Marion:
Była godzina dziesiąta pięćdziesiąt. Z tego, co usłyszałam, impreza miała zacząć się o jedenastej. Siedziałam na wielkiej kanapie i czekałam, aż mój towarzysz się wyszykuje.
- Jak na faceta, spędzasz dużo czasu w łazience - rzuciłam z szerokim uśmiechem, na co Dave odpowiedział tym samym. Powoli zaczynałam zapominać o kompromitacji na oczach mojego wymarzonego faceta i o tym, że potraktował mnie jak każdą inną fankę. W końcu co różniło mnie od takiej szesnastoletniej blondynki w kolejce, która otwarcie mówiła o tym, że chętnie by dała się zaliczyć Jaredowi? Chyba tylko to, że ja nie wskoczyłabym mu do łóżka. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Możemy wychodzić - powiedział Dave, podając mi rękę, bym mogła wstać. - W sumie to impreza dla VIP-ów, więc teoretycznie nie powinno cię tam być, dlatego też musisz udawać, że przywykłaś do takich imprez i nie robi to na tobie żadnego wrażenia.
- Spróbuję - powiedziałam, chwytając jego dłoń. - Boże, czy ty się kąpiesz w tych perfumach?
- Przesadziłem? - zapytał, wąchając się.
- Trochę.
Impreza odbywała się niedaleko sali, w której dziś chłopaki z 30STM spotkali się z fanami. Wielkie drzwi otworzyły się i pierwsze, co mnie uderzyło, to kłąb unoszącego się z dymu tytoniowego. Dookoła lały się hektolitry alkoholu i ktoś od czasu do czasu wycierał biały proszek spod nosa. A więc tak wyglądają te VIP-owskie imprezy. W sumie nie różnią się od tych dla "zwykłych" ludzi, tyle tylko, że tu wszystko było za darmo, a przy odrobinie szczęścia można było wciągnąć kreskę z supermodelką. Widać było, że De czuje się w takim towarzystwie jak ryba w wodzie. Od razu zdał się o mnie zapomnieć i zaczął tańczyć z młodszą od siebie brunetką, która okazała się być gwiazdką serialu dla dzieci, która po godzinach imprezuje w towarzystwie starszych facetów, nigdy na sucho.
Klimat jakoś mi nie odpowiadał, więc usiadłam w najbardziej oddalonym od parkietu kącie baru. Na rogu siedział facet w koszuli w kratę ze spuszczoną głową.
- Wódkę z colą - rzuciłam do barmana i dopiero po chwili przypomniało mi się, że przecież nie mam ukończonych dwudziestu jeden lat, czyli barman nie powinien zrealizować mojego zamówienia, ale nawet nie zapytał mnie o dowód. W końcu to vipowskie przyjęcie, tu alkohol podaliby nawet sześcioletniemu dziecku.
- Proszę - usłyszałam, po czym barman podsunął mi szklankę z zamówionym trunkiem. Upiłam łyk i poczułam, że ktoś się do mnie zbliża. Kątem oka zauważyłam rękaw koszuli, podniosłam wzrok i... nie wierzę, facetem w kącie okazał się być Jared!
Cholera, pewnie zaraz znowu palnę jakąś gafę!
- Dlaczego siedzisz tu sama? - zagadał.
- Dlaczego siedzisz tu sam? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Lubię do czasu do czasu pobyć sam na sam ze szklanką whiskey.
- W takim miejscu chyba ciężko o samotność. - Sama nie mogłam uwierzyć w to, z jaką swobodą z nim teraz rozmawiałam. Jeszcze godzinę temu mój mózg był przy nim totalnie otępiały. Może dlatego, że teraz, w tej koszuli, z bardzo krótkimi włosami, Jared nie przypominał tego wystylizowanego gwiazdora siedzącego za stołem razem ze swoim zespołem. Tu przy tym barze był tak zwykły, że nie było mowy o żadnym skrępowaniu.
- Ale tu mam whiskey za darmo - powiedział z rozbrajającym uśmiechem. Dopiero teraz zauważyłam, że jego zęby nie są idealnie proste, ale to jedynie dodaje mu chłopięcego uroku. Zaraz po zlustrowaniu jego zgryzu, przeniosłam wzrok na nos. Muszę stwierdzić, że jest naprawdę uroczy, mimo że daleko mu do ideału. Zaraz potem przyszedł czas na na najpiękniejszą część twarzy Leto - oczy. Ich kolor był naprawdę niesamowity, hipnotyzujący, najgłębszy błękit, jaki w życiu widziałam. Cała rozanielona wpatrywałam się w te dwa lazury.
- Tak, wiem, czasami, gdy się zapatrzę, ucieka mi oko - wyrwał mnie z mojego anielskiego stanu. W gruncie rzeczy miał rację, ale... no właśnie, znalazłam kilka mankamentów w jego urodzie, lecz mimo to nadal wydawał mi się perfekcyjny i nieziemsko przystojny. Podejrzewam, że to, że jest postrzegany jako atrakcyjny, w dużej mierze wynika też z jego pewności siebie.
- Są naprawdę piękne - powiedziałam.
- No nie są takie złe - rzucił w odpowiedzi, uśmiechając się. - Choć do mnie nie trafiają - dodał ze śmiechem. Wyraźnie nawiązał do mojej odpowiedzi w kwestii mojego imienia.
Rozmawialiśmy tak już prawię godzinę, gdy podszedł do nas Shannon.
- Tu jesteś, braciszku - powiedział, poklepując Jareda po plecach. - Nie przedstawisz nas? - dodał, patrząc w moją stronę.
- To jest Mary. Mary, to jest Shannon.
- Miło mi - rzuciłam, posyłając starszemu Leto najsłodszy uśmiech w ramach rekompensaty za zlekceważenie go podczas podpisywania płyty.
- Mi również - powiedział i odwzajemnił uśmiech, a ja poczułam, że natura wzywa, zresztą jak zwykle po Coli.
- Wybaczcie, ale muszę na chwilę wyjść - powiedziałam i ruszyłam w stronę toalety.
Właśnie siedzę przy barze z braćmi Leto! Sama nie mogłam w to uwierzyć. Pierwszy raz w życiu poczułam się mega szczęściarą!
Wychodząc z kabiny, natknęłam się na całujące się dziewczyny. Jedna z nich posłała mi dwuznaczne spojrzenie, więc szybko umyłam ręce i wyszłam.
Sławni i bogaci to naprawdę pokręceni ludzie, powiedziałam do siebie w myślach i wróciłam na uprzednio zajmowane miejsce.
- Pracuję nad tym - wypłynęło z ust Jareda. Chyba przerwałam im rozmowę.
- Ja już się zmywam - powiedział Shannon i szepnął coś bratu na ucho. Ten posłał mu jeden z najdziwniejszych uśmiechów, jakie widziałam. Ciężko było rozpoznać, co mógł oznaczać. Wychodząc, starszy Leto podśpiewywał: Mary was the type of girl she always liked to play a lot. I znikł za unoszącą się chmurą dymu. Ja i Jared kontynuowaliśmy swoją rozmowę, gdy z głośników dobiegły nas pierwsze takty Closer Nine Inch Nails
- Kocham ten kawałek! - krzyknęłam podekscytowana
- Ja też. Może zatańczymy?
- Jasne - odpowiedziałam i chwyciłam Jareda za rękę.
Stałam na parkiecie tyłem do niego. Po chwili położył mi dłonie na biodrach, ruszaliśmy się w rytm muzyki. Przy drugiej zwrotce jego ręce szły coraz wyżej, a ja miałam motylki w brzuchu. Jego twarz zbliżyła się do mojego karku. Była tak blisko, że czułam na szyi jego oddech. Przy refrenie wyśpiewał mi do ucha swoim seksownym głosem:
- I wanna fuck you like an animal, I wanna feel you from the inside*
Jedyne, na co miałam ochotę, to odwrócić się i pocałować go. Odegrać z nim słynną scenę Kiss me hard z Beksy, ale powstrzymałam się.
Przysunął swoje ciało bliżej mojego, tak, że przy kolejnym ruchu czułam jego męskość. W tym momencie przeszedł mnie dreszcz. Chyba to wyczuł, bo złapał mnie za rękę i powiedział:
- Chodź ze mną.
Po chwili byliśmy już w windzie.
Co ty, do cholery, wyprawiasz! wrzeszczał mój rozum. Przecież dopiero co go poznałaś! Jeszcze trzy godziny temu potępiałaś nastolatkę, która chciała być dziwką pana Leto. Mówiłaś, że ty się nie zniżysz do tego poziomu! Jednak moje ciało mówiło: Tamta dziewczynka miała szesnaście lat, ty jesteś dorosłą kobietą. Widzisz, co jego dotyk z tobą robi? Pozwól mu spełnić swoje największe marzenie.
Razem z nami był w windzie jakiś mężczyzna, jak się okazało, fan 30 Seconds to Mars. Żeby uniknąć niepotrzebnych plotek, Jared odsunął się ode mnie, włożył ręce do kieszeni i jedyne co robił, to patrzył na mnie dwuznacznym wzrokiem.
Jared:
Wszędzie unosiły się obłoki dymu, powietrze było wypełnione zapachem alkoholu, a po sali krążyła darmowa kokaina. Od razu poczułem się, jakbym znów miał osiemnaście lat.
Wszyscy zdawali się być na jakimś kosmicznym haju, a ja usiadłem w najciemniejszym kącie baru, by w samotności napić się whiskey.
- Zaraz, zaraz, ja chyba skądś pana znam - usłyszałem kobiecy głos obok siebie. Szybko zmierzyłem jego właścicielkę wzrokiem. Zdecydowanie nie mój typ.
- Chyba jednak nie - powiedziałem z udawanym brytyjskim akcentem. Dziewczyna wyglądała na zdezorientowaną. Z tropu zbił ją akcent i fakt, że cały czas miałem spuszczony wzrok.
- To pan nie nazywa się Jared Leto?
- A czy ja wyglądam jak Jared Leto? - Przesunąłem rękę po głowie.
- No w sumie nie bardzo. W takim razie przepraszam.
Tak, zachowałem się jak świnia, ale ja też chcę mieć trochę spokoju. Ostatnio zrobiłem się niemiłosiernie humorzasty. Jestem wesoły, tylko po to, by za chwilę popaść w totalny dół. Chyba się starzeję.
Myśl o tym mnie przeraża. Boję się, co będzie, gdy stracę swój największy atut - śliczną twarz. Nie oszukujmy się, do obsady Fight Clubu dostałem się tylko dzięki niej. Boję się, że wraz z młodością i urodą minie moja chwila chwały. Nie jestem aż tak zdolny, by utrzymać fanów bez uciekania się do korzystania z uroku osobistego.
Zaraz, zaraz, co ty wygadujesz, przecież jesteś Jared Leto! Jesteś zajebistym muzykiem i aktorem! Ludzie cię kochają. Nie jesteś tylko swoją śliczną buźką. O tak, jestem pieprzonym egoistą, ale któż na moim miejscu by nie był?
Zdecydowanie wrócił mi dobry nastrój. Pochyliłem się nad szklanką whiskey i z zaciekawieniem przyglądałem się kostkom lodu. Czasami mają naprawdę niezwykłe kształty.
- Wódkę z colą - usłyszałem wcześniej już słyszany głos. Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał i ujrzałem całkiem niezłą pannę. Przyglądałem jej się przez chwilę z nieodpartym wrażeniem, że gdzieś już ją widziałem. Postanowiłem się skupić i nagle doznałem olśnienia. To ta mała, do której nie trafia jej imię. Zaraz, jak ono brzmiało. Melisa, nie, jakoś inaczej. Na pewno coś na M. Meg, Mariah... Mam! Marion, tak, Marion zwana Mary. Uśmiechnąłem się sam do siebie i postanowiłem dokończyć picie w miłym towarzystwie.
- Dlaczego siedzisz tu sama? - zapytałem, by rozpocząć rozmowę. W odpowiedzi usłyszałem to samo pytanie. Rzuciłem tekst o byciu sam na sam z whiskey. Tu Mary zaskoczyła mnie, mówiąc o tym, że w takim miejscu ciężko o samotność. W gruncie rzeczy miała rację, więc nawiązałem do darmowego alkoholu. Zapadła chwila ciszy, a ja poczułem na sobie jej wzrok, więc mimowolnie sam zacząłem się jej przyglądać. Miała całkiem ładne oczy, których kolor porównałbym do zachmurzonego nieba. Nos mały i zgrabny, choć widać, że był kiedyś złamany. Usta subtelne, bardzo zmysłowe i delikatnie zarysowane kości policzkowe. Jeszcze raz spojrzałem jej w oczy i zauważyłem, że przygląda się moim. Tak, wszystkie kobiety mają słabość do moich oczu. To jedyna dobra rzecz, którą odziedziczyłem po ojcu.
- Tak, wiem, czasami, gdy się zapatrzę, ucieka mi oko - powiedziałem, bo na pewno już to zauważyła. W odpowiedzi usłyszałem, nie po raz pierwszy w życiu, że są piękne.
Tuż po odbiorze komplementu na temat swoich oczu, zacząłem pytać ją o jej życie. W końcu ona, jako fanka, wie o mnie bardzo dużo, to znaczy to, co powinna wiedzieć.
- Uwierz mi, prowadzę jedno z najnudniejszych żyć.
Domyśliłem się, skarbie. Tak naprawdę nic nie obchodziło mnie jej życie, ale znam ten typ. Najpierw musisz okazać jej zainteresowanie, więc słuchałem o jej rodzinie, o tym, jak, gdzie i z kim mieszka i gdy tylko nie patrzyła, wpatrywałem się w jej dekolt. Nie powiem, jest na czym zawiesić oko.
- Wiesz, co, też kiedyś miałem psa Charliego - rzuciłem, by nie wątpiła w moje zainteresowanie tym, co mówi.
- Naprawdę?
- Nie, ale chciałem mieć. - Taki mały żart na rozluźnienie atmosfery.
Moja towarzyszka wzięła spory łyk ze szklanki, po czym zmysłowo oblizała wargi. Cholera, takie coś strasznie na mnie działało. Gdybym tak tylko mógł, rzuciłbym ją na bar i zrobił swoje... Moje fantazje przerwało mi dosyć silne klepnięcie w plecy.
- Tu jesteś, braciszku. Nie przedstawisz nas?
Zrobiłem to, co zasugerował Shannon. Wymienili uściski dłoni i uśmiechy, po czym Mary na chwilę nas opuściła.
- No, bracie, jestem z ciebie dumny! - powiedział Shannon, kładąc mi dłonie na ramionach.
- Cieszę się, ale chciałeś ode mnie coś konkretnego?
- Patrz i płacz. - Palcem wskazał mi dziewczynę, która podczas podpisywania dała mu swój numer .
- Wzięła trochę koki i wypiła sporo wódki, jest totalnie nagrzana. Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, co będę z nią robił.
- Uwierz mi, jestem. - Dobrze wiedziałem, co potrafią dziewczyny na koce, a przynajmniej, co potrafiła...
- Da ci? - wtrącił mi się w myśl brat, wskazując na wracającą w naszą stronę Mary.
- Pracuję nad tym - odpowiedziałem mu ze spojrzeniem, które zawsze oznaczało jedno: będzie moja. Shann, wychodząc, szepnął mi jeszcze do ucha:
- Nie przynieś mi wstydu, młody.
Za kogo on mnie ma? Za amatora?
- Wiesz co? Na początku ciężko mi było uwierzyć, że jesteście braćmi. Zupełnie nie jesteście do siebie podobni - usłyszałem, gdy Shannon opuścił pomieszczenie, podśpiewując pod nosem fragment Buddhy.
- Bo nie jesteśmy prawdziwymi braćmi. Ja jestem adoptowany.
- O cholera, nie wiedziałam, myślałam, że może ty po prostu jesteś podobny do taty, a on do mamy, ale nie spodziewałam się tego, że nie jesteście braćmi. - To zakłopotanie w jej oczach, bezcenne.
- Tylko żartowałem, głuptasie - powiedziałem i sprawnym ruchem roztrzepałem jej brązowe włosy.
- No wiesz, już drugi raz. - Gdy to powiedziała, dobiegł mnie znajomy dźwięk. Closer, utwór dokładnie oddawał to, co chciałem zrobić z Marion.
- Kocham ten kawałek! - krzyknęła. Złożyło się idealnie, takie sytuacje zdecydowanie trzeba wykorzystywać, więc długo nie myśląc, zaproponowałem jej taniec.
Stanęła tyłem do mnie, więc położyłem jej dłonie na biodrach. Musiałem przyznać, że dziewczyna miała świetne wyczucie rytmu i cholernie seksowne ruchy.
Wraz z drugą zwrotką poczułem, jak zaczęła się rozluźniać. Przesunąłem dłonie w kierunku jej brzucha, dyskretnie dotykając skóry. Zbliżyłem też twarz do jej karku. Kokosowy balsam do ciała, takiego samego używała moja była, więc nakręciłem się jeszcze bardziej.
Dobra, Leto, bierz się do roboty. Wykorzystaj to, co kręci ją w tobie na najbardziej - głos. Wyśpiewałem jej do ucha refren piosenki tak seksownie, jak tylko potrafiłem, po czym nieco się do niej zbliżyłem. W tym momencie mój dolny mózg dał mi znak, że właśnie teraz chce zwiedzić jej wnętrze. Tak, zdecydowanie to poczuła, bo delikatnie zadrżała.
Już jesteś moja, powiedziałem w myślach i zdecydowanym ruchem chwyciłem jej dłoń.
- Chodź ze mną. - Pociągnąłem ją w stronę windy. Tam miałem zamiar odegrać z nią scenę z Fatalnego zauroczenia, ale przeszkodził mi w tym stojący w niej koleś.
Czy ludzie nie mogą wchodzić schodami? zadałem sobie pytanie i zmierzyłem faceta wzrokiem. Spod czarnej skóry wystawała jedna z koszulek, które sprzedajemy. Chcąc nie chcąc, posłałem mu uśmiech.
- A gdzie marshawk? - zapytał mnie, kiedy to stawałem w dużej odległości od Mary, chowając ręce w kieszenie, żeby mnie nie kusiło.
- Stwierdził, że już dłużej nie jest w stanie ze mną wytrzymać i popełnił samobójstwo. Zanim wyrzuciłem jego nieszczęsne zwłoki, zaśpiewałem mu Modern Myth na pożegnanie.
Zarówno adresat mojej wypowiedzi jak i Marion, wybuchnęli śmiechem, a ja czułem, że jeśli tak winda nie dojedzie szybciej na nasze piętro, to mi też coś wybuchnie.
*Chcę cię pieprzyć jak zwierzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz