Jared:
Jechaliśmy już około godziny, wszyscy trzej w doskonałych humorach. Tomo był skupiony na drodze, a Shannon próbował swoich sił wokalnych w piosence Blunta.
- Jak dobrze, że to ja tu jestem wokalistą. - To zdanie zniechęciło go do dalszych popisów.
Przyglądałem się drzewom, które szybko przesuwały się za szybą, uwielbiałem lasy, kojarzyły mi się z harmonią i spokojem, których tak bardzo mi brakowało.
- Jared zatęsknił za swoim środowiskiem naturalnym.
Poczucie humoru mojego brata i człowiek nie wie czy się śmiać, czy płakać.
- Gdybyś nie był moim bratem ...
- ...byłoby pięknie - dokończył za mnie. Zdecydowanie nie to miałem na myśli. Już chciałem mu coś odpowiedzieć, gdy usłyszałem huk i poczułem lekki wstrząs.
- Cholera! Chłopaki, wygląda na to, że złapaliśmy gumę.
Tomo miał rację. Nie było nam do śmiechu, bo nie mieliśmy nawet zapasowego koła. Próbowaliśmy dzwonić po pomoc drogową, ale znaleźliśmy się w miejscu, gdzie telefon żadnego z nas nie miał zasięgu.
- Po prostu świetnie! - rzucił Shannon.
- Najwyżej rozbijemy sobie obóz w lesie - próbowałem żartować, ale jakoś nie szło mi to najlepiej.
Przepełnieni wielkimi pokładami nadziei wypatrywaliśmy nadjeżdżającego samochodu, niestety nikt tędy nie przejeżdżał. Po piętnastu minutach rzucania wyzwisk i marudzenia, postanowiłem nieco rozluźnić atmosferę. W tym celu otworzyłem bagażnik i wyjąłem z niego gitarę. Wdrapałem się na dach jeepa i zacząłem swój solowy występ. Po chwili dołączył do mnie Tomo ze swoim klasykiem, a Shann uderzał prowizorycznymi pałeczkami w puszki piwa. Zdecydowanie najbardziej spontaniczny występ w naszej karierze, tylko że zabrakło publiczności, nie licząc kilku przechodzących przez drogę jeży.
Cała złość uleciała z nas razem z wydobywanymi dźwiękami i znów wróciły nam dobre humory, które stały się jeszcze lepsze, gdy zauważyliśmy nadjeżdżające auto.
- Jared, złaź i machaj!
- Dlaczego akurat ja?
- Bo ty tu jesteś najładniejszy.
- A jeśli to facet?
- To módl się, żeby był gejem!
Szybko zeskoczyłem z dachu i kiedy samochód był już dosyć blisko, zamachałem ręką. Auto zwolniło, szyba się opuściła i wyjrzał zza niej facet około pięćdziesiątki.
- Przepraszam, czy ma pan może koło zapasowe na zbyciu? - zapytałem najuprzejmiej jak tylko potrafiłem, ale facet tylko spojrzał na mnie jak na debila. - Zapłacę! - dodałem po chwili.
- Tato, ty wiesz, kto to jest? - usłyszałem z tylnego siedzenia.
- Kto?
- Ten aktor, który grał Jordana Catalano.
Mina od razu mi zrzedła, ale czego nie robi się dla zapasówki.
- Tak to ja.
Facet wnikliwie mi się przyjrzał.
- Cholerka, nie poznałem. Faktycznie Catalano!
W tym momencie miałem ochotę mu przyłożyć. Leto, kurwa. Nazywam się Leto! cisnęło mi się na usta, ale w ostatniej chwili zapanowałem nad nerwami. Cała sytuacja wyraźnie śmieszyła mojego brata, bo prawie że turlał się ze śmiechu.
- Tata jest ogromnym fanem My So-Called Life - powiedziała jego córka, gdy oboje wyszli z samochodu. Rozumiem, lubią to dzieciaki, ale żeby dorosły facet? Paranoja.
- Ta cała akcja z piosenką Red, no po prostu mistrzostwo! Dziewczyna święcie przekonana, że piosenka jest o niej, a tu taka niespodzianka. Swoją drogą, to naprawdę świetna sprawa napisać o swoim samochodzie w taki sposób, jakby pisało się o kobiecie, masz, Jordan, talent!
- Jared - rzuciłem niezbyt przyjemnym tonem.
- Słucham?
- Mam na imię Jared, nie Jordan.
- Jasne, Jordan.
Jeszcze chwila, a moja pięść wyląduje na jego twarzy.
- Proszę bardzo, tu macie koło. Może wam pomóc?
- Nie, dziękujemy, poradzimy sobie sami. Jordan zna się na samochodach jak mało kto - odpowiedział mój brat, ledwo powstrzymując śmiech, ja jedynie rzuciłem mu mordercze spojrzenie i wziąłem koło.
- A mógłbym prosić o zdjęcie? - zapytał mężczyzna.
- Oczywiście.
- To ja zrobię - zaproponował Shannon.
Stanąłem między tym przydupasem i jego córką i czekałem, aż w końcu zabłyśnie flesz i sobie stąd pojadą.
Kiedy tylko Renault zniknęło za zakrętem, mój kochany braciszek dostał ataku śmiechu.
- Nie chcę nic mówić, ale ty też grałeś w tym syfie.
- Ale mnie nie poznał.
No tak, głupi ma zawsze szczęście.
- Niedawno widziałem koszulki z nadrukiem Kocham Jordana Catalano - rzucił Tomo.
- I ty przeciwko mnie?
- Nie no, tak tylko mówię.
- To lepiej nie mów, tylko bierzmy się za to koło.
- Jakie to wrażliwe - powiedział wciąż rozweselony Shannon. Miałem ochotę obu im przyłożyć, ale obiecałem sobie, że będę się dobrze bawił i zamierzałem dotrzymać słowa.
Wymiana koła poszła nam dosyć sprawnie, jak na takie warunki, bo już po dziesięciu minutach pędziliśmy w dalszą drogę. Mając dosyć dalszych docinek ze strony brata, włączyłem radio, gdzie akurat leciało Drain You Nirvany. Każdy z nas lubił ten kawałek, więc wszystkich pochłonął w takim samym stopniu. Teraz Shannon był zbyt zajęty wybijaniem rytmu, by mi dokuczać.
Po kolejnej godzinie jazdy usłyszeliśmy upragnione jesteśmy na miejscu.
Wyszliśmy z samochodu i naszym oczom ukazał się drewniany domek otoczony topolami. Niedaleko niego znajdowało się jezioro. Dawno nie widziałem tak pięknego miejsca. Od razu poczułem się tu jak w domu.
- Dobra, wyjmujcie swoje rzeczy i jazda. - Tomo otworzył nam bagażnik, a sam ruszył w stronę domku, by otworzyć drzwi. W trakcie drogi powrotnej wykonał telefon do Vicky, by powiedzieć jej, że już jesteśmy na miejscu.
Przez lewe ramię przewiesiłem futerał z gitarą, a w prawą rękę chwyciłem torbę z ciuchami. Shannon zarzucił na plecy plecak, a w obie ręce chwycił trzy torby w większości wypełnione alkoholem i jedzeniem. Taki był już mój brat, wszystkie powierzone mu zadania wykonywał bardzo skrupulatnie.
- No więc, co my tu mamy. - Gdy tylko weszliśmy do środka położył torby na drewnianym blacie. - Dwanaście piw, cztery wódki, dwie butelki whiskey, cztery paczki chipsów, paluszki, jakaś zielenina dla Jareda, kiełbaski. - W tym momencie spojrzał na mnie. - W tym tygodniu możemy sobie pozwolić na bycie mięsożercami.
Prawdę powiedziawszy brakowało mi smaku kiełbasek z grilla, więc nie miałem nic przeciwko sugestii brata.
- Kilka soków, parę butelek coli i chyba nam starczy.
- Najwyżej zamówimy pizzę, o ile w ogóle ją tu dowożą.
Marion:
Z zaciekawieniem przyjrzałam się Mary, czekając na to, aż zacznie mówić o Jaredzie, ale nic takiego nie nastąpiło.
- No więc, co chcesz wiedzieć, słonko? Dlaczego zaczęłam brać? Jak długo to robię? To chyba wiesz już z akt, więc czekam na jakieś ciekawe pytania.
Jeszcze wczoraj dokładnie wiedziałam, o co ją zapytam, ale jej postawa sprawiła, że uleciała ze mnie cała pewność siebie, a razem z nią połowa mojej inteligencji.
- Czy nie myślałaś, żeby rzucić chociażby dla swojej córki? - wymyśliłam na poczekaniu.
- I tak rzadko kiedy ją widuję, bo sąd przyznał prawo do opieki jej ojcu.
Jakoś mnie to specjalnie nie dziwiło.
- A nie chciałabyś jej odzyskać?
- I tak nie potrafiłabym się nią zająć.
- Przecież zajmowałaś się swoją młodszą siostrą.
- To było co innego. Inne czasy, inne okoliczności... - W tym momencie zgasiła papierosa i odpaliła następnego. Wolałam sobie nie wyobrażać, jak wyglądały jej płuca.
Dalsza część rozmowy wyglądała podobnie, ja pytałam, ona odpowiadała. Raz na jakiś czas wybuchała mi prosto w twarz złośliwym śmiechem.
Bardzo chciałam dowiedzieć się nieco więcej na temat jej znajomości z Jaredem, ale jakoś nie miałam odwagi zapytać, poza tym była to rozmowa czysto zawodowa, więc musiałam się skupić wyłącznie na jej problemie z używkami.
Po przepisowej godzinie do stolika podszedł doktor Smith i odesłał Mary do sali razem z pielęgniarzem, a mi kazał pójść do jego gabinetu. Pytał mnie o wrażenia po rozmowie z panią King i poprosił o stworzenie jej portretu psychologicznego, tak w ramach zajęć praktycznych.
Wyszłam z gabinetu i ruszyłam w stronę parkingu. Kiedy przechodziłam koło ławki, zaczepiła mnie Mary.
- Pewnie jesteś ciekawa, skąd znam Jareda? - zapytała.
- Nie bardzo - odpowiedziałam, mimo iż ciekawość mnie dosłownie zżerała.
- Nie kłam, przecież widzę, że chciałabyś wiedzieć. Siadaj to ci opowiem - powiedziała, wskazując mi miejsce obok siebie. - Papierosa? - Przysunęła mi paczkę pod nos, przytaknęłam. Nie byłam nałogową palaczką, ale od czasu do czasu dla towarzystwa, czemu nie.
- Dobrze go znasz? - odezwałam się pierwsza.
- Jak mało kto. Poznałam go jeszcze zanim zagrał w tym serialu, gdzie uderzał w ślinę z piętnastoletnią dziewczynką. Mieszkaliśmy w tym samym mieście, to znaczy on przeprowadził się tam, kiedy mieliśmy po siedemnaście lat, razem z matką i tym swoim pożal się Boże braciszkiem, którego poznałam na imprezie. Nie powiem, wtedy mi imponował, był całkiem przystojny i przede wszystkim starszy, co prawda tylko o rok, ale zawsze. Do tamtej pory byłam świecie przekonana, że Shannon to damskie imię... - tu przerwała. Po chwili ciszy zaczęła mówić dalej - Wiesz, Jared nawet napisał o mnie piosnkę.
- Pewnie było ci miło - odpowiedziałam.
- Jakoś nie bardzo.
- Dlaczego?
- A tobie byłoby miło, gdyby facet, którego kochałaś nad życie, po latach miał o tobie do powiedzenia tylko to, że lubiłaś się dużo bzykać?
No tak, Mary was the type of girl she always liked to fuck a lot, wygląda na to, że jednak moja teoria, co do Buddha for Mary, była trafna.
- Kojarzysz scenę z Requiem dla snu, gdzie Marion i Harry leżą na podłodze i patrzą się nie wiadomo gdzie? - Zmieniła nagle ton głosu, przytaknęłam. - Wydaję mi się, że był to pomysł Jerry'ego.
- Kogo? - wtrąciłam.
- No tak, przecież nikt już tak na niego nie mówi, chodzi mi oczywiście o Jareda. Patrzyłam na tę scenę i widziałam nas. Pamiętam, jak kiedyś leżeliśmy u niego na łóżku, totalnie naćpani i gapiliśmy się bez sensu w przestrzeń, powiedziałam mu wtedy, że kiedy jestem z nim, na ścianach widzę gwiazdy.
Mary would hallucinate and see the sky upon the wall...
- Jak się poznaliście? - zapytałam nieco odważnej.
Mary, rok 1989:
- Naprawdę masz na imię Shannon? - zapytałam z niedowierzaniem.
- A niby czemu miałbym kłamać?
- Zawsze myślałam, że to damskie imię.
- Jak widać, nie tylko.
Oboje zaczęliśmy się śmiać. Był całkiem uroczy: brązowe oczy, długie włosy i ten czarujący uśmiech.
- Na długo tu przyjechaliście? - zapytałam.
- Planujemy zostać tu na stałe, ale z nami to nigdy nic nie wiadomo.
- Twój brat nie lubi imprez?
- Lubi, aż za bardzo, ale dzisiaj pojechał z mamą po nową gitarę.
- Jest muzykiem?
- To bardziej hobby.
- Ty też grasz?
- Trochę tam brzdąkam, ale dużo bardziej wolę perkusję.
- Uwielbiam perkusistów, bo są dobrzy w łóżku.
W tym momencie mój towarzysz zakrztusił się piwem. Szybko poklepałam go po plecach.
- Żyjesz?
- Tak, tylko trochę mnie tym zaskoczyłaś. Pierwszy raz rozmawiam z dziewczyną, która bez skrępowania mówi o seksie.
- Ludzka rzecz. To tak jakby wstydzić się rozmawiać o jedzeniu.
- Dosyć ciekawa teoria.
- Bo moja - odpowiedziałam, po czym zaproponowałam taniec. Bawiliśmy się razem z grupą moich znajomych do trzeciej.
- Odprowadzę cię - zaproponował Shann.
- A może byśmy tak poszli do ciebie?
- Czemu nie.
Widać było, że nie miał oporów przed zapraszaniem nieznajomych dziewcząt do domu w środku nocy.
Weszliśmy po cichu, by nikogo nie obudzić, zamknęliśmy się w jego pokoju i bynajmniej nie rozmawialiśmy.
O siódmej rano usłyszeliśmy, jak jego mama wychodzi do pracy, więc nie musieliśmy już dłużej ukrywać się w pokoju.
- Wiesz co, zgłodniałam.
- To idź coś sobie wziąć z kuchni.
- Powinieneś zaproponować, że zrobisz mi śniadanie, a ty tu wyskakujesz z samoobsługą. No zbyt gościnny to ty nie jesteś - powiedziałam, śmiejąc się.
Nałożyłam jego koszulkę, która sięgała mi nieco powyżej kolan i poszłam do kuchni.
Na szafce zauważyłam płatki czekoladowe, więc zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu mleka. Kiedy już je znalazłam, zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam na blacie. Po chwili w kuchni pojawił się młody chłopak.
- Ty pewnie jesteś bratem Shanna - zaczęłam i teraz próbowałam przypomnieć sobie jego imię. - Jerry, tak?
- Jared - poprawił mnie.
- Wybacz, nie mam pamięci do imion, ja jestem Mary - powiedziałam i podałam mu dłoń. Pierwszym, na co zwróciłam uwagę, były jego niezwykle błękitne oczy, które właśnie w tej chwili intensywnie wpatrywały się w moje nogi.
Szybko przykryłam je koszulą i speszony Jared podszedł do lodówki. Przez następne pięć minut nie padło ani jedno słowo.
Skończyłam jeść i wyszłam, czując na sobie jego spojrzenie.
- Nie mówiłeś, że masz takiego przystojnego brata.
- Przecież to mój brat, więc to chyba logiczne, że jest przystojny, w końcu ma urodę po mnie. - Shannon zaśmiał się i nałożył koszulkę.
- Dobra, to ja już się zbieram - powiedziałam, gdy tylko nałożyłam na siebie swoje ciuchy.
- Może cię odprowadzić?
- Nie bój się, trafię sama do domu.
- Przynajmniej do drzwi.
- Okey.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję to powtórzyć.
- Może - odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek - Na razie, Shann. Pa, Jared - rzuciłam do siedzącego na kanapie rówieśnika.
- Pa.
Jared ('89):
Dzisiaj byłem zmuszony odpuścić sobie imprezę na rzecz kupna nowej gitary, ale nie żałuję, bo sprzęt jest naprawdę dobry. Wypróbowałem go od razu po powrocie do domu, nie ma co, ciocia Amy ma gest, ale w końcu jestem jej ulubionym chrześniakiem.
Po raz kolejny pomyliłem schowek z łazienką, jakoś nie mogę się przyzwyczaić do tego nowego mieszkania. Przenieśliśmy się tu, bo mama dostała dobrą pracę, ale wiem, że w dużej mierze chodziło też o to, żeby odseparować mnie od kumpli.
"To dla twojego dobra", jasne, oni wszystko robią dla mojego dobra.
Wchodząc do swojego pokoju, natknąłem się na lustro, zauważyłem, że moje włosy robią się już zbyt długie. Nigdy nie mógłbym mieć długich włosów, to takie niemęskie. Wystarczy spojrzeć na mojego brata, chodzi zarośnięty jak małpa i myśli, że jest fajny...
Około trzeciej obudziło mnie stukanie, przez szparę w drzwiach zobaczyłem Shannona z jakąś panną. Na szczęście, bo już się bałem, że to jakiś złodziej. Uspokojony wróciłem do łózka i zasnąłem.
Gdy tylko się obudziłem, poszedłem do kuchni i pierwszym, co zauważyłem, były niesamowicie długie i zgrabne nogi blondynki siedzącej na blacie w naszej kuchni, ubranej jedynie w koszulkę Shannona. Przedstawiliśmy się sobie i... nic, kompletnie nic, zupełna cisza. Byłem pod takim wrażeniem tego, co zobaczyłem, że nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Gdy już chciałem zagadać, Mary wstała i wyszła. Jeszcze raz spojrzałem na jej niesamowite ciało, po czym usiadłem na kanapie. W uszach cały czas brzmiało mi niezwykle uroczo wypowiedziane "Jerry". Różnie przekształcano moje imię, ale tę wersję słyszałem po raz pierwszy.
Po pięciu minutach oboje opuścili pokój Shanna i stanęli przy drzwiach. Pocałowała go na pożegnanie w policzek, a mi rzuciła najsłodsze "Pa, Jared" jakie kiedykolwiek słyszałem. Gdy tylko wyszła, zasypałem brata gradem pytań.
- Skąd ją z nasz?
- Poznałem ją wczoraj na imprezie, fajna, co nie?
- I te nogi - dodałem.
- Gdybyś zobaczył jej biust.
- Stary, proszę cię. - Miałem zbyt bujną wyobraźnie, by słuchać takiego czegoś. - Planujesz z nią coś bardziej poważnego?
- Raczej nie. Nie chcę mieć dziewczyny, która idzie do łóżka z kimś, kogo dopiero poznała. A czemu pytasz? Nie mów, że chciałbyś się za nią wziąć. W sumie miałbyś szansę.
- Skąd wiesz?
- Powiedziała, że jesteś przystojny.
Nie mogłem uwierzyć w to, że taka dziewczyna zwróciła na mnie uwagę, że na Shannona to rozumiem, ale na mnie? Nie sądziłem, że taki ktoś jak ja, mógłby być atrakcyjny dla takiej piękności. Teraz pragnąłem tylko jednego: jeszcze raz ją zobaczyć, chociażby w łóżku mojego brata...
Od autorki: bardzo zdziwiła mnie ta okrojona retrospekcja. Nie wiem, czy tak ją napisałam, żeby nie kopiować tego, co pojawiło się w MWADG, czy to była pierwotna wersja tamtejszego rozdziału. W każdym razie, na MWADG chyba to wygląda lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz