wtorek, 17 listopada 2020

009. Witaj w piekle

 Jared: 

    Wszedłem do domu i dopiero wtedy zwróciłem uwagę na potłuczony wazon. Dzieło mamy leżało rozsypane na podłodze w drobny mak.
    - Wybacz, mamo - powiedziałem pod nosem i zabrałem się za sprzątanie. - Cholera! - wyrwało mi się z ust, gdy trzy kawałki rozbitego wazonu wbiły się równomiernie w mój kciuk. Szybko pobiegłem do łazienki, żeby nie pobrudzić krwią niedawno czyszczonego dywanu. Małe drobinki siedziały dosyć głęboko, ale udało mi się je wyjąć. 
Po udanym zabiegu zakleiłem palec plastrem i udałem się z powrotem do przedpokoju. 
    Ostatni kawałek właśnie trafił do kosza na śmieci, a ja dumny z siebie jeszcze raz przejechałem ręką po dywanie, by upewnić się, że nie zostało w nim nic niebezpiecznego. Kiedy niczego takiego nie znalazłem, wyszedłem przed dom, by zaczerpnąć świeżego powietrza. 
    Spojrzałem na basen, który zdecydowanie wymagał czyszczenia. Nic dziwnego, w końcu ostatni raz używany był półtora roku temu podczas wieczoru, który zapamiętałem jako wieczór, którego nie pamiętam. Jedynie porozwalane dookoła butelki, które sprzątałem na drugi dzień, poprzypalane materace, zużyte prezerwatywy zwisające z żywopłotu i oczywiście ogromny kac, mówiły mi o tym, że musiało być ostro. 
    Na samą myśl o tym, co prawdopodobnie się tam działo, na mojej twarzy znów pojawił się ten brudny uśmieszek.
    - Leto, ty pieprzony zboczeńcu! - Uderzyłem sam siebie w twarz, by pozbyć się nieczystych myśli. W końcu od jutra zaczynam życie w celibacie, więc nie powinienem się nakręcać i jeśli chcę być lepszy, nie mogę tego robić.
    Nie mogłem już patrzeć na pokryte grubą warstwą brudu płytki, więc wszedłem z powrotem do domu. Po powrocie zatrudnię kogoś od czyszczenia basenów i wypełnię go wodą
Tego mi właśnie brakowało podczas trasy - długich, nocnych kąpieli w basenie.




***



    Robiło się już późno, więc wszedłem na Twittera, napisałem coś w stylu, jak dobrze być znów w domu. 
Jak zwykle moje konto było zawalone spamem. Oczywiście wszędzie to samo: podziękowania za koncerty, zaproszenia na kolejne, kilka komplementów na temat mojego tyłka i linki do zdjęć, które muszę koniecznie zobaczyć. Wybaczcie, ale nie mam ochoty oglądać swoich zniekształconych portretów czy waszych tatuaży. 
Raz jedna dziewczyna przesłała mi link ze zdjęciem swojego tatuażu, który był jednocześnie moim portretem. Osobiście zaskarżyłbym tatuażystę za trwałe oszpecenie. Wygląda na to, że moja twarz jest zbyt idealna, by mógł ją odwzorowywać byle kto. 
Jared, nie bądź frajerem, skarciłem się w myślach za kolejny przejaw egoizmu. Niestety, to jedna z tych cech, których nie potrafię kontrolować. Może to dlatego, że w młodości każdy wątpił w mój talent, a teraz ludzie się nim zachwycają?  To nie jest woda sodowa tylko leczenie starych kompleksów. 
    Na Twitterze właśnie pojawił się Shannon i pochwalił się naszym jutrzejszym wypadem. Zaraz zaczną się głupie pytania typu: Mogę się wybrać z wami? Nie, nie możesz, dziewczynko, z prostego powodu: nie masz penisa! 
    Wrzuciłem jeszcze zdjęcie, które zrobiłem podczas piątkowego spotkania i wylogowałem się. Sprawdziłem jeszcze pocztę i Blackberry spoczęło na biurku obok najnowszej płyty Him, której jeszcze nie zdążyłem przesłuchać. 
    Zdjąłem koszulkę i poszedłem wziąć prysznic. Spojrzałem w lustro, na twarzy miałem trzydniowy zarost, ale jakoś nie garnąłem się do golenia. W końcu i tak najbliższe dni spędzę na totalnym zadupiu, więc nie ma sensu się golić, poza tym lubię chodzić zarośnięty, mimo iż wszyscy twierdzą, że wyglądam wtedy jak małpa, co jak dla mnie jest całkowitą nieprawdą. 
    Przed snem rzuciłem jeszcze okiem na na gadżet, bez którego bym umarł i zauważyłem wiadomość od Tomo:  

Będę u Ciebie o 12:00.




***




    Następnego dnia wstałem o siódmej rano, zrobiłem sobie śniadanie i zacząłem się pakować. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, na ile dni tam się wybieramy, więc zadzwoniłem do kumpla z zespołu.
    - Możemy być tam ile chcemy, ale za tydzień mam zjazd rodzinny, więc w następny wtorek muszę być z powrotem. 
    Okey, czyli tydzień. Teraz zastanawiałem się, ile ciuchów będę potrzebował. Po chwili namysłu stwierdziłem, że wystarczą trzy pary spodni, cztery koszulki i jedna bluza, do tego wiadomo bielizna i skarpetki, no i oczywiście pasta do zębów i szczoteczka, bo nawet gdzieś za miastem, z dala od fleszy trzeba dbać o ten hollywoodzki uśmiech. 
    Wyszczerzyłem się do lusterka i przejechałem językiem po zębach. Nareszcie też nie muszę męczyć się z układaniem tego piekielnego irokeza. Teraz, kiedy nie jestem już w trasie, mogę znów wyglądać jak fleja. Już wyobrażam sobie ten bujny zarost na swojej twarzy. Jak za starych, dobrych czasów... 
    Gdy tylko wyszedłem z łazienki, usłyszałem dzwonek do drzwi, będąc pewien, że to Shannon, krzyknąłem 'właź'. Nieco się zdziwiłem, gdy zamiast brata ujrzałem Lucy.
    - Co tu robisz? - zapytałem zaskoczony.
    - Ostatnio, jak byłam, zostawiłam u ciebie kosmetyczkę, mógłbyś mi ją oddać?
    - Jasne. - Faktycznie walała mi się po łazience zdecydowanie nie należąca do mnie różowa kosmetyczka. Poszedłem po nią i gdy tylko wróciłem, przyjrzałem się znajomej. Wyglądała wyjątkowo pięknie bez makijażu. 
    - Nieźle zabalowałeś w sobotę.
    - Słucham? - zapytałem z pytającym wyrazem twarzy. Byłem w nią tak wpatrzony, że nie dochodziło do mnie to, co mówiła.
    - Mówię, że nieźle ostatnio zabalowałeś, widziałam zdjęcia.
    - Gdzie?
    - Praktycznie w każdym tabloidzie i serwisie plotkarskim. Perez Hilton nie omieszkał nawet zasugerować, że zapewne miałeś jeszcze lepszą zabawę później z tymi dwiema blondynkami.
    - Zasraniec.
    - Pewnie miał rację. - Z tonu jej głosu wywnioskowałem, że próbowała być bezczelna, ale jakoś jej to nie wyszło.
    - Nie miał. To były moje sąsiadki, które były tak dobre i  odprowadziły mnie do domu. Uwierz mi, byłem w takim stanie, że nie miałbym nawet siły rozpiąć rozporka, a co dopiero zaspokoić dwie kobiety na raz.
    Na jej twarzy po raz pierwszy od wejścia pojawił się uśmiech. 
    - Wierzę. Wiesz co? - zaczęła, ale nagle przerwała.
    - Mów - zachęciłem ją.
    - Chciałam... Chciałam cię przeprosić za tamtą awanturę i za ten policzek
    - Należało mi się - powiedziałem. - Nie masz mnie za co przepraszać, bo to ja zachowałem się jak ostatnia świnia i to ja powinienem przeprosić, więc przepraszam. 
    W tym momencie poczułem jej słodki pocałunek. Oblizałem z warg błyszczyk, który po nim pozostał.
    - Truskawkowy, mój ulubiony. - Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie i tym razem dokładnie wybadałem jej jamę ustną językiem. Rozdzielił nas dzwonek jej komórki.
    - Przepraszam, muszę odebrać. 
    Cały czas nie odrywałem od niej wzroku. Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem, że chyba jednak jest dla mnie kimś więcej, niż tylko partnerką seksualną.
    - To mój szef, muszę wracać. Może spotkamy się wieczorem?
    - Chętnie, ale organizujemy z chłopakami taki męski wypad, więc niestety nie mogę, ale możemy się spotkać, jak tylko wrócę.
    - A kiedy wrócisz? - zapytała, dotykając mojej koszulki.
    - Albo w poniedziałek wieczorem, albo we wtorek rano.
    - Nie wiem, czy tak długo wytrzymam.
    - Wytrzymasz, jesteś dzielną dziewczynką - powiedziałem i po raz kolejny złożyłem pocałunek na jej ustach.
    Wychodząc, minęła się z Shannonem i posłała mu uroczy uśmiech.
    - Już się do siebie odzywacie? - zapytał.
    - Tak.
    - Cholera, a myślałem, że już będę mógł się za nią brać! Spała u ciebie?
    - Nie. Przyszła przed chwilą po kosmetyczkę.
    - Tę, którą trzymasz w ręku? - zapytał i wskazał na moją dłoń, w której faktycznie znajdował się rzeczony przedmiot. Szybko wybiegłem z domu i widząc, że Lucy jeszcze nie zniknęła za rogiem, zacząłem ją wołać. Zatrzymała się, a ja do niej podbiegłem.
    - Zapomniałaś. - Wyciągnąłem różowy przedmiot w jej stronę.
    - Widzisz, jak na mnie działasz? Przy tobie zapominam o całym świecie - powiedziała i delikatnie mnie pocałowała. Gdy tylko spojrzałem w lewo, zauważyłem Sue. Pomachałem jej i zawróciłem z powrotem do domu.
    Równo o dwunastej rozległ się głośny klakson. Razem z bratem wzięliśmy torby i wyszliśmy przed dom. Wsadziłem swoje rzeczy do bagażnika. Zabrałem ze sobą również gitarę, w końcu takie warunki sprzyjają wenie twórczej.





Marion:

    Pięć minut przed ósmą byłam już pod ośrodkiem. Wyjęłam przepustkę i pokazałam ją strażnikowi. Po jej dokładnym obejrzeniu podniósł szlaban, umożliwiając mi wjazd. Zaparkowałam samochód i pewnym krokiem weszłam do budynku. Podeszłam do recepcji, przedstawiłam się i powiedziałam, że będę na praktykach u doktora Smitha.
    - W takim razie serdecznie współczuję - powiedziała stojąca koło mnie pielęgniarka. 
    - Dlaczego? Słyszałam, że doktor Smith to przemiły człowiek.
    - Tak, ale mi nie chodzi o niego tylko o jego pacjentkę. Jak ona się nazywa? - zapytała recepcjonistki.
    - Mary King.
    - Dokładnie. Jest tu już szósty raz. Nie wiem, po co ją tak tu w kółko przyjmują i tak wiadomo, że zaraz po odwyku znów zacznie brać.
    - Ona już dawno przećpała sobie rozum, a szkoda, bo kobieta z niej naprawdę piękna.
    - Ale jaka bezczelna! Dosłownie zabija wzrokiem. Człowiek się boi przy niej odezwać. 
    Wsłuchiwałam się w rozmowę pracownic ośrodka i powoli zaczynałam się bać. Byłam pewna, że na sam początek dostanę coś drobnego, a tu, z tego co słyszę, trafiła mi się rasowa ćpunka.
    - A ty pewnie jesteś Marion - usłyszałam za plecami. - Będziemy przez jakiś czas razem pracować. Z tego co słyszę, siostrzyczki już ci nagadały, ale Mary nie jest taka zła. Wystarczy, że będziesz dla niej miła, a nie powinna sprawiać żadnych kłopotów. - Doktor Smith zabrał mnie do swojego gabinetu. - Siadaj tam. - Wskazał mi miejsce niedaleko biurka, a ja posłusznie wykonałam jego polecenie. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. 
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna, prowadząc u boku chudą blondynkę.
    - O, już jest moja ulubiona pacjentka.
    - Nie podlizuj się, doktorku - padło w odpowiedzi. Kobieta zajęła miejsce dla niej przeznaczone, zapaliła papierosa i pokój wypełnił się kłębkiem dymu - Nowa dupa? - zapytała, wskazując na mnie palcem.
    - To jest Marion, moja tymczasowa asystentka. Na razie będzie nam się przyglądać, a potem będziesz miała okazję z nią porozmawiać.
    - Witaj w piekle - rzuciła w moją stronę ze złośliwym uśmiechem.
    Faktycznie jej uroda była nieprzeciętna, ale lata ćpania zrobiły swoje. Jej skóra była szarawa, policzki zapadnięte, nozdrza nieco zniekształcone od wciągania kokainy. Jedynie oczy jeszcze tętniły życiem, choć wyglądały tak, jakby bardzo za czymś tęskniły.
    - No, Mary, który to już raz się spotykamy?
    - Niech pomyślę... siódmy - odpowiedziała.
    - Chyba mnie lubisz, co? - zadał jej kolejne pytanie.
    - Tak bardzo, że mam ochotę skopać ci to twoje tłuste dupsko. 
    Nie znałam jej, ale już nienawidziłam! Za to podobało mi się podejście doktora. Był opanowany i widać było, że chce jej pomóc.
    - Mimo to znów tu jesteś.
    - Wolałam to niż więzienie. Już raz tam byłam. Tatuś mnie wpakował. - W jej głosie było słychać pogardę. - Żałuję, że nie zabiłam go, gdy miałam ku temu okazję. 
    Ta kobieta mnie coraz bardziej przerażała. Doktor to zauważył, więc podał mi jej akta i kazał je przejrzeć na korytarzu. 
    - Miłej lektury - usłyszałam i poczułam dym z papierosa na swojej twarzy. Wyszłam stamtąd lekko poirytowana.
    - Bezczelna suka - warknęłam pod nosem, gdy tylko byłam w takiej odległości, gdzie miałam pewność, że mnie nie usłyszy. 
Usiadłam na krześle i zajrzałam do teczki.  


Mary King urodzona trzydziestego grudnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku, córka Marka Kinga i Emily Lewis King. Rozwiedziona, matka siedmioletniej Emily Stacy Cobb... 

W sumie nic ciekawego, poszłam dalej.  

W wieku dwudziestu lat z nakazu sądu trafiła do ośrodka odwykowego, później przeniesiona do zakładu karnego, gdzie spędziła pół roku. 

Wow, zaczyna się robić ciekawie. Czytałam dalej.  

W wieku niespełna trzynastu lat uczestniczyła w wypadku, w którym życie straciła jej matka (...) Uzależniona od kokainy, heroiny i alkoholu. Jak sama przyznaje, nie ma narkotyku, którego by nie próbowała (...) Trzy nieudane próby samobójcze; pobyt w szpitalu psychiatrycznym (...) W dzieciństwie, po śmierci matki, maltretowana przez ojca.


    Czytając to ostatnie zdanie, zrozumiałam tę pogardę w głosie, gdy mówiła o ojcu i zrobiło mi się jej szkoda.
    - Jutro o tej samej porze - usłyszałam i zobaczyłam, jak Mary w asyście pielęgniarza opuszcza gabinet Smitha.
    - Podobało się? - zapytała i po raz kolejny obdarzyła mnie tym swoim przerażającym spojrzeniem. Jednak tym razem wywołało ono u mnie zupełnie inne odczucia. Teraz wiedziałam, że ona jest po prostu zagubiona.
    - Marion, mogę cię na chwilę prosić? - zapytał doktor.
    - Oczywiście, już idę.
    - Przestraszyła cię, co?
    - Trochę tak.
    - Przeczytałaś to? - Wskazał na teczkę, którą trzymałam w dłoniach.
    - Tak i muszę przyznać, że nie dziwię się, że tak skończyła. Nie rozumiem, jak ojciec może się znęcać nad własnym dzieckiem. Mój nigdy nie podniósł na mnie ręki - powiedziałam niemalże ze łzami w oczach. 
    - Bo widzisz, on obwiniał ją o śmierć jej matki. Ciągle jej powtarzał, że to ona powinna była tam zginąć. 
    Nie mogłam w to uwierzyć. To, co przeszła ta kobieta było okropne! 
    - Mogłabym jutro z nią porozmawiać? - zapytałam.
    - Na pewno tego chcesz? - padło zamiast odpowiedzi.
    - Tak, zdecydowanie tak.
    - Dobrze. W takim razie jutro bądź tu o ósmej .
    Tak bardzo chciałam poznać uczucia Mary. Nie mogłam przegapić takiej okazji.  




***




    Na drugi dzień znów stawiłam się w ośrodku o tej samej porze. Jeszcze nie zdążyłam wejść, a już podszedł do mnie doktor Smith. 
    - Porozmawiacie tutaj. - Wskazał mi stolik w samym centrum przyośrodkowego parku. - Ja będę siedział na tamtej ławce. - Tu wskazał oddaloną o parę metrów od stolika ławeczkę.  - Do dzieła - powiedział i delikatnie pchnął mnie w stronę siedzącej w umówionym miejscu Mary. 
    Nie bardzo wiedziałam, jak się z nią przywitać, w końcu była starsza ode mnie o osiemnaście lat. Wybrałam więc dyplomatyczne "witam". W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech, który moje uszy odbierały jak dźwięk paznokcia rysującego szkolną tablicę. 
    - Słuchasz 30 Seconds to Mars czy po prostu lecisz na Jareda? - zapytała, wskazując na mój naszyjnik. Przyznam, że zaskoczyła mnie tym. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam, była rozmowa o Leto i spółce. 
    - Słucham ich muzyki. Nie lecę na niego. Nie lubię egoistów - odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą, bo mimo tego, jak mnie potraktował, Jared nadal działał na mnie jak mało kto.
    - Fakt, Leto do najskromniejszych nie należy, ale jak to zwykłam mówić i poznać z doświadczenia, ego faceta jest tak duże jak jego penis. Poza tym Jay nie zawsze taki był.
    Mary zszokowała mnie po raz kolejny. Skąd ona, do cholery, zna Jareda?! Czyżby młodszy Leto miał kochanki nawet wśród narkomanek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz