wtorek, 17 listopada 2020

003. Nasza muzyczna przygoda, wbrew powszechnym wierzeniom, nie zaczęła się od The Kill

 Marion:

    Nacisk był coraz większy i powoli zaczynało brakować mi tchu. Na szczęście przód ruszył, co oznaczało jedno - wpuszczają. 
    Ochroniarze chyba nad wyraz przejęli się swoją rolą, bo bacznie obserwowali wchodzących i co chwila cofali tłum, wrzeszcząc, że jeśli nadal będziemy zachowywać się jak zwierzęta, to nie wpuszczą nas do środka. Przez tych pieprzonych służbistów całe spotkanie opóźniło się o trzydzieści minut. 
    Gdy w końcu wszyscy zajęliśmy miejsca, na środku sali pojawił się Jared i przywitał nas charakterystycznym dla siebie Jak leci, skurwysyny? 
    Zawsze zastanawiał mnie ten fenomen gwiazd estrady: nazywają ludzi spod sceny skurwysynami, a ci jeszcze się z tego cieszą. Podświadomie wyobraziłam sobie siebie stojącą na scenie i wrzeszczącą do ludzi Pierdolcie się, skurwysyni. Zamiast rzewnych oklasków dostaję zapas jajek na cały rok i zostaję siłą ściągnięta ze sceny. 
    Na mej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. 
Dobra spokój, cisza, skup się na Jaredzie, powiedziałam sama do siebie, po czym skierowałam swój wzrok na mężczyznę stojącego na środku sali.
    - Zanim z ochotą zaczniemy podpisywać wam płyty, koszulki, zdjęcia i biusty, to ostatnie podpisujemy ze szczególną ochotą, zagramy dla was kilka kawałków. Niestety, zapomniałem zabrać z domu setlisty, no wiecie, w moim wieku takie rzeczy się zdarzają. Tak, dzieciaki, wujek Jay to już stara dupa i miewa kłopoty z niektórymi sprawami.
    Po sali rozniósł się dwuznaczny chichot
    - Ej no, ale nie z tymi! - Młodszy Leto udał oburzonego. - W tej sferze wszystko okey, no ale przecież nie zebraliśmy się tu, by omawiać szczegóły mojego życia seksualnego. Więc wracając do tej setlisty, a raczej jej braku, chcemy, abyście to wy wybrali utwory, które chcecie usłyszeć. Więc co na pierwszy ogień?
W odpowiedzi padło kilka tytułów
    - Ej, kochani nie wszystko na raz. Jesteśmy dobrzy, ale nie aż tak - odezwał się po raz pierwszy Shannon.
    - Zrobimy tak, niech ta dziewczyna w niebieskiej bluzce z pierwszego rzędu powie, co chce usłyszeć. 
    - Ja? - zapytała nieśmiało
    - Tak. Jak masz na imię?
    - Lisa.
    - A więc, Liso, jaki utwór chciałabyś usłyszeć?
    - Hmmm, The Kill
    Tego się właśnie spodziewałam. Czasami mam wrażenie, że niektórzy fani znają tylko ten kawałek. No nic, może ktoś wybrany z tłumu, tak samo jak ja będzie pragnął usłyszeć Buddha for Mary. Tak, to jest utwór, który chcę mieć na swoim pogrzebie.
    Występ trwał w najlepsze, było już A Beautiful Lie, This is War , R-evolve, Attack, Revenge, ale jeszcze nikt nie prosił o Buddhę.
    - Dobra, moi drodzy, dwa ostatnie utwory i zaczynamy podpisywanie. 
    Rudowłosa z trzeciego rzędu wybrała Closer To The Edge, ostatnia szansa.
    - Ostatnią piosenkę wybierzemy sami - powiedział Jared.
    No to pięknie, pomyślałam, pewnie zagrają Gagę. Chyba nie było mi pisane usłyszeć BFM na żywo.
    - Piosenka, którą teraz zagramy, pochodzi z naszej pierwszej płyty. Tak, tak, mieliśmy pierwszą płytę. Wiem, że dla większości może być to szok, ale nasza muzyczna przygoda, wbrew powszechnym wierzeniom, nie zaczęła się od The Kill.
    To zdanie wywołało salwę śmiechu, gdyż chyba wszyscy tu obecni wiedzą o istnieniu s/t. Może nie wszyscy go znają, ale wiedzą, że takowy album został wydany. Tak przynajmniej myślałam, dopóki nie usłyszałam rozmowy siedzących obok dziewcząt:
    - Ty wiedziałaś o tej pierwszej płycie?
    - Żartujesz? Byłam pewna, że ABL była pierwsza. 
    I właśnie w takich momentach mam ochotę wysłać w kosmos wszystkich tych pseudo fanów. 
    -...Buddha for Mary
    Nie mogłam w to uwierzyć. Wygląda na to, że jednak mam szczęście. 
    Rozbrzmiały instrumenty, wokal płynął przyjemną falą zmysłowych pomruków. 
    - Mary was the type of girl she always like to fuck a lot... 
    Dosłownie spijałam słowa z jego ust, jednocześnie zastanawiając się, o czym jest ta piosenka. Wielu twierdzi, że jest to kawałek czysto religijny, patrzą na niego kategoriami filozoficznymi, a co jeśli wcale nie ma w nim żadnej filozofii? Może Jared śpiewa o dziewczynie, którą kiedyś znał? Może tytułowa Mary to autentyczna postać, jedna z wielu, które pojawiły się w jego życiu?
    - Tell me did you smell her taste... 
    Ten głos! Ile ja bym dała, by śpiewał mi codziennie do snu.
    - This is the life on Mars...  
    I nagle cisza! Jared przerwał występ. Czy on sobie robi żarty? Przerwał kawałek w najlepszym momencie!
    - Teraz pytanie: ilu z was zna tekst tej piosenki? 
    Ręce podniosło około pięćdziesiciu osób w tym ja. Pięćdziesiąt osób na dwieście? Wstyd! pomyślałam sobie, patrząc na zdezorientowane twarze poniektórych osób.
    - Okey, więc zrobimy tak. Podzielimy się piosenką. Ja zaśpiewam partię He said, a wy She said, rozumiecie? 
    Chórkiem odkrzyknęliśmy, że tak, więc zespół kontynuował
    - He said can you hear me are you sleeping? She said... - W tym momencie wystawił mikrofon w naszym kierunku, a my zgodnym chórem kontynuowaliśmy.
    - Will you rape me now
    Jared uśmiechnął się, ukazując nam rząd perłowo białych zębów.
    Leto stanął na wysokości zadania i nie odpuścił sobie wykrzyczanego fall apart
    Kurczę, ten facet ma naprawdę ogromne umiejętności wokalne, gitarzystą wybitnym nie jest, ale od czego jest Tomo? No właśnie, Tomo przez cały występ nie odezwał się słowem i był nieco przygaszony. To dziwne, bo wychodząc z samochodu tryskał pozytywną energią. Chyba musieli się o coś posprzeczać, gdy tylko weszli do hotelu. 





***



    - Teraz czas na podpisywanie - powiedział Jared i razem z resztą Marsjan usiadł za długim, specjalnie przeznaczonym na takie okazje stołem. 
    Kiedy zaczęliśmy wstawać z krzeseł, by ustawić się w kolejce, jak spod ziemi wyrosło czterech ochroniarzy. Przez chwilę pomyślałam, że są tu zbędni, ale zmieniłam zdanie, gdy tylko wylądowałam niemalże na samym końcu kolejki. Niektórzy ludzie powinni być trzymani w klatkach. Przecież każdy dostanie autograf, więc po co się tak pchać? 
    Kolejka przesuwała się niesamowicie wolno. Po około dziesięciu minutach znalazłam się niedaleko stolika. Na tyle blisko, by zobaczyć gniewne spojrzenia, którymi co jakiś czas Tomo obdarzał Jareda. Już miałam tworzyć teorię, gdy zorientowałam się, że to już moja kolej. Najpierw mój egzemplarz This is War wylądował w dłoniach Tomo. Złożył na nim swój podpis, uśmiechnął się i zapytał, czy to moja ulubiona płyta.
    - Szczerze? Wolę s/t.
    - Szczerze? Ja też. 
    Oboje się zaśmialiśmy, po czym przesunęłam się w stronę Shannona, podałam mu płytę i... zaczęłam się gapić na Jareda, który w wielkim skupieniu podpisywał egzemplarz A Beautiful Lie. Dosłownie nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nagle poczułam szturchnięcie. To starszy Leto próbował odciągnąć moją uwagę od swojego brata i oddać mi podpisaną płytę. Poczułam się dosyć niezręcznie z  faktem, że tak zlekceważyłam Shannona, no, ale cóż, serce nie sługa. No właśnie, serce, gdy zbliżyłam się do Jareda, waliło jak szalone! Totalnie skołowana podałam mu płytę.
    - Jak masz na imię? - usłyszałam ten cudowny głos.
    - Ja? Mary. To znaczy Marion... To znaczy...
    - Nie wiesz, jak masz na imię? - zapytał rozbawiony Jay. No pięknie, od razu zrobiłam z siebie idiotkę! 
    - To znaczy mam na imię Marion, ale wszyscy mówią na mnie Mary - próbowałam jakoś wybrnąć z tej krępującej sytuacji.
    - Rozumiem. Marion zwana Mary. Przy okazji, Marion to naprawdę ładne imię.
    - Do mnie nie trafia. - Uśmiechnęłam się i wzięłam opakowanie z płytą, na którym znajdowały się już wszystkie podpisy. Otworzyłam ją i w środku dostrzegłam dedykację Jareda:

 Dla Marion zwanej Mary.
 
    Ten facet jest zabójczy... ale zaraz! Czy właśnie tak miało wyglądać nasze pierwsze spotkanie? Przecież on miał się we mnie zakochać! 
    Odwróciłam się w stronę stołu z nadzieją, że on na mnie patrzy. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Jego wzrok był skierowany na dekolt stojącej przed nim kobiety. 
    Mężczyźni, pomyślałam, po czym rzuciłam ostatnie spojrzenie na miłość mojego życia i opuściłam salę konferencyjną. Cały czas jednak miałam przed sobą te błękitne, cudowne oczy i od razu przypomniał mi się sposób, w jaki gitarzysta Marsów patrzył na Jaya. Nie rozumiem, jak można być wrogo nastawionym do kogoś z tak pięknymi oczami. Przecież ktoś o tak niewinnym spojrzeniu nie może być zły. 
    Zatrzymałam się przy stojącym na holu automacie i kupiłam sobie zimną Colę
    - Tak, tego mi było trzeba - powiedziałam do siebie, biorąc łyk chłodnego napoju. Niekontrolowanie spojrzałam jeszcze raz przez otwarte drzwi sali, ale widziałam tylko głowy zupełnie obcych mi ludzi. 
    Wyszłam z hotelu nieco zasmucona tym, że nie udało mi się przyciągnąć jego uwagi. Jedyne, co zapamiętał to, to jak się przed nim wygłupiłam .
    - A ty gdzie? - usłyszałam przed sobą. 
    - Cześć, Dave. Jak to gdzie? Do domu.
    - Obiecałaś mi, że w zamian za wejściówki zostaniesz na naszej imprezie. 
    - Przepraszam cię, ale naprawdę nie mam teraz ochoty na zabawę.
    - O nie, tak łatwo się nie wywiniesz, moja droga panno. - Dave złapał mnie za ramiona i zawrócił z powrotem do hotelu.






Jared:

    Ostatnia osoba właśnie opuściła salę konferencyjną, a ja czułem, że jeśli zaraz nie napiję się kawy, to będą musieli mnie stąd wynosić.
    - Patrz, co mam, młody. - Brat machał mi przed oczami świstkiem papieru. - Numer pani, od której dekoltu nie mogłeś oderwać wzroku.
    - Przecież i tak do niej nie zadzwonisz.
    - No bo po co mam dzwonić, skoro zapewne teraz czeka pod hotelem?
    - No to po co był ci jej numer? - zapytałem skołowany.
    - Oj, braciszku, czasami wydajesz się być taki oderwany od rzeczywistości. Dała numer, znaczy chętna. - Na jego twarzy znów zagościł ten zuchwały uśmieszek i już miałem dokuczyć mu, mówiąc o Cassie, ale moje plany pokrzyżował dźwięk stukających o podłogę obcasów. Moim oczom ukazały się długie nogi ozdobione czarnymi szpilkami i krótką mini. 
I właśnie to lubię! Na usta cisnął mi się nieprzyzwoity uśmiech. Kobieta zbliżyła się i szepnęła coś na ucho Victorowi. Mój wzrok niekontrolowanie przeniósł się na jej tyły. Zaczął od łydek i zawiesił się na kształtnych pośladkach opiętych czarnym materiałem. 
I właśnie dlatego uwielbiam być mężczyzną, pomyślałem, przenosząc spojrzenie na jej dekolt. W tym momencie blond bogini zmieniła pozycję i stanęła koło Tomo, obdarzając go uroczym uśmiechem i serdecznym uściskiem. Ten sam zaszczyt spotkał Shannona i oczywiście mnie. Gdy tylko jej ramię owinęło się wokół mojej szyi, poczułem na klatce piersiowej jej sporych rozmiarów, zdecydowanie naturalny biust. Moja dłoń zsunęła się wzdłuż jej pleców i wtedy przyjemnym altem wyszeptała mi do ucha "zapomnij" i szybko wysunęła się z mojego uścisku. Jakim cudem ona mi się oparła? 
Starzejesz się, Leto, zaświtało mi w głowie.
    - Widzisz, słońce, wygląda na to, że czeka cię zabawa na jednorękim bandycie - szepnął mi do ucha Vic. - Sharone zdecydowanie wolałaby twoją asystentkę. 
    Tymi słowami dał mi do zrozumienia, że blond piękność jest odmiennej orientacji seksualnej, co nieco podniosło mnie na duchu i odbudowało zranione ego i poczucie męskości . Poza tym pod hotelem czekały na mnie moje aniołki, więc "hazard" nie będzie dziś konieczny. 
    - W recepcji dostaniecie karty do apartamentów. Jakby co, o dwudziestej trzeciej zaczyna się impreza.
    Chciałem przez chwilę pobyć sam, więc zignorowałem towarzystwo i poszedłem do recepcji po kartę. Po chwili stałem już przy drzwiach z numerem trzydzieści. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. 
    Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to okrągła biała sofa i stojący przy niej szklany stolik, na którym z kolei stał bukiet białych lilii. Z lewej strony zauważyłem stojący na stoliku kosz z owcami i słodyczami. Tuż obok stolika były drzwi do sypialni. Otworzyłem je, by sprawdzić, w jakich warunkach przyjdzie mi dziś spać. Od razu rzuciłem się na wielkie łóżko, gniotąc przy tym idealnie ułożoną pościel i miażdżąc leżące na niej czekoladki, które mimo bliskiego spotkania z moim tyłkiem, nadal nadawały się do spożycia. Odwinąłem ostanie sreberko i poczułem, jak płynne nadzienie spływa po moich dłoniach. Akurat ta nie wytrzymała ciężaru. Szybko wstałem, by zmyć z siebie zaczynającą się lepić ciecz. Przekręciłem kurek i spojrzałem w lustro.
    - Najwyższy czas na zmiany. - Szybko wyszedłem z apartamentu i ruszyłem w stronę pokoju Victora. Energicznie zapukałem i nie czekając na zaproszenie, wszedłem do środka.
    - Co tak włazisz, jak do siebie? A gdybym nie był tu sam? - usłyszałem na wejściu.
    - Nie rozśmieszaj mnie, stary. Pożycz maszynkę do włosów - przedstawiłem swoje życzenie i zabrałem mu z dłoni kubek z dopiero co zaparzoną kawą. 
    - Nie krępuj się. 
    - Nie zamierzam. - Posłałem staremu znajomemu uśmiech i czekałem, aż ten dokopie się do sprzętu. 
    - Na co ci to? - zapytał, podając mi czarne pudełeczko. 
    - A jak myślisz? - Wskazałem palcem na idealnie ułożoną fryzurę, po czym oddałem mu kubek, w którym została połowa zawartości.  - Gorzka - rzuciłem.
    - Bo nie zdążyłem posłodzić! 
    Wszedłem do łazienki. Miałem już serdecznie dosyć tak zwanego marshawka. Wiem, że sam zapoczątkowałem ten trend wśród naszego marsowego grona, no ale ileż można wyglądać jak ofiara mody? Wziąłem nożyczki i zdecydowanym ruchem odciąłem blond czubek, następnie wyrównałem wszystko maszynką
    - No i w końcu wyglądasz jak facet!  - usłyszałem głos brata. Skąd on się tu w ogóle wziął? Nawet nie zapytałem, tylko zacząłem zgarniać leżące na podłodze szczątki irokeza, który towarzyszył mi podczas całej trasy.
    - Czekaj, czekaj, nie ruszaj, zrobimy zdjęcie i wystawimy na E-baya. Wiesz, ile dostalibyśmy za to kasy? - Mój brat i jego głupie pomysły. - Już wyobrażam sobie te laleczki zrobione z twoich włosów. 
    Rzuciłem mu tylko spojrzenie w stylu "lecz się, człowieku" i wyszedłem z łazienki
    - Dobra, chłopaki, zbieramy się, czas na imprezę. - Victor zawiesił się nam na ramionach, nie omieszkając dotknąć mojej niemalże łysej, głowy. W sumie nie miałem zbyt wielkiej ochoty na imprezę, ale skoro wszyscy szli...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz