Marion:
O drugiej trzydzieści zaczęłam szykować się do wyjścia. Zrobiłam delikatny makijaż i związałam włosy, jednak po chwili namysłu, doszłam do wniosku, że lepiej będę wyglądać, gdy je rozpuszczę. Jeszcze raz spojrzałam w lustro i ruszyłam w stronę drzwi.
- Pamiętaj o gumce! - Alice krzyknęła do mnie ze swojego pokoju. Zignorowałam to i wyszłam. Odpaliłam silnik i włączyłam muzykę, w aucie natychmiast rozbrzmiało Comin' Around. Jako że kocham ten kawałek, zaczęłam go sobie podśpiewywać, a raczej niemiłosiernie fałszować. Nie miałam za grosz talentu wokalnego, no ale jak to mówią, śpiewać każdy może...
Popisy wokalne sprawiły, że droga minęła mi nie wiadomo kiedy i na szczęście, udało mi się uniknąć korków, co o tej porze dnia było naprawdę ogromnym wyczynem.
Zaparkowałam przed bramą Jareda i podekscytowana wyszłam z samochodu.
Jego dom na pierwszy rzut oka wydawał się dosyć skromny i raczej nikt by się nie domyślił, że mieszkał w nim ktoś sławny.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam dzwonek. Jay otworzył mi niemal natychmiast i przywitał mnie najmilszy uśmiechem, jaki w życiu widziałam.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział i pocałował mnie w policzek, a ja czułam, jak uginają się pode mną kolana. Znów poczułam niezwykły zapach jego perfum i gładkość jego twarzy. Dopiero co musiał się golić, bo na jego brodzie zauważyłam drobne skaleczenie, z którego wydobywała się krew.
- Krwawisz - powiedziałam, gdy zaprosił mnie do środka.
- Wiem, cholerna niezdara ze mnie. Nienawidzę się golić, bo praktycznie zawsze kończy się to jakimś urazem.
Zaśmiałam się i usiadłam na kanapie.
- Zaraz będzie kawa - powiedział i zniknął w kuchni. Ja tym czasem rozejrzałam się po wnętrzu. Nie było w nim charakterystycznego dla mieszkań gwiazd przepychu, co sprawiało, że czułam się tam bardzo swobodnie. - Jest taki ładny dzień, może wypijemy kawę na zewnątrz? - zaproponował Jared, a ja się zgodziłam. Uwielbiałam przebywać na świeżym powietrzu. Wstałam więc z miejsca i ruszyłam za nim w stronę przeszklonych drzwi, za którymi znajdował uroczy, wypełniony zielenią ogródek. Po lewej stronie stał stolik, na którym Jay postawił sporej wielkości filiżanki, a na przeciwko niego dojrzałam basen.
- O kurcze, masz basen! - Już nic głupszego palnąć nie mogłam.
- Ano mam - odpowiedział, siadając na krześle.
- Zawsze o takim marzyłam, ale nigdy nie było mnie stać.
- Fakt, zrobienie takiego basenu i utrzymanie go w stanie użytkowości jest dosyć kosztowne.
- Na twoim miejscu w ogóle bym z niego nie wychodziła - rzuciłam, uśmiechając się.
- Najbardziej lubię pływać w nocy, kiedy wokół panują cisza i ciemność. Naprawdę świetna forma relaksu, szczególnie po ciężkim dniu. Wracam wtedy do domu, zrzucam z siebie ciuchy i bywa, że pływam do rana.
Właśnie wyobraziłam sobie nagiego Jareda nurkującego w basenie.
Precz brudne myśli!
Wzięłam pierwszy łyk kawy, faktycznie była bardzo dobra.
- Mary mówiła, że planujecie razem zamieszkać - zagadałam.
- Tak, zaproponowałem, żeby się do mnie wprowadziła, gdy tylko skończy terapię.
- To świetnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo spotkanie z tobą jej pomogło.
- Mi też. Po rozmowie z nią zdecydowałem się wybaczyć mamie to, że nas rozdzieliła.
- No właśnie, jak twoja mama zareagowała na to, że znów jesteś z Mary? - spytałam, patrząc na jego niesamowicie piękną twarz.
- Na początku nie była zadowolona, ale w końcu postanowiła dać jej szansę. Nawet Shannon zaoferował swoje wsparcie.
- To super.
Właśnie w tym momencie język Jareda przesunął się po jego dolnej wardze.
Gdybym mogła, rzuciłabym się teraz na niego, ale powstrzymywała mnie przed tym myśl o uczuciach, którymi darzył Mary.
Kiedy oboje dopiliśmy kawę, Jared wstał i powiedział, że czas na koncert.
- Chodźmy do mojego pokoju, tam jest najlepsza akustyka.
Wstałam i poszłam za nim. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, było wielkie łóżko i nie mniejsza kolekcja płyt. Miał chyba wszystko od Nirvany po Lady Gagę.
- Nie wiedziałam, że słuchasz popu.
- Nie słucham, kupiłem tę płytę z ciekawości - odpowiedział, sięgając po stojącą w rogu gitarę.
- I co, podobała ci się?
- Jest całkiem niezła.
- No tak, głupie pytanie, w końcu gdyby ci się nie podobała, nie gralibyście Bad Romance.
Tylko się uśmiechnął i usiadł na łóżku, przekręcając klucze w gitarze. Ja usiadłam na krześle, które stało tuż przy dębowym biurku, po którym walało się pełno pozapisywanych kartek i par słuchawek.
- Często mi się psują - powiedział, gdy zauważył, że przyglądam się jego 'kolekcji'. Właśnie skończył stroić gitarę i zapytał, co chciałabym, żeby zagrał. Nie wiem dlaczego, ale poprosiłam go o jakąś piosenkę, która nigdy nie była wydana i zagrał mi utwór przypominający Revenge. Jared włożył w niego tyle emocji, że aż przechodziły mnie ciarki.
- Piękny kawałek. Dlaczego nie umieściliście go na płycie i nie gracie go na koncertach?
- Nie pasował do klimatu albumu, a na żywo go nie gramy, bo i tak nikt go nie zna.
- A powinniście, chociażby po to, żeby ludzie mogli go poznać.
- Jest mi zbyt bliski, żeby robić z niego hit. Tak szczerze, to tęsknie za czasami, kiedy tylko nieliczni wiedzieli o istnieniu naszego zespołu i na koncertach każdy był po to, żeby posłuchać muzyki, a nie po to, żeby zobaczyć znanego aktora w roli wokalisty. Wtedy koncerty były przeżyciem bardziej duchowym i chodziło w nich głównie o muzykę, teraz bardziej liczy się zrobienie dobrego show i pokazanie się bez koszulki z różową szczotą na głowie.
Tymi ostatnimi słowami doprowadził mnie do śmiechu.
- Myślałam, że lubiłeś swojego różowego marshawka.
- Lubiłem? Nienawidziłem go!
- To po co tak długo go nosiłeś?
- Z przekory. Każdy mi mówił: Cholera, Jared, zrób coś z tym, bo wyglądasz jak idiota. Dobrze wiedziałem, że to prawda, ale nie chciałem dać innym satysfakcji, więc męczyłem się z nim.
- Uparty jesteś.
- Wiem - powiedział, rzucając mi kolejny zabójczy uśmiech i kontynuował swój występ.
***
Spojrzałam na zegarek, była jedenasta.
- Trochę się zasiedziałam - powiedziałam, wstając z krzesła. - Lepiej już pójdę.
- Któregoś dnia musimy umówić się na wspólną kąpiel w basenie.
Jezu, czy on chce mnie doprowadzić do zawału serca?
- Koniecznie - powiedziałam, posyłając mu słodki uśmiech.
Odprowadził mnie do drzwi i pożegnał przyjacielskim uściskiem. W głowie słyszałam tylko: Nie puszczaj, nie puszczaj, błagam cię, nie puszczaj, jednak po kilku sekundach jego uścisk się rozluźnił.
- To do zobaczenia wkrótce.
Od razu skojarzyłam sobie, co oznacza jego wkrótce: bliżej nieokreślony, bardzo długi okres czasu.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam i zeszłam po schodkach, a on zniknął za drzwiami.
Jared:
Kiedy tylko pożegnałem się z Marion, poszedłem do ogródka sprzątnąć filiżanki.
Była naprawdę przemiłą dziewczyną i nie wiem, jak mogłem wtedy ją tak potraktować. W sumie od początku musiałem wyczuć jej charakter, bo nie obszedłem się z nią w łóżku tak, jak zwykle obchodziłem się z fankami. Nie chciałem robić tego szybko i intensywnie, bardziej zależało mi wtedy na tym, żeby ją zadowolić, poza tym wczoraj zrezygnowałem z ostrego potraktowania Suzie.
- Miękniesz, Leto, miękniesz - powiedziałem sam do siebie, schylając się po łyżeczkę, która właśnie spadła na ziemie.
Wrzuciłem brudne naczynia do zlewu, ale jakoś nie miałem ochoty ich teraz myć, za to naszła mnie ogromna chęć na spacer. Wieczór po tak ciepłym dniu okazał się dosyć chłodny, więc nałożyłem skórę i wyszedłem, zamykając dokładnie drzwi. Wziąłem ze sobą Ipoda i spacerowałem przy dźwiękach Pennyroyal Tea zarejestrowanej podczas akustycznego koncertu Nirvany dla MTV. Pomyślałem sobie, że koniecznie musimy nagrać taki akustyczny album.
Kiedy przechodziłem koło domu Brownów, zauważyłem, że właśnie się gdzieś wybierają, bo ich kierowca pakował do bagażnika walizki. Jako że to mój kumpel, podszedłem do niego i zapytałem, w czym rzecz.
- Suzie i Cloe lecą na kilka dni do Włoch na jakiś tydzień mody czy coś w tym stylu.
- Dzięki Bogu, przynajmniej będę miał spokój - odpowiedziałem z ulgą.
- A co, Sue dalej cię męczy?
- I to jeszcze jak.
- To przerżnij ją jak te swoje fanki, to od razu się od ciebie odwali.
- Wczoraj prawie to zrobiłem, ale ruszyło mnie sumienie i wyrzuciłem ją za drzwi.
- Sumienie, rzecz cholernie utrudniająca życie, szczególnie takim skurwysynom jak my.
- Oj, co prawda, to prawda - powiedziałem i pożegnałem się z nim, ruszając w dalszą drogę.
Po raz kolejny pomyślałem sobie, że albo mięknę, albo się po prostu starzeję.
Cholera, po co się zadręczam tymi myślami? Przecież chciałem być dobrym człowiekiem, a dobrzy ludzie nie robią nic sprzecznego ze swoim sumieniem.
Szedłem dalej i wtedy rzuciła się na mnie banda nastolatek. Każda chciała autograf, zdjęcie, objęcie, a co ja, kurwa, jakaś pierdolona Myszka Mickey, żeby tulić się do obcych ludzi?! Jednak bez słowa skargi wykonywałem prośby dziewcząt, przez które o mało nie ogłuchłem, w końcu to dzięki nim koncerty są zawsze wyprzedane, a ja mogę pozwolić sobie na takie życie. Jednak z drugiej strony przecież mam już swoją Mary, nie potrzebuję tych dzieciaków, żeby się uszczęśliwić, więc czemu by tak nie krzyknąć: Odpierdolcie się ode mnie i poszukajcie sobie innego ślicznego idola, któremu będziecie mogły przebijać bębenki swoim nienaturalnie wysokim piskiem!
Nie, nie mógłbym tego zrobić. Nawet jeśli Mary jest dla mnie ważniejsza od całego Echelonu razem wziętego, nie oznacza to, że oni są dla mnie bezwartościowi.
- A kiedy nagracie nową płytę?
Czy ci ludzie nie mają dla nas litości? Dopiero co wróciliśmy z ponad rocznej trasy i ostatnim o czym myślę, jest siedzenie godzinami w studiu.
- Nie tak prędko - odpowiedziałem spokojnie mimo ogarniające mnie złości. Musiałem się od nich wyrwać, żeby spacer, który miał być relaksem, nie zamienił się w mękę. - Przepraszam was, dziewczyny, ale naprawdę muszę już lecieć.
Każda po kolei uścisnęła mi dłoń, a ja szybko skręciłem w ciemny zaułek, co chwilę oglądając się za siebie, by sprawdzić, czy aby na pewno żadna z nich mnie nie śledzi.
Trzeba mi było założyć okulary i kaptur, ale kto by się spodziewał nieletnich fanek o dwunastej w nocy.
***
Dwa tygodnie później:
Dzisiaj Mary wychodzi z ośrodka, co prawda będzie musiała dojeżdżać na spotkania i co jakiś czas będą sprawdzać, czy na pewno jest czysta, ale będę ją miał tylko dla siebie.
To zmusiło mnie do porządnego wysprzątania domu. W końcu musiałem pokazać, że jestem dorosłym facetem, który potrafi zadbać o siebie i swoje otoczenie.
Pojechałem po nią o czwartej, tym razem wpuścili mnie do środka bez konieczności ukazania przepustki.
W recepcji dowiedziałem się, że Mary jest w gabinecie Smitha i kiedy już miałem tam iść, zatrzymała mnie jedna z sióstr.
- Wiem, że jest pan tu prywatnie, ale czy mogłabym prosić o autograf?
- Oczywiście - odpowiedziałem, uśmiechając się.
- Wszystkie płakałyśmy, oglądając Requiem dla snu, był tam pan tak niesamowicie autentyczny, że aż serce ściskało.
- Bardzo mi miło - powiedziałem, oddając jej kartkę i poszedłem na górę. Zatrzymałem się przed drzwiami gabinetu doktora i zapukałem.
- Wchodź, Jared - usłyszałem. Pewnie widział przez okno, jak tu wchodziłem.
Wszedłem do środka i stanąłem za krzesłem, na którym siedziała Mary. Kładąc dłonie na jej ramionach, pocałowałem ją w czubek głowy. I znów ta wanilia...
- Więc tak, w każdy wtorek będziesz stawiała się na terapii, a w każdy ostatni poniedziałek miesiąca na badaniach krwi. Musimy sprawdzać, czy aby na pewno zachowujesz abstynencję, no i oczywiście żadnego alkoholu, przynajmniej na razie.
- Doktorku, doskonale znam te przepisy. Możemy już stąd jechać? - zapytała zniecierpliwiona Mary.
- Ta, jak zwykle - powiedział doktor, śmiejąc się, po czym wstał i się z nami pożegnał.
***
- Mam nadzieje, że to już ostatni raz - powiedziała, gdy tylko wsiedliśmy do samochodu.
- Ja też mam taką nadzieję - odpowiedziałem i pocałowałem ją.
- Nie ogoliłeś się. - Fakt, od trzech dni nie miałem kontaktu z maszynką.
- Z zarostem wyglądam bardziej męsko.
- Ty nigdy nie wyglądasz męsko.
- Słucham? - zapytałem z miną urażonego dziecka.
- Nie ma co się oszukiwać, kochanie, jak na faceta wyglądasz nieco zniewieściale, szczególnie w tym swoim śmiesznym irokezie.
- Już od dawna go nie mam. - A po chwili ciszy dodałem. - I wcale nie wyglądam zniewieściale.
- Wmawiaj to sobie, kotku.
- Czy zniewieściały facet może pochwalić się czymś takim? - powiedziałem, wskazując na swój krok.
- No fakt, bez spodni to już inna rozmowa, ale w ciuchach...
- Dobra, skończmy tę rozmowę, bo jeszcze się na ciebie obrażę.
- To chyba jednak powinieneś uznać za komplement.
- Uznaję, ale rozmowa o moim penisie, jednak trochę mnie krępuję.
- No nie wierzę, Jared Leto czuje się skrępowany - powiedziała i zaczęła się śmiać.
- Aż tak cię to dziwi?
- Sam zacząłeś się chwalić swoimi rozmiarami, a teraz nagle czujesz skrępowanie.
- Mary...
- No dobra, koniec omawiania twojej anatomii.
- Dziękuję - powiedziałem i odpaliłem silnik.
- No, ale jednak powinieneś nosić jakąś tabliczkę ostrzegawczą tak, żeby nastoletnie fanki wiedziały, w co się pakują.
- Mieliśmy zakończyć ten temat.
- Dobra, tylko pamiętaj, obchodź się z nimi nieco delikatniej, bo młode dziewczyny to jednak nie ja.
- Jezu, Mary, proszę cię. - Próbowałem być poważny, jednak nie potrafiłem powstrzymać śmiechu.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, jak raz na jakiś czas pukniesz jakąś fankę po koncercie, ale wybieraj te nieco starsze i oczywiście się zabezpieczaj, bo inaczej zbankrutujesz przez alimenta.
- Jesteś jeszcze gorsza niż Shannon.
- No właśnie, jak tam twój braciszek? Dalej uważa mnie za największą kurwę świata?
- Wcale tak o tobie nie myśli - próbowałem go bronić.
- Jasne... Dobrze pamiętam, co o mnie mówił, a potem błagał, żebym się z nim przespała.
- Zmienił się. Obiecał, że będzie nas wspierał.
- Pewnie liczy na coś w zamian - powiedziała, unosząc brwi.
- To mój brat, ostatnią rzeczą, którą by zrobił, byłoby zaliczenie mojej dziewczyny.
- Nie byłabym tego taka pewna. Nie pamiętasz, co było kiedyś? Poczekaj, zatrzymaj się tu, muszę kupić papierosy.
Zatrzymałem się, a ona wyszła. A co jeśli ma rację i Shannon naprawdę chce się z nią przespać? Nie wytrzymałem i do niego zadzwoniłem.
- Powiedz szczerze, chcesz przelecieć Mary?
- Że co słucham? - rzucił zaskoczony, a ja powtórzyłem pytanie. - Nie, Jared, nie mam zamiaru zaliczać twojej panny. Cassie mi w zupełności wystarcza.
- Dobra, to mnie uspokoiłeś. Przepraszam za takie głupie pytanie, ale musiałem to wiedzieć.
- Świr z ciebie totalny - usłyszałem, po czym się rozłączyłem. Faktycznie to było głupie. Mary po prostu tak mówi, żebym był o nią zazdrosny.
- Cholernie drogie tu te fajki - powiedziała Mary, wchodząc do samochodu.
- To rzuć.
- Chyba żartujesz. Może jeszcze od razu każ mi zrezygnować z seksu.
- No co jak co, ale takim masochistą to nie jestem - odpowiedziałem i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kiedy byliśmy już na moim podwórku, otworzyłem bagażnik i wyjąłem z niego jej rzeczy, których nie było zbyt dużo.
- Zaczekaj tu - powiedziałem i wszedłem do domu, odkładając torbę, po czym wróciłem i wziąłem ją na ręce.
- Co ty wyprawiasz? - spytała roześmiana.
- Jak to co? Wnoszę cię do domu, tak jak każe tradycja.
- Tradycja dotyczy małżeństw, skarbie.
- Przecież jesteśmy jak małżeństwo, tyle tylko, że nie mamy obrączek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz