czwartek, 19 listopada 2020

018. Wolałbym umrzeć niż po raz drugi ją stracić

 Jared: 

    Postanowiłem zrobić to, co obiecałem Mary i po wyjściu od niej, pojechałem do mamy, jednak nie zastałem jej w domu. Zadzwoniłem więc do Shannona. 
    - Nie ma czasem u ciebie mamy?
    - Co, znowu masz zamiar zrobić jej awanturę? - zapytał.
    - Nie. Chciałem z nią porozmawiać. To jest czy jej nie ma?
    - Jest.
    - To zaraz u ciebie będę. - Rozłączyłem się i pojechałem w stronę mieszkania brata. Shann otworzył mi drzwi i od razu zasłonił twarz rękami. 
    - Nie bij!
    - Przestań się zgrywać - powiedziałem i wszedłem do środka. Mama siedziała na krześle w kuchni i rozmawiała z Cassie. Wziąłem głęboki oddech i stanąłem przy stole. 
    - Mamo, chciałem cię przeprosić za swoje niedawne zachowanie. 
    - A mnie? Prawie złamałeś mi nos! - odezwał się Shannon.
    - Nie zapominaj, że to ty się na mnie rzuciłeś.
    - Bo zasłużyłeś sobie, gówniarzu ty jeden - powiedział i przejechał mi dłonią po głowie. 
    - Racja, przepraszam - powiedziałem, choć i tak nadal uważałem, że wcale sobie na to nie zasłużyłem.
    - Wybaczam ci, braciszku mój kochany - odpowiedział i zaczął mnie przytulać. 
    Kiedy wypuścił mnie ze swojego uścisku, zwróciłem się do mamy. W tym czasie przeszedł z Cassie do pokoju 
    - Mam nadzieję, że już nie jesteś na mnie zła.
    - Wiesz, że nie potrafię się na ciebie złościć. To raczej ja powinnam spytać, czy to ty jesteś zły na mnie.
    - Jeszcze kilka godzin temu byłem i to jak cholera.
    - Widziałeś się z nią? - spytała ni stąd ni zowąd.
    - Tak, widziałem.
    - Domyśliłam się.
    - Po czym? - spytałem.
    - Po twoich oczach. Tak roześmiane były tylko wtedy, gdy byłeś z Mary.
    - Więc sama widzisz, jak bardzo jej obecność mnie uszczęśliwia.
    - Widzę i właśnie to mnie przeraża. Ta dziewczyna...
    - Mamo, proszę cię, nie zaczynaj - przerwałem jej. - Gdyby nie ta dziewczyna, na pewno bym z tobą teraz nie rozmawiał. Nie miałem zamiaru ci wybaczać, ale Mary mnie do tego przekonała. Dziewczyna, której tak bardzo nienawidzisz, stanęła w twojej obronie. 
    - Kto ci powiedział, że jej nienawidzę? 
    - Ty swoim zachowaniem. Kiedy przychodziła do Shannona, jakoś ci nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, lubiłaś ją, a gdy tylko zacząłem się z nią spotykać, nagle zmieniłaś o niej zdanie. 
    - Bo dopiero wtedy dowiedziałam się, jaka jest.
    - Nie. Od początku wiedziałaś, jaka była, przestałaś ją lubić wtedy, gdy dowiedziałaś się, co myślą i mówią o niej inni ludzie. 
    - Nie chciałam, byś spotykał się z kimś takim.
    - A zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego taka była? 
    - Nie. Nie obchodziło mnie to.
    - No właśnie, nie obchodziło cię. Nie wiesz, dlaczego zaczęła brać, nie wiesz, co musiała przejść.
    - Nic nie jest w stanie usprawiedliwić takiego zachowania.
    - Nawet to, że straciła matkę, musiała zajmować się siostrą i domem, a jej pieprzony ojczulek odwdzięczał się jej laniem?! 
    Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Zdecydowanie nie miała pojęcia o przeszłości Mary.
    - Nie wiedziałam - powiedziała.
    - Wiedziałabyś, gdybyś choć raz spojrzała na nią obiektywnie, a nie przez pryzmat tego, co naopowiadali ci ludzie. Gdybyś choć raz z nią szczerze porozmawiała, byłabyś dumna z tego, że twój syn spotyka się z tak silną i wspaniałą osobą. Uwierz mi, że wielu na jej miejscu dawno by ze sobą skończyło. 
    - Gdyby była tak silna, jak mówisz, nie brałaby narkotyków.
    - A ty i tak swoje. A ty byś chciała na trzeźwo znosić wyzwiska, oskarżenia i bicie z byle powodu?
    - Nie wiem - powiedziała zdezorientowana.
    - Uwierz mi, nie chciałabyś. Ten śmieć traktował ją gorzej niż swoich więźniów, a mimo to nadal miał czelność nazywać się jej ojcem. Proszę cię tylko, żebyś w końcu zaakceptowała fakt, że ją kocham i ona kocha mnie. Tym razem nie zamierzam jej stracić. 
    - Tylko mi nie mów, że zamierzasz z nią być.
    - Właśnie ci to mówię.
    - Jared, proszę cię.
    - Nie, to ja cię proszę. Daj jej szansę. Właśnie jest na odwyku, teraz może zacząć wszystko od nowa, a ja chcę jej w tym pomóc, ale do tego będę potrzebował ciebie i Shannona. Jesteście moją najbliższą rodziną i mimo wszystko bardzo was kocham i nie chcę wybierać między wami a Mary. Chcę żebyście nam pomogli przez to wszystko przejść.
    - Na mnie możesz liczyć - powiedział Shannon, który właśnie wszedł do kuchni i położył mi dłoń na ramieniu. Obaj spojrzeliśmy na mamę. 
    - Ale nie oczekuj, że od razu ją pokocham - powiedziała, a ja ją przytuliłem. 
    - Obiecuję ci, że już niedługo zobaczysz, jak bardzo się myliłaś co do Mary.
    - Mam nadzieję...




***



    Siedzieliśmy przy stole i wspominaliśmy nasze dzieciństwo. Shannon co jakiś czas uciszał mnie i mamę, bo wstydził się przy Cassie niektórych akcji.
    - A pamiętasz, jak Shann wpadł w panikę, bo myślał, że dostał miesiączki? - zwróciłem się do mamy. 
    - Co? - zapytała roześmiana Cassie.
    - Jared, zamknij się! - rzucił groźnym tonem mój starszy brat.
    - Nie słuchaj go, mów dalej - zachęciła mnie jego dziewczyna, więc mówiłem.
    - Któregoś ranka obudził mnie histeryczny wrzask Shannona. Jestem niemal pewien, że słyszała go wtedy cała ulica. Mama wpadła do naszego pokoju, żeby zobaczyć, co się stało, a ten zaczął ryczeć jeszcze głośniej. "Mamo, dostałem okres!" Mama na to: "dziecko, co ty mówisz, chłopcy nie mają okresu." Na co on pokazał jej czerwoną plamę na prześcieradle. "Widzisz? Krew! Ja nie chcę żeby urosły mi piersi!" powiedział i zaczął płakać jeszcze bardziej.
    - A co to była za plama? - spytała Cassie, ledwo powstrzymując śmiech.
    - To ten geniusz podkradł wino z szafki i pił je na moim łóżku i oczywiście musiał je wylać na pościel. Jak zwykle się nie przyznał, a ja zauważyłem rano czerwoną plamę i się przestraszyłem.
    Wszyscy pokładaliśmy się ze śmiechu. 
    - Ile mieliście wtedy lat?
    - Ja sześć, a Shannon siedem - odpowiedziałem i rzuciłem spojrzenie na zażenowanego brata, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło. 
    Po dwóch godzinach zabrałem się do wyjścia.
    - Odprowadzę cię kawałek - powiedział Shann i wstał razem ze mną. Pożegnałem się z mamą i z Cassie i ruszyliśmy w stronę drzwi. - Czyli postanowiłeś wrócić do Mary? - odezwał się brat.
    - Tak.
    - Będziesz musiał to jakoś wytłumaczyć Lucy.
    - Właśnie wiem, tylko nie wiem, jak to zrobić, żeby jej nie zranić.
    - Niestety, jakbyś tego nie zrobił ona i tak będzie cierpieć.
    - Wiem o tym, ale to mądra dziewczyna, więc na pewno zrozumie.
    - Kochasz ją?
    - Lucy czy Mary?
    - Pytam o Lucy.
    - Wiesz, sam nie wiem. Na pewno czuję do niej coś więcej niż tylko sympatię, ale nie jestem pewien, czy to miłość. 
    - Ale nawet jeśli to miłość, to i tak Mary kochasz bardziej.
    - Tak, zdecydowanie tak. Nikogo nigdy nie kochałem tak jak kocham Mary. 
    - Wiem i dobrze cię rozumiem. To naprawdę dobra dziewczyna tylko cholernie zagubiona, ale wierzę, że jesteś w stanie jej pomóc i na mnie też możesz liczyć.
    - Dzięki - powiedziałem i objęliśmy się. 
    Może i Shannon bywał wredny, ale zawsze można było na niego liczyć w potrzebie.     Pożegnaliśmy się i ruszyłem do domu. Całą drogę myślałem nad tym, co mam zrobić w związku z Lucy, ale nic konkretnego nie przyszło mi do głowy. Ostatnią rzeczą, której chciałem, było skrzywdzenie jej, ale nic nie mogłem poradzić na to, że Mary jest kobietą mojego życia i wolałbym umrzeć niż po raz drugi ją stracić.

 


Marion:

    Nie wiedziałam, co mam teraz myśleć. Z jednej strony byłam zadowolona, bo udało mi się pomóc w uszczęśliwieniu Mary, ale z drugiej strony wiedziałam, że właśnie straciłam jakiekolwiek szanse na bycie z Jaredem. Przecież oni tak bardzo się kochali, więc tylko ktoś pozbawiony serca mógłby próbować ich rozdzielić. 
    - Przynajmniej będę miała prywatny koncert - pocieszyłam się i wysiadłam z samochodu. Przed domem siedziała Alice.
    - I co, spotkali się? -zapytała, szybko wstając ze schodów.
    - Tak, spotkali. Rozmawiali godzinę u Smitha, a później zamknęli się w jej pokoju.
    - Pewnie się bzykali - powiedziała z tym swoim zboczonym uśmieszkiem.
    - Pewnie tak - odpowiedziałam bez większego entuzjazmu. 
    - Co ci jest? - zapytała zmartwiona.
    - A co ma mi być? Wszystko jest okey.
    - Przecież widzę, że nie. Marion, znamy się praktycznie od zawsze i wiem, kiedy coś jest nie tak.
    - Chodzi o Jareda - rzuciłam, gdy byłyśmy już u mnie w pokoju. - Wiesz, co do niego czuję. 
    - Wiem, skarbie, ale musisz zdać sobie sprawę z tego, że nie kochasz jego tylko swoje wyobrażenie o nim.
    - Nie, Alice. Kocham go za to, jaki jest naprawdę. Kocham go za jego delikatność i inteligencję, i nawet za ten jego pieprzony egoizm.
    - Rozumiem cię, ale to nie jest facet dla ciebie.
    - Wiem, ale nic nie poradzę na to, że od tych kilkunastu dni myślę jedynie o tamtej nocy. Cały czas czuję jego dotyk i zapach. 
    - Musisz sobie znaleźć faceta. Przebieraj się!
    - Po co? - zapytałam
    - Idziemy do klubu.
    - Nie mam ochoty.
    - Masz! Jeśli chcesz zapomnieć o Jaredzie, musisz kogoś poznać, a w Los Angeles najlepszych facetów poznaje się w klubach. 
    W końcu dałam się namówić i zajrzałam do szafy w poszukiwaniu jakichś w miarę wyjściowych ciuchów. Gdy takowe znalazłam i na siebie nałożyłam, ruszyłyśmy w stronę Sunset Boulevard. Wybrałyśmy klub, przed którym bramkarze nie sprawdzali dowodów, co było tu rzadkością. 
    Weszłyśmy do środka, gdzie powitał nas kawałek Scorpionsów  Rock You Like a Hurricane  i jak to zwykle bywało przy takich piosenkach, zaczęłyśmy szaleć na parkiecie. Zeszłyśmy z niego dopiero po czwartej piosence. Usiadłyśmy przy barze i Alice zamówiła dwa drinki. Po krótkim czasie podeszło do nas dwóch mężczyzn.
    - Cześć, jestem George, a to mój kumpel Danny. Obserwowaliśmy was na parkiecie i bylibyśmy zaszczyceni, gdybyście się dosiadły do naszego stolika.
    - Alice - powiedziała, podając mu rękę. - A to Marion. Jasne, że się dosiądziemy - odpowiedziała i złapała mnie pod rękę. Osobiście nie byłam zbyt pewna, czy robimy dobrze, bo nie miałam zaufania do obcych facetów, ale przecież byłyśmy we dwie i na dodatek klub był zatłoczony, więc raczej nic nam nie groziło. Usiadłyśmy przy stoliku, obserwując nowo poznanych panów. 
    - Często tu bywacie? - zapytał George.
    - Prawdę mówiąc, jesteśmy tu pierwszy raz - odpowiedziałam.
    - I jak wrażenia?
    - Jest całkiem miło. - Uśmiechnęłam się i napiłam drinka.
    - Świetnie tańczysz. Chodziłaś na jakieś zajęcia czy to naturalny talent?
    - Naturalny - odpowiedziałam, wpatrując się w drzwi. Nie wiem dlaczego, ale cały czas miałam nadzieję, że zaraz stanie w nich Jared.
    - Skoro o tańcu mowa, to może zatańczymy? - rzucił Danny.
    - Ja już jestem padnięta, więc podziękuję - odpowiedziałam.
    - A ja bardzo chętnie - powiedziała Alice i wstała z miejsca, po czym oboje ruszyli na parkiet, a ja zostałam sama z Georgem.
    - Czym zajmujesz się na co dzień? - zapytał po chwili milczenia.
    - Obecnie mam praktyki w ośrodku leczenia uzależnień. 
    - Uuu, to pewnie mądra z ciebie dziewczyna.
    - Można tak powiedzieć. A ty czym się zajmujesz?
    - Pracuję w studiu tatuażu.
    - Ej, to super. Tatuowałeś już kogoś sławnego? - spytałam.
    - Nie miałem jeszcze okazji. W sumie to małe studio i przychodzą tam jedynie tak zwani zwykli zjadacze chleba. A ty masz jakiś tatuaż?
    - Na razie nie, ale chciałabym mieć, tylko cały czas zastanawiam się jaki.
    - Pasowałby ci anioł na łopatce.
    - Dlaczego tak uważasz?
    - Bo wyglądasz jak aniołek - powiedział i uśmiechnął się. Był naprawdę przystojny. Wyglądał jak Julian McMahon, tyle że dwadzieścia lat młodszy. Poza tym był bardzo czarujący i w odróżnieniu od swojego kumpla Danny'ego, nie był nachalny. Tamten zdążył już obmacać tyłek Alice i przyssać się do jej szyi, ale skoro jej to nie przeszkadzało, to nie miałam zamiaru się wtrącać. Jest dorosła, niech robi, co chce i z kim chce.
    Rozmowa z Georgem była dużo ciekawsza niż myślałam, ale mimo to, moje myśli ciągle krążyły w okół jednej osoby. 
    - Cześć, Jared - usłyszałam z ust towarzysza i mało co nie dostałam zawału. Odwróciłam głowę i zobaczyłam zupełnie obcego mężczyznę. A już zrobiłam sobie nadzieję. Facet umówił się z moim nowym znajomym na zrobienie tatuażu.
    - Chodź na chwilę - poczułam szarpnięcie. Alice ciągnęła mnie za sobą do toalety. - Słuchaj, ja nie wrócę dzisiaj do domu.
    - A dokąd zamierzasz iść?
    - Do Danny'ego . 
    - Zwariowałaś? Przecież dopiero co go poznałaś! - Próbowałam wybić jej ten pomysł z głowy.
    - A ty ile znałaś Leto, zanim poszłaś z nim do łóżka? 
    Usłyszała to jakaś dziewczyna i od razu do nas podeszła. 
    - Spałaś z Leto? - zwróciła się do mnie. - Ja też. Dwa lata temu po koncercie. Nigdy wcześniej nie czułam się tak poniżona. Ten facet to istna bestia! Nie dość, że ma wielkiego to jest jeszcze okropnie samolubny w łóżku, a raczej pod ścianą. Ja nie wspominam tego zbyt miło. 
    - A ja wręcz przeciwnie - stanęłam w jego obronie. - Kiedy był ze mną, był bardzo delikatny.
    - No coś ty? Jakim cudem? 
    - Bo widzisz, złotko - Alice podeszła do dziewczyny - ciebie zerżnął, a z moją przyjaciółką się kochał. - Al po alkoholu robiła się bardzo śmiała. 
    Dziewczyna spojrzała na nią dziwnym wzrokiem  i wróciła na salę. 
    Już po raz kolejny słyszę, jaki to Jared bywa agresywny w łóżku, ale po tym, jaki był dla mnie, ciężko mi to pojąć. Może faktycznie było tak jak mówiła Alice?
    - To ja spadam - powiedziała Al, całując mnie.  - Będzie ostro! - dodała i wyszła. 
Miałam tylko nadzieję, że ten cały Danny nie okaże się jakimś psycholem i nic jej nie zrobi. 
    Poprawiłam włosy i wróciłam do stolika.
    - Przepraszam, ale muszę już iść - zwróciłam się do George'a.
    - Zaczekaj, odprowadzę cię. 
    - Nie trzeba.
    - Myślisz, że puszczę cię samą w środku nocy? Nie ma mowy.
    - No dobra - w końcu zgodziłam się na to, żeby mnie odprowadził.
    Kiedy byliśmy pod moim domem, wymieniliśmy się numerami i każde poszło w swoją stronę. Teraz jedynym, o czym marzyłam, było łóżko. Była druga w nocy, nie mam pojęcia, jak jutro wstanę do pracy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz