej oczach. 
    - Akurat do was przyjechałem i usłyszałem dziwne odgłosy, a że drzwi były zamknięte, wyważyłem je. Ty leżałaś nieprzytomna, a ta wariatka stała nad tobą z nożem, więc szybko ją obezwładniłem i zadzwoniłem po pomoc. Aresztowali ją.
    - Uratowałeś mi życie – powiedziałam, czując ogromny ból w klatce piersiowej. 
    - Tak jak ty mi kilkanaście lat temu. 
    Fakt, gdyby nie ja, Shann wziąłby najbardziej trefny towar na rynku, od którego zmarło kilkadziesiąt osób. 
    Wlepiłam wzrok w sufit; powoli zaczynałam odczuwać ból w całym ciele. 
    Po kilku minutach  do sali wpadł Jared i od razu stanął przed łóżkiem, na którym leżałam i zaczął mnie całować.
    - Co ta wariatka ci zrobiła? – powiedział ze łzami w oczach. 
    - Wychodziłam cało z gorszych sytuacji. – Próbowałam się zaśmiać, co wywołało ponowny, silny ból żeber i aż jęknęłam. 
    - Stłuczone – usłyszałam i zauważyłam, że do sali właśnie wszedł lekarz. 
    - To ja wyjdę – powiedział Shannon i opuścił salę, a Jared od razu zasypał doktora pytaniami. 
    - Pani King powinna szybko z tego wyjść, bo na szczęście nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych, jednak... – Tu załamał mu się głos, a na naszych twarzach pojawiło się przerażenie. – Robiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, jednak dziecka nie udało nam się uratować.
    - Jakiego dziecka? – zapytał Jared, robiąc wielkie oczy, a ja spojrzałam na doktora z ogromnym zdziwieniem. 
    - To państwo nic nie wiedzieli? Była pani w trzecim tygodniu ciąży. 
    Poczułam silny ucisk w środku. Spojrzałam na Jaya, w którego oczach zaszkliły się łzy. 
    - W sumie w tak wczesnym etapie kobiety rzadko się orientują, w jakim są stanie. Może to i lepiej, że państwo nic nie wiedzieli.
    - Co z tego, że nie wiedzieliśmy, jak teraz dowiadujemy się, że nasze dziecko nie żyje! – Jared zdecydowanie stracił nad sobą panowanie, a ja zaczęłam płakać. 
    - To kara za to, że jestem tak okropną matką dla Emily – powiedziałam, gdy tylko zostaliśmy sami.
    - To nie jest żadna kara. To ta pieprzona dziwka zabiła nasze dziecko. – Mówił, a po jego twarzy spływały łzy. - Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu.
    - Ja też – odparłam, ściskając jego dłoń. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – powiedziałam, chociaż sama w to nie wierzyłam. 
    - Przepraszam pana, ale musi już pan iść. – Do sali wszedł doktor i zwrócił się do siedzącego przy moim łóżku Jareda. 
    - Nie mógłbym zostać na noc?
    - Istnieje taka możliwość... – zaczął lekarz, jednak mu przerwałam.
    - Lepiej jedź do domu.
    - Nie chcę cię zostawiać samej – odpowiedział, przykładając moją dłoń do swoich ust. 
    - Ale ja chcę teraz pobyć sama – powiedziałam, zamykając oczy.
    - Jesteś pewna? 
    Przytaknęłam. 
    - Przyjadę do ciebie jutro. – Pocałował mnie w czoło i wyszedł. Usłyszałam jeszcze jego rozmowę z doktorem.
    - Niech się pan nie dziwi. Kobieta po utracie dziecka potrzebuje chwili samotności. 
    Po co on mówił nam o tym, że straciłam dziecko? Gdyby nie on, nawet nie zorientowałabym się, że byłam w ciąży.  Owszem, miałam mdłości i spóźniał mi się okres, ale zawsze tak było po odwyku, więc nawet nie pomyślałam, że mogę nosić w sobie owoc naszej miłości. 
    W tym momencie czułam okropny żal i mimo iż żyłam przez ten niecały miesiąc w niewiedzy, miałam wrażenie, jakbym straciła cząstkę siebie. Dużo bym teraz dała za chociażby maleńką działkę amfetaminy, by choć na chwilę móc zapomnieć o tej całej sytuacji, w której się znalazłam. Co prawda podali mi morfinę, ale w takiej dawce, na którą mój organizm był już dawno uodporniony. 
    Po pięciu minutach do sali weszła pielęgniarka i podała mi środek nasenny, który zadziałał naprawdę szybko.
    Gdy się obudziłam, wszedł do mnie lekarz i powiedział, że właśnie przyjechała policja, by spisać moje zeznania. Miałam tylko nadzieję, że to nie mój ojciec, niestety, nadzieja prysła, gdy tylko otworzyły się drzwi.
    - I jak się pani czuje? – zapytała policjantka, która weszła tu razem z nim.
    - A jak pani myśli? – odpowiedziałam, starając się nie patrzeć na tego bydlaka. 
    Kiedy tak stał przy moim łóżku, miałam wrażenie, że znów mam siedemnaście lat i leżę tu po tym, jak postanowił wyładować na mnie swoją frustrację.  
    - Czy on tu musi być? – zapytałam kobietę, wskazując na ojca.
    - Pan King prowadzi tę sprawę, więc jego obecność jest konieczna.
    - Poza tym chcę tu być – dodał z tym znienawidzonym przeze mnie uśmieszkiem. 
    - Lubisz oglądać mnie w takim stanie, co nie? – rzuciłam do niego. – Pewnie żałujesz tylko tego, że tym razem nie leżę tu przez ciebie. 
    Jego towarzyszka była wyraźnie zdezorientowana. 
    - Co, nie chwalił się w pracy, w jaki to sposób obchodził się ze swoją córką? – zwróciłam się do niej, a ona tylko zaczęła błądzić wzrokiem po podłodze. 
    - A więc opowiedz nam, jak doszło do całego zdarzenia. Jak panna Brown dostała się do domu pana Leto?
    - Weszła przez okno, przynajmniej tak mi się wydaje. 
    Zadawali mi całą masę pytań, a ja miałam ochotę pozabijać ich ich własną bronią. Byłam obolała, zarówno fizycznie jak i psychicznie, a oni jeszcze kazali mi mówić wszystko ze szczegółami. 
    - Dobra, tyle wystarczy - odezwała się funkcjonariuszka i poprosiła, abym teraz udała się zrobić zdjęcia obrażeń, które posłużą jako dowód podczas procesu.
    Do sali weszła pielęgniarka, pchając przed sobą wózek inwalidzki. 
    - A to na co? – zapytałam.
    - Jest pani jeszcze osłabiona, a gabinet, w którym przeprowadzana jest obdukcja, znajduje się dwa piętra wyżej – wytłumaczyła i podeszła do łóżka, by pomóc mi wstać.
    - Ja to zrobię – powiedział mój ojciec i wyciągnął rękę w moją stronę.
    - Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam tak, że wszyscy niemalże podskoczyli. 
    Dopiero teraz zauważyłam, że miał na palcu obrączkę, co oznaczało, że teraz zatruwa życie komuś innemu. 
    - Może lepiej niech pani to zrobi – zwrócił się do młodej pracownicy szpitala i odsunął się ode mnie. 
    Po krótkiej chwili byliśmy już na miejscu. Jako że obrażenia miałam na całym ciele, musiałam się rozebrać, wtedy zauważyłam też, że ojciec przygląda się moim plecom. 
    - Widzę, że podziwiasz swoje dzieło – powiedziałam, wprawiając go w zakłopotanie. – Tak, tatusiu, to wszystko to twoja robota, możesz być z siebie dumny. 
    Wszyscy tu obecni zwrócili swoje spojrzenia w jego stronę.
    - Przepraszam, muszę na chwilę wyjść – powiedział, po czym szybko opuścił pomieszczenie i już nie wrócił.
    Pielęgniarka zawiozła mnie do sali i gdy tylko wyszła, wszedł Jared.
    - Jak się czujesz, kochanie? – zapytał, siadając na brzegu łóżka.
    - Już lepiej, ale dalej mnie wszystko boli – odpowiedziałam, uśmiechając się. 
    - Niedługo przestanie – powiedział, zgarniając mi włosy z twarzy. – Dostałem nową rolę. Za tydzień zaczynam próbne zdjęcia.
    - To świetnie – powiedziałam, posyłając mu kolejny uśmiech. - Ale poczekaj, czyli to oznacza, że nie będziesz mógł polecieć ze mną do Nowego Jorku?
    - Niestety.
    - W takim razie, gdy tylko mi się polepszy, polecę tam sama.
    - Ale nie jesteś na mnie zła? – spytał uroczym tonem. 
    - Nie jestem, ale miałam nadzieję, że polecimy tam razem.
    - Ja też, ale...
    - Dobra, nie tłumacz się, tylko mnie pocałuj – przerwałam mu, przyciągając go do siebie. 
    Kiedy nasze wargi się rozłączyły usłyszałam:
    - Co do tego dziecka, to naprawdę jest mi cholernie przykro, ale zawsze możemy postarać się o następne.
    - Pewnie, że możemy – powiedziałam, przytulając jego twarz do swojej. 
    Nie wiem dlaczego, ale te słowa jakoś podniosły mnie na duchu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz